Miasta, które postawiły na zakup autobusów gazowych, mają problem, bo cena tego paliwa bije rekordy. Ich eksploatacja może być o połowę droższa niż pojazdów z silnikiem Diesla

– Jestem przerażony. Wspólnie z miastem mamy ogromny problem. Od października PGNiG podwyższyło nam cenę za gaz aż o 147 proc. – mówi Łukasz Dziągwa, prezes Miejskiego Zakładu Komunikacji w Przemyślu. Dodaje, że dla niego tak duża podwyżka jest niezrozumiała, bo to paliwo jest wydobywane na miejscu. – Przemyśl leży na złożach gazu. Przed laty był to zresztą główny powód, by w części postawić na pojazdy gazowe i stworzyć niezbędną infrastrukturę. Po nas takie autobusy zaczęto kupować w Rzeszowie, Tychach czy w Gdyni – dodaje. Teraz MZK Przemyśl we flocie liczącej 40 autobusów ma siedem gazowców i od dłuższego czasu szykuje przetarg na cztery kolejne. Zakładano, że niebawem jedna trzecia pojazdów będzie zasilana tym paliwem. Prezes Dziągwa dodaje, że w sytuacji, gdy paliwo pochodzi z lokalnych zasobów, nie może przyjąć argumentacji PGNiG, według której nowe stawki wynikają z cen na światowych giełdach i ograniczeniu dostaw z Rosji.
Podobny problem ma Warszawa, która w ostatnich latach mocno postawiła na zakupy autobusów gazowych (CNG i LNG). W przyszłym roku ich liczba dojdzie do 345. Prezes stołecznych Miejskich Zakładów Autobusowych Jan Kuźmiński w czasie niedawnych targów Transexpo w Kielcach przyznał, że po ostatnich podwyżkach koszt przejazdu jednego kilometra autobusu na gaz jest już aż o 50 proc. wyższy niż autobusu na olej napędowy.
– Sytuacja miast i operatorów, którzy zdecydowali się na pojazdy zasilane gazem zamiast elektrycznych, jest nie do pozazdroszczenia. Wszystkie plany biznesowe wzięły w łeb – zaznacza Marcin Gromadzki z firmy doradczej Public Transport Consulting.
Według szacunków Izby Gospodarczej Komunikacji Miejskiej spośród 12 tys. autobusów miejskich jeżdżących obecnie w Polsce ok. 600 to gazowce. Część miast w ostatnich latach postawiła na nie, bo pod kątem ekologii plasują się pomiędzy klasycznym autobusem na olej napędowy a pojazdami zeroemisyjnymi, np. na prąd. Główną przewagą nad klasycznymi pojazdami na ropę, nawet z nowoczesnymi silnikami euro 6, ma być znacznie niższa emisja szkodliwego tlenku azotu. Zaletą autobusów na gaz była ich przystępna cena i koszty paliwa, które potrafiły być nawet nieco niższe niż w przypadku autobusów z silnikiem Diesla.
Marcin Żabicki z IGKM przyznaje, że przyszłością są autobusy zeroemisyjne – elektryczne i wodorowe, ale zanim te technologie nie rozwiną się na dobre, zakup pojazdów na gaz jest dobrym rozwiązaniem. – Nieprzypadkowo takie właśnie autobusy są popularne w wielu krajach Europy, np. we Włoszech, we Francji czy w Czechach – mówi Żabicki.
Polski rząd uznał jednak, że polskie miasta powinny mierzyć w zeroemisyjność, dlatego stawia przede wszystkim na dopłaty do zakupu autobusów elektrycznych i wodorowych. – W tej sytuacji drastyczny wzrost cen gazu może być gwoździem do trumny dla autobusów gazowych. Miasta pięć razy się zastanowią, czy kupować takie pojazdy – dodaje Żabicki.
Do zakupów autobusów elektrycznych miasta przymusza także ustawa o elektromobilności, która przewiduje rosnący udział tych pojazdów we flocie. Od 1 stycznia 2023 r. ich odsetek ma wzrosnąć z 5 do 10 proc., a od 1 stycznia 2025 r. do 20 proc.
Jednak elektryki wciąż są dość drogie. Dotychczas ich ceny nawet dwukrotnie przebijały cenę zakupu autobusów na olej napędowy czy gaz. Dodatkowo minusem jest nieduży zasięg pojazdu. Do efektywnego wykorzystania elektrobusów konieczna jest budowa ładowarek na pętlach. Teraz dodatkowym kłopotem jest drożejący prąd.
Marcin Gromadzki spodziewa się jednak, że ceny elektryków powinny spadać. Zwiastunem jest przetarg na elektryki w Iławie, gdzie jeden z chińskich producentów chce dostarczyć 9-metrowego niskopodłogowca taniej niż przy poprzednich zamówieniach.
Jeszcze większą niewiadomą dla miast są autobusy wodorowe. Ich ceny są wyższe od elektryków, w Polsce brakuje też miejsc do przetwarzania wodoru, a najbliższa stacja tankowania znajduje się w Berlinie. Jak dotąd jedynym miastem, które zakontraktowało taki pojazd, jest Konin. Jeden wodorowy solaris ma dotrzeć do miasta w lipcu 2022 r.. Wtedy ma tam też zacząć działać pierwsza stacja tankowania tego paliwa. – Wszystkie miasta teraz patrzą na Konin. Są ciekawe, jak wypadnie eksploatacja wodorowca – dodaje Marcin Żabicki. ©℗