Jeżeli myślicie, że Polacy żyją wyłącznie koronawirusem, kryzysem gospodarczym, zamieszkami w USA i kampanią sera „President”, jesteście w błędzie. Ja też byłem, dopóki nie zajrzałem na Pudelka. Oczywiście przez przypadek.
DGP
Po prostu zaczęliśmy zastanawiać się z żoną nad poszerzeniem domowego zwierzyńca o drugiego psa. A że yorki ponoć bardzo chętnie parzą się z pudlami i w rezultacie ich igraszek na świat przychodzą żywe maskotki przypominające maleńkie owce, postanowiłem poszukać w internecie jakiejś hodowli i… sami rozumiecie.
Tak trafiłem na Pudelka. A tam dowiedziałem się, że Gessler jest w ciąży. W pierwszej chwili pomyślałem, że autor ma na myśli ciążę kulinarną, ale potem doczytałem, że nie chodzi o Magdę, tylko o Larę. Kim, do cholery, jest Lara Gessler? Kolejny akapit wyjaśniał, że to owoc kuchennych ewolucji Pani Magdy z Panem Gesslerem.
Następny artykuł zainteresował mnie znacznie bardziej. Tytuł brzmiał „Salon Mercedes zdewastowany”. Byłem pewien, że po kliknięciu zobaczę galerię zdjęć czarnoskórych, pokojowo nastawionych młodzieńców w nowych nike’ach i maseczkach na twarzach chroniących przed zakażeniem COVID-19, którzy w ramach krzewienia tolerancji i równości postanowili przejechać się białym mercedesem.
Oczywiście nie swoim. A co zobaczyłem? Jakąś dziewczynę o imieniu Dżesika, która ma sklep z ciuchami. Kupuje T-shirty w Chinach po pół centa za sztukę, a potem sprzedaje je w Polsce po 100 zł, wmawiając klientom, że sama je dzierga. Jak ściema wyszła na jaw, ktoś napisał na drzwiach jej sklepu „Fake”. Straszne. Upokarzające. Na miejscu Pani Mercedes zmieniłbym nazwisko. Volvo brzmi ładnie. I też ma fabrykę w Chinach.
Potem kliknąłem w artykuł sugerujący, że Lewandowscy kupują psa, bo miałem nadzieję, że pudla, ale okazało się, że Robert chce jakąś rasę, która lepiej kopie. Polecam labradora. Ten skubany tak kopie, że mój kumpel ma już w ogrodzie pole golfowe. Można śmiało grać. I to piłką do koszykówki.
Nieprawdą byłoby jednak stwierdzenie, że Pudelek i jego czytelnicy kompletnie nie interesują się polityką. Informacja o tym, że Bartłomiej Misiewicz nie jest już misiem Antoniego tylko lampartem biznesu i wypuszcza na rynek własną wódkę o nazwie „Misiewiczówka”, dorobiła się 500 komentarzy. Z czego 499 to porady, w jakich proporcjach najlepiej mieszać cukier z drożdżami.
Po wizycie na Pudelku, lekturze paru zamieszczonym tam tekstów i komentarzy do nich nie mogę pozbyć się wrażenia, że wynik wyborów oraz efekty gospodarcze koronawirusa interesują zdecydowaną większość społeczeństwa znacznie mniej niż to, z kim sypia teraz Anna Mucha i jakich prezerwatyw używa Kaśka Warnke. My się martwimy o przyszłość dzieci, a jedyne wakacje, jakie planujemy, to te kredytowe, tymczasem czytelnicy Pudelka rozkminiają, czemu Marietta i Chris z „Hotel Paradise” się rozstali – czy to jej eksplodował silikon, czy jemu skończył się koks?
Ponadto koncerny motoryzacyjne także nie przejmują się koronawirusem. Zdrowy rozsądek nakazywałby promować teraz samochody tanie w eksploatacji. Cztery koła, kierownica i spalanie nieprzekraczające dwóch łyżeczek oleju napędowego na 100 km. Renault niby zwalnia ludzi i zamyka fabryki, niemieckie koncerny apelują o wsparcie, o Jaguarze w ogóle już nie słychać. A jednocześnie wielu producentów wypuszcza na rynek modele, których ceny w lepszej specyfikacji ocierają się o granicę miliona złotych. Szczerze mówiąc, to na przestrzeni minionych tygodni jeździłem głównie takimi samochodami. W związku z czym czuję się wystarczająco kompetentny, by tym z was, którzy dobrze zarobili na współpracy z resortem zdrowia, doradzić, na jakie auto warto obecnie wydać okrągłą bańkę.

