Są pytania, weryfikacja, dyskusja, a na koniec w 99 proc. przypadków ostatecznym kryterium i tak jest najniższa cena. Potrzebujemy twardszego prawa – przekonuje Dariusz Blocher, prezes Budimeksu
Budowlanka odżyła?
Jesteśmy pełni nadziei.
Czyli znowu będzie festiwal zaniżonych cen w ofertach?
Ten festiwal już dzisiaj widzimy. Zamawiający zmienili trochę warunki – można składać oferty wariantowe, które bardzo trudno wprowadzić w życie. W dalszym ciągu pojawiają się propozycje opiewające na 40, 50, 60 proc. przewidzianego budżetu.
Ale GDDKiA nie jest bezzębna. Jeśli oferta jest o 30 proc. niższa od kosztorysu, to można wzywać na dywanik.
Jeśli różnica jest większa niż 30 proc., to można zadawać pytania. Ale na końcu i tak ważne jest to, jaką decyzję się podejmuje, a ona zazwyczaj wygląda tak, że wybiera się najtańszą ofertę. I dopiero oferenci to oprotestowują. Tak zrobiliśmy w odniesieniu do jednego z kontraktów.
Kto odpowiada za to, że w Polsce króluje kryterium najniższej ceny?
To jest w rękach polityków i Urzędu Zamówień Publicznych. Przyczyniają się do tego także firmy. Niektórzy składają szalone oferty i może to się skończyć upadłościami. Duzi gracze mogą się także wycofać z Polski.
Koleje będą teraz tym, czym autostrady były wcześniej?
Polskie Linie Kolejowe dostały prawie dwa razy więcej pieniędzy, więc ich udział będzie wyraźnie większy. Pytanie, czy z tego skorzystają.
Czy to trudniejsze projekty?
Technicznie porównywalne. Trudność polega na tym, że w tym wypadku nie da się tak łatwo zorganizować objazdu, jak to jest w przypadku dróg. Apelujemy do PLK, by zamykać całe szlaki, a nie robić tego odcinkami. Powtarzam: tutaj nie da się zrobić objazdu.
Podobno GDDKiA skrupulatnie sprawdza umowy i rodzą się problemy.
Dziś czas od złożenia oferty jest dużo dłuższy, bo Dyrekcja faktycznie zadaje więcej pytań.
Proces weryfikacji to dialog czy odhaczanie kolejnych punktów w narzuconym regulaminie?
To niestety nie odbywa się na zasadzie dialogu, tylko korespondencji. Dyskusja byłaby bardziej produktywna, ale wszystko toczy się na zasadzie pytań i próśb o dosłanie informacji. Na koniec w przypadku 99 proc. decyzji i tak decyduje najniższa cena. Oferty poniżej określonego poziomu procentowego powinny być odrzucane z urzędu.
W Niemczech jest tak, że najdroższa i najtańsza oferta odpadają.
Techniki są różne. Moim zdaniem w Polsce potrzebujemy twardego prawa.
Ile razy mówi pan – „Nie, po kosztach tego nie robimy”.
To zależy. Na ten moment – nie robimy. Ale tak mogę czekać jeszcze kilka miesięcy, może rok, a później będę musiał się martwić o 6 tys. pracowników i sytuacja zmusi mnie do większego ryzyka. Pewnych granic jednak nie przekroczymy.
Nie ma pan wrażenia, że zbyt wolno wydajemy pieniądze z obecnej perspektywy unijnej? Nie będziemy mieli spiętrzenia ofert?
Czy tego chcemy, czy nie, nastąpi to na przełomie 2018 i 2019 r., ale GDDKiA i tak ma dobre tempo. W zeszłym roku rozstrzygnięto przetargi za 15 mld zł, a w tym już za 7 mld zł. Bardziej martwię się o to, co jest w PLK, bo tam nie widzimy projektów rozpisanych rok po roku.
A jak pan patrzy na przepychanki wokół konkursu na szefa GDDKiA?
Jako branża byliśmy zaskoczeni momentem odwołania poprzedniego dyrektora, ale nie wnikamy w te decyzje. Dla nas istotne jest to, by to był ktoś z branży, kto rozumie nasze problemy i nie musi się wdrażać.
Czego nie ma PLK, co ma Generalna Dyrekcja?
GDDKiA w poprzedniej perspektywie przygotowała projekty, decyzje środowiskowe, pozwolenia i lokalizacje. Tego zabrakło w PLK. Teraz nie da się tego tak szybko nadrobić.
Ile pan czeka na uregulowanie faktur?
Z reguły 45 dni.
To krótko, jak na branżę budowlaną.
To zależy, bo ja płacę po 25 dniach. Największym problemem nie są płatności, tylko odbiór robót.
A pod wpływem kryzysu rynek się oczyścił? Podmioty, które przetrwały, lepiej zarządzają finansami?
Szalone oferty składają firmy, które nie były dotknięte kryzysem budowlanym. Ci, co przetrwali, odebrali lekcję. Natomiast w miejsce upadłych podmiotów pojawiło się kilka firm, które dają najniższą cenę. Prędzej czy później odbije się to na podwykonawcach.
Jakim partnerem są teraz dla budowlanki banki?
Dobrym, ale dlatego że od 7 lat mieliśmy dobre wyniki. Nawet jak mieliśmy wpadki, to i tak płaciliśmy dywidendę. Poziom naszych linii kredytowych w ub.r. wynosił ok. 2,1 mld zł, a w tym jest to 3,5 mld zł – mowa o gwarancjach, bo my nie potrzebujemy kredytów jako takich. Gorzej jest z pieniędzmi na deweloperkę.