W całym kraju są setki nielegalnych lub półlegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych. To tykające bomby ekologiczne, które trzeba jak najszybciej rozbroić. Ale nie da się tego zrobić bez dużych systemowych zmian regulacyjnych, postulowanych m.in. przez Konwent Marszałków Województw RP.
Według danych Głównej Inspekcji Ochrony Środowiska w Polsce jest dziś ponad 300 nielegalnych lub półlegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych. I ciągle ich przybywa, a na domiar złego często dochodzi do pożarów takich składowisk.
To zjawisko bardzo się nasiliło w ostatnich paru latach (jeszcze w 2018 r. rząd podawał, że takich składowisk jest w całej Polsce ok. 120). I jakby tego było mało, okazało się, że w niektórych sprawach w grę wchodzi przestępczość zorganizowana, pojawiły się tzw. mafie śmieciowe.
Stało się tak głównie z dwóch powodów. Pierwszym było to, że do 2017 r. bardzo duże ilości odpadów z Europy były wywożone do Chin. Ale w latach 2018–2019 Chiny zakazały importu wielu rodzajów odpadów. Skutek był taki, że do Polski zaczęły trafiać odpady z zachodniej Europy. Wtedy też częściej zaczęły u nas wybuchać pożary składowisk.
Szkopuł w tym, że choć państwo powierzyło to zadanie samorządom, to nie zapewniło im jego finansowania
W 2018 r. doszło do całej serii takich pożarów. Przyczyną tego typu zdarzeń jest najczęściej samozapłon odpadów (jeśli składowisko jest odpowiednio prowadzone, to do jego pożaru nie powinno dojść), ale możliwe są też celowe podpalenia. Zdaniem nadbrygadiera Janusza Skulicha, eksperta ds. pożarnictwa, wiele wskazuje na to, że do pożarów na składowiskach dochodzi często właśnie w wyniku ich podpalenia, bo to dużo tańszy sposób na pozbycie się odpadów niż ich bezpieczna dla otoczenia utylizacja. Takie pożary mają jednak katastrofalne skutki. W dymie z płonących wysypisk śmieci aż roi się od szkodliwych dla ludzkiego zdrowia substancji, np. silnie rakotwórczych dioksyn.
Wylano dziecko z kąpielą
Przed sześciu laty w odpowiedzi na serię pożarów na składowiskach ówczesny rząd naprędce dokonał zmian w przepisach mających zminimalizować to zjawisko i wymusić podwyższenie standardów na firmach zajmujących się zagospodarowaniem odpadów. Na firmy zajmujące się magazynowaniem i przetwarzaniem odpadów nałożono nowe obowiązki. Było to m.in. wprowadzenie kosztownego monitoringu miejsc składowania odpadów oraz zaostrzenie warunków, jakie musiały spełniać te miejsca. Kolejną zmianą było wskazanie marszałków województw do wydawania pozwoleń na magazynowanie odpadów w przypadku, gdy ich ilość przekracza 3 tys. t rocznie. Dotychczas wydawali je głównie starostowie.
Wprowadzono też okres przejściowy na dostosowanie się firm do nowych wymogów. Nie wszystkim przedsiębiorcom z branży zależało, aby się do nich dostosować. To zaś powiększyło szarą strefę.
– Cel tych zmian był dobry, ale przygotowano je zbyt pospiesznie, a przez to w sposób niewłaściwy. Złe przepisy przejściowe dały możliwość funkcjonowania składowiskom w taki sposób, jaki nie powinien mieć miejsca. To było legalizowanie źle prowadzonej działalności w zakresie gospodarki odpadami – ocenia Marcin Podgórski, dyrektor departamentu gospodarki odpadami, emisji i pozwoleń zintegrowanych w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Mazowieckiego.
Tę opinię podziela wielu samorządowców, w tym przedstawiciele władz gminy Kleszczów (woj. łódzkie), w której, koło wsi Rogowiec, powstało największe w Polsce półlegalne składowisko niebezpiecznych odpadów. Tego samego zdania są też władze gminy Wołomin, w której w zeszłym roku też odkryto takie składowisko.
– Ten okres przejściowy był momentem, w którym doszło do patologii, nie tylko u nas, ale w wielu innych gminach – mówi Małgorzata Izdebska, sekretarz gminy Wołomin. – Niektórzy przedsiębiorcy, wykorzystując okres dostosowawczy, robili, co chcieli.
