– Obniżenie cen paliwa jest niemożliwe. Jesteśmy na minimalnych stawkach europejskich – grzmiał w miniony weekend wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, wysyłając jednocześnie do kierowców sygnał, że rząd chciałby im ulżyć, ale niestety nie może. Ale, jak sprawdził DGP, polscy politycy mają możliwość – choć niewielkiego, to jednak – obniżenia cen paliwa. I to bez naruszania unijnych minimów.
– Obniżenie cen paliwa jest niemożliwe. Jesteśmy na minimalnych stawkach europejskich – grzmiał w miniony weekend wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, wysyłając jednocześnie do kierowców sygnał, że rząd chciałby im ulżyć, ale niestety nie może. Ale, jak sprawdził DGP, polscy politycy mają możliwość – choć niewielkiego, to jednak – obniżenia cen paliwa. I to bez naruszania unijnych minimów.
Minima te wynoszą odpowiednio: 330 euro dla 1000 litrów oleju napędowego i 359 euro dla benzyny bezołowiowej. Stawki dla paliw w Polsce wylicza się, biorąc pod uwagę średni kurs euro obowiązujący w pierwszym roboczym dniu października poprzedniego roku, opublikowany przez Europejski Bank Centralny. I tak w poniedziałek 3 października euro warte było 4,3815 zł. Po szybkim przeliczeniu okazuje się, że minimalna akcyza, jaką narzuciła nam UE, wynosi 1,57 zł w przypadku każdego litra benzyny i 1,45 zł w przypadku oleju napędowego. I o ile stawki na ON obniżyć nie możemy, bo rzeczywiście ustalona została ona na minimalnym możliwym poziomie, o tyle w przypadku benzyny istnieje niewielka możliwość manewru. Obecnie bowiem jej stawka (licząc całość razem z opłatą paliwową) jest o 9 groszy wyższa niż wymagane minimum. Jeżeli doliczy się do tego VAT, który odprowadza się także od akcyzy, realna obniżka mogłaby wynieść 11 groszy. – Niestety istnieje zagrożenie, że zamiast klientów skonsumowałyby ją koncerny naftowe. Po prostu podniosłyby swoje marże – zaznacza Jakub Bogucki, analityk z firmy E-petrol.
Oczywiście opodatkowanie paliw jest specyficzne dla większości (poza nielicznymi wyjątkami) rozwiniętych czy rozwijających się gospodarek. Pierwszym krajem, który nałożył podatki na benzynę, były Stany Zjednoczone i to jeszcze za prezydentury Franklina Roosevelta – w latach 30. ubiegłego wieku. Za Ameryką bardzo szybko pojechały kraje europejskie. Im szybciej się motoryzowały, tym chętniej i głębiej politycy sięgali do kieszeni kierowców. Pretekst zawsze był ten sam – za coś trzeba budować nowe drogi, aby nowe auta miały po czym jeździć.
/>
Gdyby kolejne rządy przeznaczały całość wpływów z akcyzy i opłaty paliwowej na budowę dróg, tylko w ciągu minionej dekady w Polsce zostałoby oddane do użytku 5 tys. kilometrów autostrad – i to bez potrzeby sięgania choćby po jednego eurocenta z Brukseli. Zakładając, że w tym roku skonsumujemy około 15 mld litrów oleju i nieco ponad 5 mld litrów benzyny, to tylko z tytułu akcyzy do budżetu wpłynie ok. 25 mld zł – o 2,5 – 3 mld zł więcej niż w roku ubiegłym. Opłata paliwowa to kolejne 4,5 – 5 mld zł. A do tego dochodzą jeszcze wpływy z VAT. Ich dokładne oszacowanie jest trudne, ponieważ np. firmy transportowe mają prawo go odliczać. Ale zakładając ostrożnie, że nawet połowę paliw zużywają firmy i nie jest od nich odprowadzany VAT, to i tak do kasy państwa trafi w tym roku nawet 11 mld zł z tytułu podatku od towarów i usług.
Jeżeli zatem konsumpcja paliw nagle i znacząco nie osłabnie, np. wskutek wyraźnego spowolnienia gospodarczego, to łącznie na kierowcach budżet zarobi w tym roku o 4 – 5 mld zł więcej niż w poprzednim. Dziś z każdym litrem benzyny po 5,60 zł wlewanej do baku zasilamy państwowy budżet kwotą 2,7 zł. I tylko jedno jest pewne – z podatkowego punktu widzenia w benzynie benzyny będzie coraz mniej.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama