Do końca roku niemal 200 portów lotniczych w Europie może zbankrutować. Polskie szukają alternatywnych rozwiązań.
W czasie pandemii COVID-19 mniejsze polskie lotniska niemal opustoszały. Wszystko przez to, że ich główni klienci, czyli tanie linie lotnicze, drastycznie ścięły siatkę połączeń. Ryan air ogłosił, że w sezonie zimowym będzie realizował 40 proc. lotów w porównaniu do analogicznego okresu sprzed roku. Tyle że w ostatnim czasie, w związku z wprowadzeniem kolejnych faz lockdownu w Irlandii i Wielkiej Brytanii, przewoźnik zawiesza kolejne loty. W efekcie na lotnisku w Łodzi przez ponad dwa tygodnie nie wyląduje żaden samolot. Na lotnisku Olsztyn-Mazury od połowy listopada realizowane będzie tylko jedno połączenie zagraniczne tygodniowo – do Dortmundu. Nadal dwa razy w tygodniu rejsy z Olsztyna do Krakowa będzie wykonywał LOT. Nasz narodowy przewoźnik też wprowadza jednak duże cięcia w portach regionalnych. Właśnie zdecydował, że od 12 listopada do 16 grudnia zawiesi połączenie Warszawa – Bydgoszcz i zmniejszy częstotliwość rejsów na innych trasach krajowych. Powodem jest spadająca liczba podróżnych. W efekcie w najbliższych tygodniach samoloty będą sporadycznie też startować z Bydgoszczy, Lublina czy Rzeszowa.
Śladowa liczba połączeń i pasażerów oznacza, że porty tracą swoje podstawowe źródło przychodów, czyli wpływy z opłat lotniskowych, które przewoźnicy uiszczają za każde lądowanie samolotu i obsługę pasażerów. W efekcie pogarsza się sytuacja lotnisk, które próbują się pozbierać po wprowadzeniu na wiosnę całkowitego zakazu lotów na ponad trzy miesiące. Tylko w części brak wpływów pokryje pomoc rządowa dla portów w wysokości 142 mln zł. Według ekspertów przeciągające się załamanie rynku sprawi, że straty branży będą wielokrotnie wyższe. W związku z tym Artur Tomasik, prezes Związku Regionalnych Portów Lotniczych, zaapelował o większy program ratunkowy. ‒ Mamy nadzieję, że rząd zaproponuje długoletni program wsparcia branży lotniczej, który pomoże w utrzymaniu miejsc pracy w lotnictwie oraz potencjału infrastruktury lotniskowej – zaznaczył.
Jednocześnie coraz częściej słychać głosy, że część portów nie przetrwa pandemii. Według ostatniego raportu organizacji ACI Europe zrzeszającej porty lotnicze ze Starego Kontynentu, do końca roku niemal 200 lotnisk w Europie może zbankrutować.
O tym, że część mniejszych portów może upaść także w Polsce, mówił niedawno były już prezes przedsiębiorstwa Porty Lotnicze Mariusz Szpikowski. Na razie właściciele lotnisk, którymi zazwyczaj są samorządy, deklarują wsparcie, ale budżety miast i województw w czasie pandemii też się mocno kurczą. Warto również przypomnieć, że już przed pandemią większość lotnisk regionalnych przynosiła straty.
Słychać też głosy o możliwej gruntownej zmianie przeznaczenia portów. Władze Łodzi, które posiadają 97 proc. akcji portu Lublinek, nie wykluczają, że zamiast służyć pasażerom, byłby przekształcony w hub logistyczny, gdzie lądowałyby tylko maszyny cargo. Prezydent Hanna Zdanowska nie wykluczyła nawet sprzedaży lotniska.
‒ Po raz pierwszy w historii nowoczesnego sektora lotniczego, czyli od 2004 r., gdy Polska weszła do UE i zaczęła korzystać z otwartego nieba, realnie można mówić o tym, że za rok lub dwa część portów przestanie działać albo diametralnie zmieni swój charakter i np. przestanie obsługiwać regularne połączenia – mówi DGP Bartosz Baca z firmy doradczej BBSG. ‒ Przez lata właściciele portów, czyli samorządy, w różny sposób je wspierały, bo były deficytowe. Dopłacały też często samym przewoźnikom. Teraz mamy do czynienia z sytuacją, w której przewoźnicy są pod ścianą i chcą pieniędzy lub różnych upustów. Z drugiej strony sytuacja właścicieli lotnisk, czyli samorządów, już od kilku lat pogarszała się, a pandemia pogłębiła problem – dodaje Baca. Jego firma razem ze spółką Aveo Advisory przygotowała raport na temat sytuacji portów w czasie pandemii. Eksperci radzą głębszą współpracę z przewoźnikami i z firmami w swoich regionach, w tym z branżą turystyczną.