Prawie 3,5 tys. miejsc z bezpłatną siecią uruchomionych przez samorządy to według telekomów stanowczo za dużo. Dlatego są przeciwni pomysłowi, aby zwiększyć w nich szybkość internetu.
W gminie Kościerzyna powstają właśnie trzy samorządowe hotspoty, z których będzie można korzystać za darmo. W Krakowie 1 września pojawi się 29 takich punktów internetowych. Miasto za 1,5 mln zł obejmie bezpłatną siecią tereny wzdłuż pierwszej obwodnicy, bulwar Czerwieński, pętle w Cichym Kąciku, Małym Płaszowie i Bronowicach, rejon Błoń, fragment parku Jordana, a nawet Lasu Wolskiego. Ale to i tak niewiele – Warszawa stara się właśnie o zgodę na uruchomienie aż 249 miejskich hotspotów.
Takich samorządowych punktów z internetem jest coraz więcej. Hotspotowy szał zaczął się kilka lat temu w związku z Euro 2012. Hotspoty tworzyły miasta gospodarze mistrzostw, dworce i lotniska, by pomóc kibicom. Tego trendu nie zatrzymała nawet konieczność uzyskania zgody Urzędu Komunikacji Elektronicznej na uruchomienie punktu z bezpłatnym WiFi. Jeszcze w 2013 r. UKE wydał takie zgody 17 samorządom, a w całym kraju funkcjonowało 1,6 tys. miejsc z bezpłatną siecią. Dziś jest ich dwa razy więcej. – Do prezesa UKE zgłoszono 3483 hotspoty działające na podstawie wydanej przez niego zgody – wylicza Anna Lewandowska z biura prasowego UKE. Od 2010 r. urząd wydał takie zgody 116 samorządom, a toczą się przed nim kolejne 73 postępowania.
Jednak równolegle z hotspotami samorządy zaczęły też wnioskować o to, by oferowany przez nie internet mógł być trochę lepszy, o większej przepustowości, by turyści czy mieszkańcy naprawdę mogli z niego skorzystać. UKE urządził więc konsultacje, proponując poluzowanie zasad tworzenia miejskiego internetu, by internauta mógł jednorazowo korzystać z bezpłatnej sieci przez godzinę i by jej przepustowość sięgała 1 Mbit/s (dziś to maksymalnie 512 kbit/s) w przestrzeni publicznej, jak parki, ulice czy place, i aż 2 Mbit/s w miejscach publicznych w rodzaju urzędów, a transfer dla pojedynczego użytkownika został podniesiony z 750 MB do 1 GB.
– Ma to praktyczne uzasadnienie – uważa Andrzej Piotrowski, ekspert telekomunikacyjny z Centrum im. Adama Smitha. – Taki miejski internet z zasady jest używany przez turystów. Ma im pozwolić wysłać zdjęcie, połączyć się z serwisem społecznościowym, odebrać pocztę. To działania, które dla miast są bardzo korzystne, bywają ich naturalną, wirusową reklamą. A obecna jakość sieci w hotspotach często jest zupełnie niewystarczająca w stosunku do potrzeb oraz tego, jak w ostatnim czasie zmienił się internet, jakość stron czy publikowanych na nich zdjęć – dodaje ekspert.
Operatorzy jednak nie chcą słyszeć o propozycji UKE. Ich zdaniem nowe, bardziej liberalne zasady będą naruszać ich prawo do budowania płatnej sieci i przeciwdziałać wolnej konkurencji. Zamiast tego zaproponowali o wiele bardziej rygorystyczne zasady, nawet w stosunku do stanu obecnego. Mniejsze firmy, skupione w Krajowej Izbie Komunikacji Ethernetowej, chcą, by maksymalna przepływność łączy nie była większa niż 512 kbit/s, miesięczny limit transferu danych nie przekraczał 750 MB na użytkownika, a czas jednej sesji został ograniczony do 30 minut (obecnie jest to godzina).
Więksi gracze z Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji wprawdzie zgadzają się na godzinne sesje, ale za to w hotspotach o przepustowości ledwie 256 kbit/s i łącznym limicie transferu 500 MB. Co więcej, operatorzy internetowi zarzucają samorządom, że oferowany przez nie internet przekracza dotychczasowe wymogi i bywa szybszy niż 512 kbit/s, a UKE nie kontroluje tego w wystarczający sposób. KIKE pisze wręcz w ostrym tonie, że oczekuje „podjęcia przez prezesa UKE stanowczych kroków zmierzających do poddania kontroli wszystkich jednostek samorządu terytorialnego, którym wyrażona została zgoda na świadczenie usługi dostępu do internetu bez pobierania opłat za pomocą urządzen´ dostępowych typu hotspot”.
Firmy na rynku mogą się czuć lekko zagrożone. Oczywiście hotspoty nie zastąpią Polakom internetu domowego, ale im jest ich więcej, tym poważniejszą konkurencją się stają. Jak wynika z raportu UKE pt. „Rynek usług telekomunikacyjnych w Polsce w 2014 roku”, już 8 proc. internautów skłonnych byłoby zrezygnować z dotychczasowej usługi na rzecz dostępu publicznego, a 24 proc. korzystałoby z niego jako dodatku do posiadanego łącza. A przecież oprócz samorządowych hotspotów sporą konkurencją są dla nich te oferowane przez kawiarnie, sklepy, galerie handlowe, a niedługo także poczty – przed kilkoma dniami Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji ogłosiło, że bezpłatne WiFi pojawi się niebawem w 4,5 tys. placówek Poczty Polskiej.
Andrzej Piotrowski uważa jednak żale operatorów za dowód na niezrozumienie rynku. – Nie ma czegoś takiego jak bezpłatny internet. I za ten od operatorów, i za ten w kawiarniach czy na dworcach, i za ten miejski trzeba zapłacić. Niekoniecznie rachunkiem, ale kawą, biletem albo danymi, które trzeba podać przy logowaniu się. A proszę zauważyć, że kawiarnie, sklepy i dworce nie muszą występować o zgodę do UKE i nie są ograniczane co do jakości oferowanego internetu – tłumaczy. – Operatorzy muszą dbać o swój interes, ale warto by było, by starali się to robić, lepiej dopasowując ofertę do potrzeb użytkowników lub udostępniając sieć o dobrych parametrach tam, gdzie jej nie ma, a nie walcząc z hotspotami, które wcale nie są dla nich wielką konkurencją – dodaje nasz rozmówca.

Bezpłatne WiFi pojawi się w 4,5 tys. placówek Poczty Polskiej