Audi RS Q8

Ceny zaczynają się od nieco ponad 600 tys. zł, ale postawienie zaledwie kilku „ptaszków” na liście opcji dodatkowych wystrzeli cenę w okolice 900 tys. zł. Za te pieniądze dostajecie najszybszego SUV-a świata. Serio. Tak właśnie Audi reklamuje to auto. Zabieracie żonę, dzieciaki, pakujecie 600 litrów bagaży i robicie słynny tor Nürburgring w 7 minut i 42 sekundy, czyli szybciej niż np. lamborghini murcielago MP640. SUV-em! To tak, jakby pewnego dnia matka pchająca jedną ręką wózek z bliźniakami, a w drugiej trzymająca siatę z zakupami, okazała się szybsza w sprincie od Usaina Bolta. RS Q8 jest jednak niesamowite z innego powodu – zdecydowanie bardziej niż to, jak sprawnie jeździ po zakrętach i jak przyspiesza, zdumiało mnie to, jak komfortowe jest w codziennym użytkowaniu. Po doświadczeniach z BMW X5 M czy mercedesem AMG GLE 63S spodziewałem się auta, które będzie łamało kręgosłupy moim dzieciom, żonę przyprawi o siwe włosy, a mnie pozbawi zębów (pośrednio przez żonę). Tymczasem w normalnym ustawieniu w audi jest miękko, cicho i relaksująco. W takich warunkach zdecydowanie przyjemniej przechodzi się kryzys. Szczególnie ten wieku średniego.

BMW M8 Competition Coupé

BMW M8 Coupé
W wielu aspektach to całkowite przeciwieństwo RS Q8. Na przykład jeżeli zechcecie przewieźć nim dzieci, najpierw będziecie musicie amputować im nóżki. Nie zmienia to faktu, że gdy w cenniku dojdziecie do miliona złotych, to dostaniecie drogowy odpowiednik samolotu Gulfstream. Jeżeli założycie się z wujkiem na imieninach, kto szybciej zrobi setkę, to wy wstaniecie od stołu, odpalicie M8, przyspieszycie do 100 km/h, wrócicie do stołu, a wujek będzie miał jeszcze pół kieliszka. Tak obłędnie szybkie jest BMW. 625 koni wersji Competition zapewnia dotarcie od 0 w okolice 200 km/h w zaledwie 10 sekund. A za dodatkowe 10 tys. zł dostajecie jednodniowe szkolenie i przesuwają wam blokadę prędkości z 250 na 305 km/h. Przekroczyłem parę razy w życiu tę magiczną granicę 300 km/h. Wiecie co się wtedy dzieje? W BMW M8 zupełnie nic. To po prostu ultraszybki środek transportu do pokonywania długich dystansów. Przejeżdżacie 500 km i jesteście wypoczęci jak po masażu ajurwedyjskim.

Mercedes GT R

Każda przejażdżka tym autem również jest jak masaż. Kamieniami. Które ktoś zrzuca na wasze plecy z drugiego piętra. Żeby zająć miejsce za kierownicą, najpierw trzeba złamać sobie kark. I przynajmniej jedną kończynę. Przejechanie pięciu kilometrów po gorszej jakości drodze wiąże się z koniecznością wizyty u kręgarza, psychoanalityka oraz prawdopodobnie laryngologa – bo wkręcenie silnika na 7 tys. obrotów sprawi, że krew zacznie tryskać wam z uszu. Brzmi kiepsko, prawda? Ale magia tego auta polega na tym, że oprócz krwi w waszym organizmie zaczną krążyć również hektolitry adrenaliny i endorfin. To auto ma absolutnie wszystko, co ceni każdy miłośnik sado-maso: lekkość, siłę, sztywność i brutalność. Jest wymagające, budzi respekt przeradzający się dość często w strach, a każdy z jego 585 koni sprawia wrażenie, jakby zamierzał kopnąć was prosto w krocze. Takich samochodów się już dzisiaj po prostu nie spotyka. Bezkompromisowych, które odzierają człowieka z godności i wyciskają z niego siódme poty. Gdy jedziecie swoim GT R i akurat zaczyna padać, to w ułamku sekundy pod waszymi pachami pojawiają się jeszcze większe kałuże niż te na drodze. Dla prawdziwego fana motoryzacji nie ma nic cudowniejszego. To pierwszy mercedes, którego po prostu zapragnąłem mieć. Na szczęście została mi paczka rękawiczek jednorazowych, dwie bańki płynu do dezynfekcji i ok. 50 maseczek jednorazowych. Dzwonię do resortu zdrowia…
DGP