Oceny wystawiane winternecie hotelom czy pensjonatom nie są warte nawet funta kłaków. Dlaczego? Bo ludzie mają różne oczekiwania. To, co dla mnie jest dziesiątką, według Romana Ambramowicza zasługuje zapewne na marną dwóję. Zkolei to, czemu ja dałbym tróję, dla studentów Erasmusa będzie siedmiogwiazdkowym Burdż al-Arab.
Oceny wystawiane winternecie hotelom czy pensjonatom nie są warte nawet funta kłaków. Dlaczego? Bo ludzie mają różne oczekiwania. To, co dla mnie jest dziesiątką, według Romana Ambramowicza zasługuje zapewne na marną dwóję. Zkolei to, czemu ja dałbym tróję, dla studentów Erasmusa będzie siedmiogwiazdkowym Burdż al-Arab.
Wiem to, ponieważ nie dalej jak dwa tygodnie temu szukałem jakiegoś przyzwoitego zakwaterowania za rozsądne pieniądze w Grecji. Moją uwagę przykuł hotelik przy plaży oceniony na 8,5/10, w którym siedem noclegów kosztowało mniej niż jedna porcja flądry w Jastarni. Normalnie już bym wklepywał dane karty płatniczej, ale coś mnie tknęło i wyjątkowo zacząłem czytać opinie o tym miejscu. Ołeg z Ukrainy był bardzo zadowolony, bo na jego piętrze była aż jedna łazienka na pięć pokoi i nawet przez kwadrans puszczali letnią wodę każdego ranka. Blanka z Węgier doceniła fakt, że przez tydzień karaluchy chodziły spać o tej samej godzinie, co ona. Paweł z Polski zwrócił uwagę, że na plaży było mnóstwo wodorostów, więc przynajmniej mieli z czego ugotować sobie zupę wieczorem. Najważniejsze jednak, że gospodarz był dla wszystkich bardzo życzliwy i od rana częstował wszystkich domowym winem i ouzo. W tym momencie zrozumiałem założenia jego biznesu i doszedłem do wniosku, że zasługuje na pełną dziesiątkę. Sam chętnie bym się zaszył u niego na całe wakacje, lecz żona z dziećmi – nie wiedzieć czemu – zdecydowali, że nie spędzą tam nawet pięciu minut.
Ostatecznie wylądowaliśmy w czystym, przestronnym i kameralnym hotelu z dużym basenem i świetną kuchnią, któremu moja rodzina już pierwszego dnia wystawiła mocną dziewiątkę. Ale na miejscu byli też mniej zadowoleni Polacy. Narzekali na to, że obsługa hotelowa nie pozwala im rozstawić parawanu i robić grilla za dnia na plaży oraz przesiadywać na niej po zachodzie słońca. Bo „jakieś cholerne żółwie wychodzą w nocy składać jaja”. Podejrzewam, że po powrocie do kraju wystawili obiektowi nie więcej niż 3/10.
Hotel, który dla mnie czy dla was jest idealny, niekoniecznie spotka się z uznaniem w oczach kogoś innego. Dokładnie tak samo wygląda sytuacja z samochodami. Nie ma najmniejszego sensu wystawianie im ocen i przyznawanie punktów. A mimo to wiele motoryzacyjnych gazet tak robi. Ostatnio wpadł mi w ręce magazyn z porównaniem SUV-ów, w którym auto mogło zdobyć – uwaga – 200 pkt. A w finale okazało się, że różnice między rywalami są kilkupunktowe. Wniosek był taki, że powinniście wybrać model A zamiast modelu B ponieważ ma o 2 pkt lepsze zawieszenie? Ale co to, na litość boską, znaczy? To tak, jakby nauczyciel uznał, że Rafał z IIb zasługuje na czerwony pasek, bo ma najwygodniejsze buty w klasie.
