Rozmowa z Michałem Kaczmarzykiem, naczelnym dyrektorem Przedsiębiorstwa Państwowego „Porty Lotnicze”.

O pewnej sprawie w pana firmie mówi się od kilkunastu dni. Chodzi o spotkanie sprzed dwóch tygodni, na którym poinformował pan pracowników o planowanych zwolnieniach. W jego wyniku – twierdzą pracownicy – jedna z pracownic zmarła, dwie inne osoby dostały zawałów serca. Czuje się pan odpowiedzialny?

Proszę, żeby nie obarczać mnie winą za wydarzenie tragiczne, ale losowe. Bardzo współczuję rodzinie. Uważam to jednak za obrzydliwy atak, że związki zawodowe próbują zrzucić winę na mnie. Ich zdaniem o planach dotyczących zwolnień powiedziałem zbyt bezpośrednio, a gdybym powiedział łagodniej, byłoby inaczej. Atmosfera na tym spotkaniu była bardzo emocjonalna, ale każdy, kto na nim był, widział, że to nie władze przedsiębiorstwa ją podgrzewały. Osobiście jednak bardzo zależy mi, aby z załogą rozmawiać uczciwie, nie owijając moich intencji w bawełnę.

Powiedział pan pracownikom, że są do zwolnienia, bo jak przyszli na spotkanie, to najwyraźniej nie mają co robić?

Bzdura. Spotkanie było rzeczywiście twarde, ale nigdy tego nie powiedziałem. To związki twierdzą, że dyrekcja malwersuje środki, że prowadzi kreatywną księgowość. Ja postawiłem sprawę jasno, mówiąc, że możemy być dalej dumni z tego, że jesteśmy największym lotniskiem w Polsce, ale ja będę dumny dopiero wtedy, jak będziemy więksi od Pragi. Dodałem, że co prawda możemy trwać w ten sposób, w jaki funkcjonujemy, ale w praktyce kiedyś w końcu zderzymy się ze ścianą i wtedy będzie już bardzo źle, a teraz jest jedyny czas, żeby to działanie podjąć.

Co pan sądzi o zarzutach że brakuje panu doświadczenia?

Tak słyszałem, że przyszedłem z firmy, która jest nieporównywalna z PPL, i że nie znam się na lotnictwie, choć pracowałem przez lata w LS Services (dawny LGS). I że jeszcze jestem za młody. Czy to naprawdę jedyne argumenty, jakie mają związki? Bo jeśli tak, to utwierdzają mnie tylko w przekonaniu, że warto robić to, co robię. Jeszcze raz podkreślam: jeśli chcemy cokolwiek z tym przedsiębiorstwem zrobić, musimy zrezygnować z zakładowego układu zbiorowego pracy. Tak dłużej nie można zarządzać. U nas wszystko musi się teraz opierać na zgodzie pracowników nawet w najprostszych sprawach, jak sporządzenie grafiku pracy. Nie da się na przykład przesunąć pracownika ze zmiany na zmianę bez zgody związków, a do związków należy 1,8 tys. na 2,2 tys. zatrudnionych ogółem.

Zamierza pan odchudzić administrację z 800 do 300 osób? Po co?

Dziś PPL zarządza Lotniskiem Chopina, ale chcę, by za kilka lat zarządzało też innymi portami. Do tego niezbędna jest sprawna, ale nieprzerośnięta struktura.

Czy widzi pan cień szansy na porozumienie ze związkami zawodowymi?

Myślę, że dojdziemy do wspólnego stanowiska, bo związki tak naprawdę nie mają silnych argumentów. Wcześniej czy później dojdą do wniosku, że obrona status quo, czyli m.in. 36-miesięcznych odpraw, jest nieuczciwa, szczególnie jeśli porówna się to z warunkami pracy w innych firmach.

A jeżeli założymy wariant pesymistyczny? Oni mówią „nie”. Co wtedy się wydarzy po 10 czerwca?

Zakładowy układ zbiorowy pracy wygasa i w to miejsce wchodzi regulamin wynagradzania. Firma nadal działa, ludzi jest wprawdzie mniej, ale zarabiają tyle, ile zarabiali. Tracą tylko odprawy.

A zatem jest to w istocie bardzo proste. Nie wymaga żadnej zgody związków?

No tak, ale jednak lepiej mieć za sobą pracowników w trakcie przeprowadzania zmian w firmie, niż ich mieć przeciwko sobie. Uważam, że dla firmy byłoby dużo lepiej, gdybyśmy się porozumieli bez obrzucania się epitetami i skargami, bez pisania na siebie do różnych instytucji i nawoływania do robienia różnych kontroli. To tylko zabiera czas: związkom, by bronić pracownika, a mnie odciąga od koncentrowania się na działalności operacyjnej. Więc tak naprawdę wszyscy tracimy.

Pana poprzednicy bali się strajku, a pracownicy teraz znowu grożą strajkiem.

To jest duży straszak, ale na lotnisku nie da się tak łatwo zrobić strajku. Są pewne uregulowania prawne, które wręcz części pracowników zabraniają przystąpienia do takiej formy protestu. Z drugiej strony nie uderzamy w pracowników operacyjnych. Po 10 czerwca oni obudzą się w takim samym składzie co obecnie, zarabiają tyle samo, ale nie mają wielomiesięcznych odpraw. W praktyce nie mają powodu, by zatrzymać lotnisko.

Chce pan poróżnić ludzi, dzieląc ich na operacyjnych i administracyjnych?

Nie, nie. Chcę powiedzieć, że jak najbardziej część administracyjna musi działać i ta noga administracyjna ma być podporą. Niestety dziś ta noga obrosła w tłuszcz i ten tłuszcz trzeba po prostu ściąć. Ale to nie jest żadna rewolucja...

Liposukcja?

Nieważne, jak to nazwiemy. Zmiany są konieczne.

Jaki jest pana cel finansowy na ten rok?

W tym roku niewiele już da się zrobić. Koszt restrukturyzacji będzie wysoki, więc wynik nie będzie pozytywny.

Jaki wynik netto osiągnie firma w 2013 r.?

Do końca marca odpowiem na to pytanie. To już jest finisz przygotowania sprawozdań za zeszły rok.

Będzie więcej niż 197 mln zł czy mniej?

Będzie blisko tej kwoty, ale w którą stronę, trudno powiedzieć.