Nie kończy się spór między branżą budowlaną a publicznymi zamawiającymi, zwłaszcza Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad. Dotyczy główniepieniędzy.
Firmy mówią, że na kontraktach podpisywanych w latach 2015–2017 straciły grube miliony, bo nie mogły przewidzieć późniejszego, drastycznego skoku cen materiałów czy robocizny. Dodają, że do wzrostu tych cen przyczynili się państwowi inwestorzy. Kilka lat temu nie ogłaszali zbyt wielu przetargów, a wtedy wygłodniałe firmy składały tanie oferty. Kiedy pojawił się boom na zlecenia, ceny poszły wgórę.
Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk w ostatnim czasie dziwił się firmom, które chcą waloryzacji starych kontraktów. Podkreślał, że świadomie składały oferty, które stanowiły zaledwie 50–60 proc. wartości kosztorysu wyliczonego przez drogową dyrekcję. – Gdybyśmy im teraz dopłacili, to pretensje miałyby firmy z drugiego czy trzeciego miejsca w przetargu, które wyżej wyceniły wartość kontraktu – przekonywałminister.
Na nic się zdały przedstawiane przez branżę budowlaną opinie prawne. Specjaliści od zamówień publicznych przekonywali, że sytuacja ze wzrostem cen była na tyle nadzwyczajna, że dopłaty się należą. Resort infrastruktury ma jednak własne opinie prawne, według których nie da się dopłacać firmom.
Teraz wykonawcy mają jednak kolejny mocny argument. Niektórzy przedstawiciele firm zdziwili się, gdy w niedawnym wywiadzie DGP z Tomaszem Żuchowskim, szefem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, przeczytali o planach inwestycyjnych urzędników. Szef drogowców przyznał, że w ostatnim roku ogłoszono mniej przetargów na drogi, niż zapowiadano, ale zaznaczył, że była to świadoma decyzja. „Moglibyśmy podpisać znacznie więcej umów, ale w konsekwencji doszłoby do spiętrzenia inwestycji za kilka lat i problemu znacznego wzrostu cen” – mówił nam szefGDDKiA.
Ta wypowiedź to de facto przyznanie przez stronę publiczną faktu ważnego dla wykonawców, którzy dochodzą sądowej waloryzacji wynagrodzenia. Strona publiczna potwierdza, że problem nieprzewidywalnych i nadzwyczajnych wzrostów cen robocizny, usług i materiałów budowlanych z ostatnich lat to efekt kumulacji inwestycji publicznych. Tak uważa np. Wojciech Bazan, adwokat z kancelarii JDP Drapała & Partners, która reprezentuje kilka ważnych firm budowlanych. Dodaje, że oprócz kumulacji zleceń problemem jest także to, że nie sprawdzają się zapowiedzi inwestycji zapisane w kolejnych wieloletnich programach rządowych. Ta ostatnia obserwacja potwierdza się m.in. przy okazji planów, które GDDKiA przedstawiła w tym tygodniu.
Tymczasem wykonawcy zarzucają publicznych inwestorów kolejnymi pozwami, w których domagają się odszkodowania za straty w wyniku gwałtownego wzrostu cen materiałów i robocizny. Zgłosiły je już m.in. takie firmy jak Budimex czy Mosty Łódz. Tyle że sprawy sądowe mogą ciągnąć się latami. Wielkie firmy mogą poczekać. Dla średnich i mniejszych poniesione straty mogą oznaczać bankructwo.
Mariusz Haładyj, szef Prokuratorii Generalnej, przyznawał w listopadzie w rozmowie z DGP, że w wielu przypadkach dobrym rozwiązaniem sporów byłoby zawieranie szybkiej ugody z firmą. Zaznaczał, że ostateczna decyzja zależy od zamawiającego, a Prokuratoria może przedstawiać rozwiązania prawne i przeprowadzić analizę, czy państwowe urzędy mają szanse na wygranie sprawy w sądzie, czy też warto rozważyć jej polubownezałatwienie.
Firmy jak dotąd nie zauważyły, by strona publiczna częściej decydowała się na to ostatnie rozwiązanie. Uważają, że potrzeba wypracowania sprawiedliwego i możliwie uniwersalnego wzoru, który można by stosować do ewentualnych ugód sądowych. Jak słyszymy, wiele przedsiębiorstw ma nadzieję na polubowne załatwienie sprawy, ale liczy się z tym, że będzie trzeba kilka lat walczyć o swoje w sądzie.
Spory między branżą i rządem nie pomagają także w budowaniu rodzimych czempionów budowlanych. Często przywoływane są przykłady Hiszpanii i Włoch, gdzie ogromne transfery środków unijnych na rozwój infrastruktury pozwoliły na stworzenie silnych koncernów budowlanych. Po tym, jak skala inwestycji publicznych w tych krajach znacznie się zmniejszyła, wiele z tych firm przyszło budować u nas.
Tymczasem ogromny strumień pieniędzy unijnych nie będzie płynął do nas wiecznie. Już wiadomo, że w kolejnej perspektywie budżetowej Bruksela raczej nie będzie dofinansowywać budowy dróg. Nacisk ma być postawiony na inwestycje proekologiczne, np. na kolej czy rozwój komunikacji miejskiej. Niemal pewne jest, że suma pomocowych środków na infrastrukturę będzie znacznie niższa niż dotychczas. Rodzime firmy nie będą miały drugiej takiej szansy jak teraz.