Rząd dostrzegł wreszcie problem. Eksperci liczą, że to zapoczątkuje zmiany i sytuacja zacznie się poprawiać.
Bezpieczeństwo w ruchu drogowym (BRD) stało się jednym z ważniejszych punktów exposé premiera Mateusza Morawieckiego. Zapowiedział m.in. wprowadzenie pierwszeństwa dla pieszych przed pasami, dodatkowe środki na budowę bezpiecznej infrastruktury, większe kary dla pijanych kierowców i wpuszczenie na buspasy aut z czterema osobami. Czy to rzeczywiście może ograniczyć czarne statystyki? Na to liczą eksperci. Większość z nich cieszy się, że temat tak mocno wybrzmiał politycznie. – To dobry sygnał. Z tego, co wiem, to w szufladach ministerialnych od dawna są gotowe różne rozwiązania dotyczące BRD. Do tej pory w tej sprawie nie było jednak woli politycznej. Po deklaracjach premiera spodziewam się, że te pomysły wreszcie zostaną wdrożone i bezpieczeństwo na drogach rzeczywiście się poprawi – mówi Łukasz Zboralski, twórca portalu Brd24.pl.
Już jednak pojawiają się wątpliwości co do niektórych propozycji. Kamil Bortniczuk, poseł wchodzącego w skład koalicji rządzącej Porozumienia, na antenie radiowej „Trójki” stwierdził, że wprowadzenie pierwszeństwa dla pieszych przed pasami to „nieszczęśliwa propozycja”, która może wręcz pogorszyć bezpieczeństwo przechodniów i zwiększyć korki.
– Często ludzie nie rozumieją, jak to będzie działać – komentuje Łukasz Zboralski. – To nie będzie bezwzględne pierwszeństwo pieszych na przejściu, tylko ich większa ochrona prawna. Jeśli wprowadzone zostanie rozwiązanie takie, jak w wielu krajach Europy, to zmiana w kodeksie będzie zobowiązywała kierowców do ustępowania pieszym, którzy jeszcze nie weszli na pasy. Nie znikną zapisy, które zobowiązują pieszych do zachowania szczególnej ostrożności na przejściu. Ten przepis poprawi bezpieczeństwo przechodzących przez ulice i dodatkowo ukształtuje lepszą kulturę poruszania się po drogach, choć zapewne będzie potrzebny dobry nadzór ze strony policji – zaznacza Zboralski.
Ekspertom mniej podoba się za to pomysł wpuszczenia na buspasy samochodów, którymi jadą przynajmniej cztery osoby. Premier liczy, że ograniczy to liczbę aut na ulicach. – Źle oceniamy ten pomysł, bo nie da się go skutecznie wyegzekwować – mówi Kuba Czajkowski, ekspert transportowy ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. – Wprowadzenie rozwiązania byłoby równoznaczne z likwidacją bus pasów, bo wszyscy zaczęliby nimi jeździć.
Dodaje, że w exposé premiera zabrakło jasnej deklaracji w sprawie karania kierowców, którzy przekraczają prędkość. – Powinna wzrosnąć wysokość kar za szybką jazdę. Tymczasem mandaty są na niezmienionym poziomie od 22 lat. W większości krajów naszej części Europy są one znacznie wyższe. Przyczyną 36 proc. wypadków śmiertelnych jest właśnie nadmierna szybkość. Premier wspomniał za to wyłącznie o pijanych kierowcach, choć winni są oni 5 proc. wypadków. Na drogach powinno być znacznie więcej fotoradarów i odcinkowych pomiarów prędkości – mówi Czajkowski.
Przypomina też, że Najwyższa Izba Kontroli wykazała, iż Inspekcja Transportu Drogowego nie radzi sobie ze ściąganiem mandatów za przekroczenie szybkości. Z tego tytułu budżet państwa w latach 2015–2017 miał stracić 3 mld zł. – Uważamy, że windykacją mandatów powinna się zająć Krajowa Administracja Skarbowa, a pieniądze dofinansować policję, służby ratownicze oraz poprawę infrastruktury pod kątem bezpieczeństwa – dodaje Czajkowski. Mimo wszystko liczy, że po deklaracjach premiera rząd rzeczywiście na poważnie zajmie się problemem BRD.
Profesor Marcin Ślęzak, dyrektor Instytutu Transportu Samochodowego, podkreśla, że w celu trwałego zmiejszania liczby rannych i zabitych na drogach trzeba zwiększyć uprawnienia i możliwości finansowe odpowiednich instytucji – przede wszystkim Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. – Pracę nad systemowym rozwiązaniem rozpocząłbym od analizy głównych przyczyn wypadków i wykroczeń pogłębionej badaniami naukowymi i ekspertyzami. To ważne, gdyż w opinii publicznej funkcjonuje wiele stereotypów – zaznacza prof. Ślęzak. Popiera wprowadzenie wszelkich przepisów, które zwiększają ochronę pieszych. Dodaje, że ich bezpieczeństwo można równolegle poprawiać też lepszą infrastrukturą, nadzorem służb czy edukacją.
Pilne zajęcie się problemem BRD jest rzeczywiście konieczne, bo w ostatnim czasie sytuacja na drogach zamiast poprawiać pogarsza się. Według prognoz ten rok będzie drugim z rzędu, w którym przybywa ofiar śmiertelnych. Najpewniej znowu przebijemy liczbę 3 tys. Od stycznia do końca września zginęło 2138 osób, o 125 więcej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego.
Obowiązujący na lata 2013–2020 Narodowy Program Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego (NPBRD) przewidywał, że do 2020 r. liczba ofiar na drogach w stosunku do 2010 r. zostanie obniżona o 50 proc., a ciężko rannych o 40 proc. W praktyce oznacza to, że do przyszłego roku w wypadkach drogowych nie powinno ginąć więcej niż 2 tys. osób rocznie, zaś liczba ciężko rannych nie powinna przekraczać 6,9 tys. Ubiegłoroczny cel w zakresie liczby zabitych został przekroczony o ponad 25 proc. a w przypadku ciężko rannych – aż o 43 proc.
Ten rok jest też rekordowy pod względem liczby odebranych praw jazdy za nadmierną prędkość. Przez pierwsze 10 miesięcy drogówka zatrzymała z tego powodu ponad 38,7 tys. dokumentów. To o 12,8 tys. więcej niż w całym 2018 r. i jednocześnie absolutny rekord w ostatnich latach.
Przepisy, na mocy których policja może na trzy miesiące zabrać prawo jazdy za rażące naruszenie prędkości w obszarze zabudowanym (przekroczenie o ponad 50 km/h powyżej dozwolonego limitu) obowiązują od 18 maja 2015 r. Przez pierwsze dwa lata ich obowiązywania kierowcom czasowo zatrzymywano ponad 30 tys. dokumentów. Spadek nastąpił w ubiegłym roku, ale w tym roku Polacy znów wcisnęli gaz do dechy. Niewykluczone, że do końca grudnia przebijemy pułap 40 tys. odebranych praw jazdy.