Czasem piszą do nas czytelnicy z pytaniem, czy jak zastosują jakiś fortel, to uda im się obejść prawo. My grzecznie odpowiadamy, że pomagamy czytelnikom, jeśli ci mają problem z prawem, ale nie jeśli prawo ma problem z nimi. Dlatego miałem obiekcje, czy powinniśmy pisać o tym, jak w dziecinnie łatwy sposób można uniknąć kary za nieopłacone e-myto. Ot, wystarczy, że posiadacz auta zignoruje pismo od GITD, by wyszło na jaw, że ten wilk, straszący wielomilionowymi karami, jest niegroźnym kundelkiem, który ujada przy nogawce.

Ale jeśli zamkniemy oczy na problem, to on się sam nie rozwiąże. Ktoś musi głośno powiedzieć, że król viaTOLL jest nagi. Zwłaszcza że Polak potrafi: prawa może nie znać, ale luki w nim wypatrzy. A tu luka ma charakter fundamentalny: inspekcja drogowa, choć by chciała, nie może nikogo ukarać za to, że jej nie powiedzie, komu powierzył swój pojazd. Zwłaszcza że takie pytania przychodzą np. po półtora roku. Ani przepisy, ani elementarna logika nie dają podstaw, by sądzić, że jest to obowiązek do spełnienia.
Rząd hojną ręką sfinansował imperium generała Połcia, szefa inspekcji. Zatrudnił mu setki urzędników, ale pozostał głuchy na argumenty mądrych ludzi, że bez zadbania o ramy prawne buduje kolosa na glinianych nogach.