Spółka prawdopodobnie w maju zadebiutuje na nowojorskiej giełdzie. Z opublikowanego prospektu emisyjnego wyłania się niezwykły obraz.
Uber co roku traci ogromne pieniądze. W 2018 r. wprawdzie zanotował 997 mln dol. zysku, ale nie pochodziły one z codziennej działalności, lecz ze sprzedaży spółek zależnych w Rosji i Azji. Jeśli chodzi o wożenie ludzi i dostarczanie jedzenia, w 2018 r. zanotował ponad 3 mld dol. straty, w 2017 r. – ponad 4 mld, a w 2016 r. – 3 mld dol.
Straty Ubera wynikają z bardzo niskich cen usług. To celowa strategia, dzięki której chce on podbijać kolejne rynki i szybko zwiększać skalę działalności. W momencie, w którym skala będzie odpowiednio duża, będzie mógł zacząć zarabiać. Ale dane z ostatniego roku wskazują, że Uber rośnie coraz wolniej. Liczba osób, które w ciągu danego miesiąca skorzystały chociaż raz z jakiejkolwiek usługi Ubera, wynosiła pod koniec 2018 r. 91 mln. To o 34 proc. więcej niż rok wcześniej, ale w 2017 r. dynamika wzrostu przekraczała 50 proc. Liczba przejazdów pod koniec 2017 r. rosła o 58 proc. rok do roku, a pod koniec 2018 r. już tylko 37 proc.
Przychody netto (po odliczeniu kwot, które należą się kierowcom i restauracjom) w ostatnim kwartale 2018 r. rosły już tylko o 13 proc. w skali rocznej. W porównaniu do trzeciego kwartału biznes taksówkowy Ubera zanotował pierwszy, choć minimalny spadek przychodów. Przychody w Uber Eats spadają już dwa kwartały z rzędu. Wzrost liczby klientów nie przekłada się na wzrost przychodów, bo Uber coraz więcej oddaje kierowcom i restauracjom. Spółka przyznaje, że w niektórych krajach ceny usług są ustawione tak nisko, iż nie pokrywają kosztów wykonania usługi. W dodatku zapowiada, że zamierza w ten sposób działać w przyszłości: zdobywać rynek cenami, przy których osiągnięcie jakiejkolwiek rentowności jest niemożliwe.
Wydawać by się mogło, że firma tracąca co roku parę miliardów dolarów i zapowiadająca utrzymywanie drastycznie zaniżonych cen powinna szybko zbankrutować. Uber jednak trzyma się mocno dzięki zaufaniu inwestorów. Z jego sprawozdań finansowych wynika, że w 2018 r. z emisji obligacji pozyskał 5,2 mld dol. Łącznie w ciągu ostatnich trzech lat pozyskał z rynku 12,2 mld dol., a jego łączna strata operacyjna w tym czasie sięgnęła 10,1 mld dol. Najwyraźniej inwestorom nie przeszkadza kompletny brak rentowności.
Większość kapitału dostarczają Uberowi fundusze inwestycyjne z Doliny Krzemowej w Kalifornii, ale największymi akcjonariuszami firmy są japoński Softbank, państwowy fundusz inwestycyjny Arabii Saudyjskiej, oraz założyciel firmy Travis Kalanick. Istotny pakiet w Uberze ma też Google. Wkrótce grono współwłaścicieli znacząco się poszerzy, bo akcje na giełdzie będzie mógł kupić każdy. Pomimo koszmarnych wyników finansowych nikt nie ma wątpliwości, że akcje sprzedadzą się doskonale. Ma to być największa tegoroczna oferta publiczna na świecie. Stara maksyma giełdowa mówi, że rynek dyskontuje przyszłość, czyli bieżące straty Ubera nie powinny przeszkadzać tym, którzy wierzą, że w przyszłości spółka zacznie zarabiać.
Prospekt emisyjny Ubera jest pełen zapowiedzi i umiejętnie skrojonych danych, mających dawać nadzieję na świetlaną przyszłość. Uber wymyślił np. termin „total addressable market”, który oznacza całkowitą liczbę ludności we wszystkich krajach, w których działa. Spółka sugeruje więc, że z jej usług mogłaby korzystać cała populacja. Dziś korzysta niecałe 2 proc., stąd wniosek, że potencjał rozwojowy jest ogromny. Oczywiście na świecie nie istnieje i nigdy nie istniała spółka, z której usług korzystaliby wszyscy, ale taki zabieg w dokumentach Ubera wygląda efektownie.
Spółka zapowiada też nakłady inwestycyjne na rozwój wielu form transportu. Pisze o e-skuterach, e-rowerach, Uberze dostawczym w logistyce przedsiębiorstw, przewozach miejskich helikopterami, a nawet o Uber busach. Dziś nic na to nie wskazuje, ale nie można wykluczyć, że w przyszłości któryś z tych pomysłów da spółce zyski. Sukces Ubera na giełdzie będzie oznaczać, że dożyliśmy czasów, w których inwestorzy są w stanie czekać cierpliwie tak długo, jak nigdy dotąd. Jego giełdowa porażka – że ta cierpliwość zaczyna się kończyć.