Z samochodami jest trochę jak z kobietami – dzielą się na dobre i złe, ale my i tak wybieramy te, które nam się podobają. Przyprowadzacie taką dziewczynę do domu, pytacie rodziców, co o niej sądzą, jednak szczere: „Jest beznadziejna, zasługujesz na lepszą” niczego nie zmienia. I tak postanawiacie się z nią ożenić. A potem bierzecie rozwód. Z autami jest dokładnie tak samo. Mój znajomy jakiś czas temu chciał, żebym utwierdził go w przekonaniu, że dobrze robi, kupując jaguara F-Pace. Niestety nie mogłem tego zrobić, bo to dokładnie tak, jakbym utwierdzał go w przekonaniu, że włożenie sobie dorodnej cukinii w cztery litery to fantastyczne przeżycie. Podsuwałem mu zatem inne propozycje (nie do cukinii, a do jaguara rzecz jasna), tłumaczyłem, prosiłem, aż w końcu kupił… F-Pace’a oczywiście. Przed „ślubem”, który przypieczętowało podpisanie umowy leasingowej, mówił o nim słodko „mój Dżag”. Po niespełna roku to już „ten cholerny Fuckin-Pace niszczy mi życie”.
W tym miejscu chciałbym przedstawić wam samochód, który – jak na współczesne standardy motoryzacyjne – jest dość stary. Zaczynał karierę w 2014 r. i od tamtego czasu prawie się nie zmienił. To znaczy Szwedzi twierdzą, że coś tam gmerali w jego wyglądzie i mechanice, ale pewnie mówią tak tylko dlatego, by nie wyjść na leni. W rzeczywistości nie tknęli go palcem. A nie, przepraszam: jakiś czas temu dorzucili mu mały silnik elektryczny do diesla: i tak z wersji D5 zrobiło się B5. Ale poza literkami nic się nie zmieniło. Przyspieszenie jest takie samo. Moc jest niemal identyczna. Spalanie drgnęło tylko na papierze, bo w rzeczywistości tej łyżeczki oleju napędowego zaoszczędzonego na 100 km raczej nie zauważycie. 235 koni wystarczy, by setkę zrobić w 7,6 sekundy, ale później rumaki te przechodzą w ten sam tryb, co ja po klopsikach z Ikei. Po prostu bierze je senność. A jak dociągną do 180 km/h, to nie dzieje się już absolutnie nic. Taką prędkość maksymalną ma od tego roku każde volvo. Szwedzi tłumaczą to troską o nasze bezpieczeństwo. Innymi słowy, 179 km/h to jeszcze relaksująca i bezpieczna jazda, ale już 181 km/h to próba ludobójstwa.
W dodatku czuć, że pod względem technicznym XC90 ma swoje lata. Czterocylindrowy diesel pracuje z taką kulturą, jakby przez jego wtryskiwacze przepływał żwir, a nie paliwo. Nadwozie ma sztywność trzciny, a standardowe zawieszenie na poprzecznych nierównościach nie nadąża z ich wybieraniem i zdaje się tracić kontakt z rzeczywistością. Multimediom brakuje bajerów, jakie od paru lat ma konkurencja. A jak po grubej imprezie zapomnicie, gdzie zostawiliście auto, to aplikacja w smartfonie nie pomoże wam go odnaleźć.
Możecie zatem pomyśleć, że maksymalna nota, na jaką zasługuje XC90, to 3/10. To byłoby jednak niesprawiedliwe. Bo mimo upływu czasu auto genialnie wygląda. Bo jego wnętrze nie przypomina Dubaju nocą, jest minimalistyczne, a jednocześnie bardzo luksusowe. Drewno jest tu drewnem, skóra skórą, a szczotkowane aluminium to szczotkowane aluminium, a nie polakierowany plastik. Jest tu tak przytulnie, schludnie i elegancko, że przed zajęciem miejsca za kierownicą odruchowo zakładałem kapcie. Uwielbiam nawet sposób, w jaki w XC90 zamykają się drzwi. Komfort i ciszę, jakie zapewnia nawet przy wysokich prędkościach. Nie mogę też przejść obojętnie nad przestronnością wnętrza, które może pomieścić nawet siedmioro pasażerów. Albo pięcioro i 709 litrów bagaży.
Wszystko to sprawia, że XC90 nadal jest jednym z najlepszych dużych samochodów rodzinnych. Gustowny, przestronny, komfortowy, bezpieczny. Jest trochę jak hotel, który dawno nie przeszedł generalnego remontu, więc w pokojach są stare telewizory, a klimatyzatory trochę hałasują. Ale cenicie to miejsce za spokój, niewymuszony i stonowany luksus, doskonałą kuchnię, a przede wszystkim za niepowtarzalną atmosferę. I takie właśnie jest XC90. Dlatego ja daję mu 9/10. Chociaż nie oznacza to wcale, że wy nie możecie dać mu trójki. ©℗
Reklama
Reklama