Nieco ponad tydzień temu, w tym właśnie miejscu, doszedłem do wniosku, że samochody przyszłości będą tak emocjonujące i porywające jak partia szachów z niemowlakiem. Szczególnie mocno oberwało się BMW, które według mnie już jakiś czas temu zaczęło tracić swój sportowy charakter na rzecz poprawności politycznej i ekologicznej. Uznałem, że w przyszłości prowadzenie najnowszych modeli tej marki przypominało będzie granie na Xbox albo Sony PlayStation. Fani marki poczują się zaś, jakby ktoś z Monachium dźgnął ich nożem prosto w serce.
Szczerze mówiąc, to Niemcy trochę się po tych słowach wkurzyli. Na szczęście nie był to styl wkurzenia, jaki znamy z przeszłości, objawiający się wyprowadzeniem z hangarów czołgów i panzerwagenów. Tym razem po prostu wykonali telefon. Spodziewałem się, że usłyszę: „Przykro nam, ale więcej nie otrzymasz od nas auta do testów, nie pozwolimy ci opisać niczego z naszej stajni i zrobimy wszystko, by twoje dzieci trafiły na eksperymenty medyczne”. Tymczasem otrzymałem propozycję, abym pojeździł BMW i8. Innymi słowy, w środę zjechałem BMW przyszłości, a w czwartek już siedziałem za jego kierownicą. Przyznacie, że to mniej więcej tak, jakbym rano obraził Mahometa, a wieczorem został zaproszony na święto Id al-Fitr z okazji zakończenia ramadanu, podczas którego w dodatku pozwolono by mi się zbawiać z dowolną liczbą dziewic.
Możliwe, że słyszeliście już o i8, na pewno widzieliście je na zdjęciach gdzieś w internecie, a być może nawet dane było wam ujrzeć je na żywo. Wówczas zapewne wyciągnęliście komórkę z kieszeni, aby zrobić mu zdjęcie. A sekundę później doszliście do wniosku, że to absolutnie jedyne auto, jakie w ogóle kiedykolwiek uwieczniliście na fotce. Dlaczego? Bo o ile inne marki prezentują obłędnie wyglądające modele koncepcyjne na targach motoryzacyjnych, po czym dzień przed rozpoczęciem seryjnej produkcji kompletnie je psują i „dostosowują do realiów”, to BMW w i8 nie zmieniło nawet jednej uszczelki w stosunku do prototypu. Efekt: ten samochód wygląda tak, jakby jego produkcja miała się zacząć mniej więcej w 2025 r., a może i 2030 r. Jego stylistyka jest odważna, ale jednocześnie subtelna. Agresywna, ale ma w sobie zaskakującą dawkę łagodności. A wszystkie udziwnienia projektantów, jak choćby „tunele” pomiędzy tylnymi błotnikami, mają pełne uzasadnienie aerodynamiczne. Wnętrze? Poza ciekłokrystalicznym, nowatorskim ekranem w miejscu tradycyjnych zegarów jest tu wszystko to, co znamy z innych BMW: przyjemne dla oka i dotyku materiały i świetna jakość wykonania.
Pozwólcie, że teraz przedstawię wam kilka faktów na temat napędu tego auta. Podstawą jest trzycylindrowy silnik o pojemności 1,5 litra. Wspomagany jest przez motor elektryczny, którego baterie – w razie potrzeby – można podładować w domowym gniazdku elektrycznym. Całość przypomina toyotę prius, więc spodziewałem się podobnych wrażeń z jazdy jak w niej: od hałasu na wysokich obrotach miały krwawić mi uszy, reakcja na gaz miała być liczona w tygodniach, a jeżeli chodzi o wigor i chęć do życia, to na myśl przychodził mi wyłącznie samiec lwa chwilę po zapłodnieniu całego stada swoich partnerek. Możecie zatem wyobrazić sobie moje zaskoczenie, gdy doczytałem, że cała konstrukcja BMW łącznie generuje 362 konie mechaniczne gwarantujące przyspieszenie do setki w 4,4 sekundy. To również zasługa lekkiego, wykonanego z mieszanki włókien węglowych i plastiku nadwozia oraz ośmiobiegowej skrzyni. Dźwięki? Niemcy opatentowali ponoć jakiś głośnik ukryty gdzieś w okolicy tłumika, który zmienia barwę dźwięku silnika. Wierzcie mi, w sportowym trybie pracy będziecie mieli wrażenie prowadzenia auta z doładowanym sześcio-, a może i ośmiocylindrowcem.
Najfajniejsze w i8 jest jednak to, że świetnie nadaje się do jazdy na co dzień. Owszem, ze względu na unoszone drzwi i wysoki próg wsiadanie do niego przypomina wczołgiwanie się do wnętrza pralki, a wysiadanie jest równie wygodne co posiadanie hemoroidów, ale podczas samej jazdy auto urzeka komfortem, ciszą i wystarczającą ilością miejsca dla pasażerów z przodu, a nawet dwóch dzieciaków, dla których przewidziano tylne zydle.
Na deser zostawiłem coś, co ostatecznie przekonało mnie do BMW przyszłości. Naładowałem jego baterie do pełna ze zwykłego domowego gniazdka w trzy godziny, płacąc za to ok. 2 zł. Następnie dojechałem do Warszawy 30 km autostradą, po samym mieście zrobiłem około 20 km i wróciłem do domu – znowu autostradą. Jechałem spokojnie, nie przekraczając 160 km/h. Cały czas w trybie eco, czyli hybrydowym – komputery same decydowały, kiedy uruchamiać silnik spalinowy, kiedy elektryczny etc. Średnie spalanie z tej trasy wyniosło 5,9 litra. Najsłabsze porsche 911 przy podobnej jeździe potrzebowałoby przynajmniej 12–13 litrów paliwa. I8 zużywa tyle w warunkach torowych, gdy wyciska się z niego siódme poty. A przypominam, że mamy do czynienia z samochodem sportowym w pełnym tego słowa znaczeniu. Samochodem, który na nowo zdefiniował pojęcie radości z jazdy. Naprawdę jest to zupełnie inna przyjemność od tej, jaką znam z klasycznych aut.
Owszem, BMW zaserwowało i8 potężny zastrzyk technologii, ale – w przeciwieństwie do wielu innych marek i modeli – w tym wypadku nie stłumiła ona frajdy z jazdy, lecz wyniosła ją na zupełnie inny poziom. W świetle tego wszystkiego cenę wyjściową auta ustaloną na poziomie 590 tys. zł uznać należy za niewygórowaną, a wręcz okazyjną. Gwarantuje ona, że i8 nie będzie częstym gościem na naszych drogach. I dobrze, bo dzięki temu znacznie dłużej utrzyma status wyjątkowości. Dla mnie osobiście jest to jedno z najlepszych aut, jakimi jeździłem w swoim życiu. Jest tak dobre, że zasługuje na tytuł Samochodu Roku. Tyle że 2025. BMW wyprzedziło swoją epokę i zmusiło mnie do przeprowadzenia rachunku sumienia. Nie żałuję jednak ani słowa z tego, co napisałem tydzień temu. Bo zadana mi pokuta okazała się nader przyjemna.