Pekin i Moskwa szykują przepisy dotyczące treści w internecie, które pozwolą im zwiększyć kontrolę nad debatą publiczną.

W obu przypadkach oficjalnym powodem przygotowywania nowych ograniczeń jest ochrona obywateli przed nadużyciami i szkodliwymi materiałami umieszczanymi w sieci.
Regulator rynku w Państwie Środka – Chińska Administracja Cyberprzestrzeni (CAC) – skupił się tym razem na tzw. deepfake’ach. Są to materiały, najczęściej w formie krótkich filmów, w których twarz oryginalnie występującej na nagraniu osoby została zastąpiona komputerowo wygenerowanym wizerunkiem kogoś innego. Do tworzenia deepfake’ów używa się technik obróbki wideo wykorzystujących sztuczną inteligencję. Efekty są bardzo przekonujące, gołym okiem nie sposób dostrzec fałszerstwa – co otwiera szerokie pole do manipulacji, np. kompromitowania osób publicznych.
Projekt przepisów, które opracował w tej sprawie chiński regulator, dotyczy tych dostawców treści, którzy przy ich tworzeniu wykorzystują algorytmy lub narzędzia wirtualnej rzeczywistości do generowania i modyfikowania tekstu, dźwięku, obrazów oraz materiałów wideo.
Jak informuje Reuters, aby chronić ludzi przed podszywaniem się pod nich, CAC wprowadzi dla dostawców treści obowiązek zawiadamiania danej osoby o użyciu jej wizerunku i uzyskania indywidualnej zgody na edytowanie takich informacji biometrycznych, jak twarz czy głos.
Projekt chińskiego regulatora przewiduje kary za nieprzestrzeganie nowych zasad. W przypadku złamania ich po raz pierwszy będzie to grzywna w wysokości od 10 tys. do 100 tys. juanów (ok. 6,5 tys. – 65 tys. zł). Agencja informacyjna podaje, że naruszenia mogą również prowadzić do wszczęcia postępowania cywilnego i karnego. Ponadto w razie potrzeby sklepy z aplikacjami na urządzenia mobilne będą musiały zawiesić lub usunąć ze swojej oferty produkty dostawców technologii deepfake.
CAC podkreśla, że takie metody obróbki obrazu i dźwięku „są również wykorzystywane przez niektórych przestępców do tworzenia, kopiowania, publikowania i rozpowszechniania nielegalnych informacji”, a także oczerniania, poniżania i naruszania honoru. Regulator dodaje, że podszywając się pod cudzą tożsamość „w celu popełnienia oszustwa i innych nielegalnych działań”, przestępcy nie tylko niszczą „żywotne interesy ludzi”, lecz także zagrażają „bezpieczeństwu narodowemu i stabilności społecznej”.
Jak stwierdza Reuters, najnowsze regulacje to jednak nie tylko środek mający na celu rozprawienie się z deepfake’ami, lecz także „ukształtowanie cyberprzestrzeni promującej chińskie wartości socjalistyczne”. CAC oczekuje bowiem, aby dostawcy treści szanowali „moralność i etykę społeczną” oraz stosowali się „do właściwego kierunku politycznego”.
Z kolei w Rosji prezydent Władimir Putin zalecił swojej administracji zajęcie się regulacjami przeciwko „toksycznym” treściom kolportowanym w sieci. Jak informuje Kreml, chodzi o ochronę nieletnich.
O projekcie stworzenia rejestru takich treści, które nie są wprawdzie nielegalne, ale mimo to „niedopuszczalne”, była mowa w grudniu ub.r. na posiedzeniu Prezydenckiej Rady ds. Społeczeństwa Obywatelskiego i Praw Człowieka. Z udostępnionego przez Kreml zapisu tego spotkania wynika, że chodzi o stworzenie mechanizmu samoregulacyjnego. Planowane jest mianowicie „porozumienie z większością rosyjskich platform cyfrowych, tak aby dobrowolnie zgadzały się one na to, które treści” są niedopuszczalne. Lista takich treści miałaby zostać ustalona na wspólnym gruncie etycznym.
Chodzi przy tym o materiały, które są „szkodliwe i niebezpieczne” – głównie dla dzieci i młodzieży – choć nie są nielegalne. Miałyby więc zostać zakazane nie dlatego, że wymaga tego prawo, lecz dlatego, że wszyscy uczestnicy rynku zgodzą się, „że takie treści są niedopuszczalne”.
Jak powiedział podczas grudniowego posiedzenia Władimir Putin, próby działania w tym kierunku „zostały już podjęte”, m.in. za sugestią jego administracji. W ramach tych wstępnych kroków „nasze główne spółki stworzyły sojusz, który angażuje się w opracowanie pewnych wytycznych postępowania korporacyjnego z myślą o zapewnieniu interesów i praw naszych obywateli” – stwierdził prezydent Rosji.
Samoregulacja był omawiana jako środek „ochrony praw obywatelskich w przestrzeni cyfrowej”. Miałyby w niej uczestniczyć firmy krajowe. Nad propozycją konkretnych przepisów – jako projektem obywatelskim – pracuje Igor Ashmanov, rosyjski przedsiębiorca z branży informatycznej, m.in. członek prezydenckiej grupy roboczej ds. gospodarki cyfrowej oraz grupy roboczej ds. gospodarki cyfrowej przy ministerstwie łączności. Wydane przez Putina zalecenie ma zapewnić projektowi wsparcie administracyjne.
W przeciwieństwie do rodzimych firm zagraniczne serwisy internetowe nie będą zapewne skłonne do współpracy przy wdrażaniu kremlowskiego rejestru „toksycznych” treści. Globalne media społecznościowe już teraz stawiają bowiem opór wobec nakazów usuwania tego, co Rosja uznaje za nielegalne.
Odnosząc się do zagranicznych firm technologicznych działających w Rosji, Władimir Putin stwierdził, że „miały miejsce liczne przypadki oszustw, nadużywania danych osobowych naszych obywateli oraz rozpowszechniania nielegalnych treści, w tym treści niebezpiecznych dla dzieci”.
W ub.r. Moskwa zwiększyła presję na zagraniczne big techy, co objęło także kwestię moderacji umieszczanych w sieci materiałów. Na najpotężniejsze globalne platformy posypały się kary finansowe za nieprzestrzeganie poleceń kasowania treści. Z początku nie były to kwoty znaczące dla tych korporacji – choć i tak unikały płacenia.
Jak wylicza Reuters, Facebook (Meta Platforms) dopiero w połowie grudnia ub.r. uiścił grzywny opiewające na 17 mln rubli (ok. 900 tys. zł) – po tym jak władze nasłały na platformę komornika. Z kolei Google z tego samego tytułu – za nieusuwanie treści – zapłacił w ub.r. ponad 32 mln rubli kary (ok. 1,7 mln zł). Ponadto według agencji Interfax 15 mln rubli grzywny zapłacił Telegram.
Jednak w końcu grudnia ub.r. wysokość kar nakładanych znacznie wzrosła. Moskiewski sąd nałożył wtedy na Google 7,2 mld rubli grzywny, zaś na Facebooka i Instagram w sumie 2 mld rubli (odpowiednio 381 mln zł i 106 mln zł). Rosyjski urząd ds. komunikacji – Roskomnadzor – stwierdził, że dotyczyły one 2,6 tys. zakazanych materiałów, których nie usunął Google i 2 tys. w serwisach Mety. ©℗