Takie firmy przyjmowały np. na swoje składowiska więcej odpadów, niż wynikało z zezwolenia, które miały. Albo nie miały pozwolenia na magazynowanie odpadów niebezpiecznych, ale to robiły (tak było w Rogowcu). W Wołominie firma Foreko dostała zezwolenie na zbieranie odpadów, które po jednej dobie miały być przewożone w inne, docelowe miejsce. Ale tak się nie działo. Na skutek tego nagromadziło się tam aż 16 tys. t niebezpiecznych odpadów.
Z czego to wynikało? Po zmianie przepisów w 2018 r. wydane wcześniej przez starostów zezwolenia na zbieranie odpadów miały być dostosowane do nowych wymogów. Innymi słowy, starostowie musieli wydawać nowe zezwolenia, nowe decyzje, a podczas ich wydawania sprawdzano, czy dany przedsiębiorca spełnia zmienione wymogi. Doszło więc do kumulacji wniosków o nowe pozwolenia.
Z tego powodu ich wydawanie zaczęło się bardzo przeciągać. Głównie dlatego, że te decyzje musiały być – przed ich podjęciem – poddane kontroli wojewódzkich inspektoratów ochrony środowiska. Te jednak zostały zalane takimi sprawami i „zatkały się”. W rezultacie na ich kontrolę trzeba było czekać w niektórych przypadkach nawet dwa lata.
Niestety, często się okazywało, że w tym czasie firma nagromadziła więcej niż 3 tys. t odpadów. To zaś oznaczało, że zezwolenie powinien wydać nie starosta, lecz marszałek. Starosta przekazywał więc sprawę marszałkowi i całą procedurę trzeba było powtarzać od nowa.
Tak było np. w Wołominie, gdzie firma Foreko, mająca zezwolenie na zbieranie odpadów, po zmianie przepisów wystąpiła do starosty o dostosowanie tego zezwolenia do nowych wymogów. Czyli o wydanie nowej decyzji.
– Firma złożyła wniosek o tę decyzję do starosty, ale wniosek był ponoć niekompletny, jego uzupełnianie trwało dwa lata. Po tych dwóch latach okazało się, że ilość odpadów nagromadzonych przez firmę wskazuje, iż wydanie decyzji leży teraz w gestii marszałka. W związku z tym wniosek przekazano do marszałka – opowiada Małgorzata Izdebska, sekretarz gminy Wołomin.
15 lutego 2024 r. marszałek cofnął decyzję starosty na prowadzenie takiej działalności w tym miejscu. Jednocześnie nakazał firmie uprzątnąć nielegalnie nagromadzone odpady, wśród których przeważają substancje niebezpieczne. Termin ich usunięcia wynosił trzy miesiące i minął 15 maja. Niestety, firma Foreko nie wywiązała się z obowiązku usunięcia odpadów. W takich przypadkach kolejnym etapem jest nałożenie kar na firmę. Zgodnie z obecnymi przepisami może to być jednak maksymalnie 50 tys. zł.
To bardzo mała kwota w porównaniu z kosztami likwidacji takich składowisk, które w niejednym przypadku sięgają setek milionów złotych. W Wołominie szacuje się je na 200 mln zł. W Rogowcu (gmina Kleszczów) w Łódzkiem – na 600–700 mln zł.
Państwo powinno zapewnić samorządom finansowanie tego zadania
Problem polega na tym, że w większości przypadków – podobnie jak w Wołominie i Rogowcu – nie udawało się i wciąż się nie udaje wyegzekwować uprzątnięcia nielegalnego lub półlegalnego składowiska przez firmę, która doprowadziła do jego powstania. Zaś jeśli nie udaje się tego wyegzekwować, to według obecnych przepisów składowisko musi uprzątnąć samorząd – w trybie tzw. wykonania zastępczego.
Szkopuł w tym, że choć państwo powierzyło to zadanie samorządom, to nie zapewniło im jego finansowania. Mimo że – tak jak w przypadku innych zadań zlecanych jednostkom samorządowym przez administrację rządową – państwo powinno finansować im wykonywanie także tego zadania.
– Gminy nie są w stanie same usunąć tych odpadów. Żadnego samorządu, nawet bogatej gminy, starostwa czy samorządu wojewódzkiego, nie stać na pokrycie związanych z tym kosztów. U nas dochodzi do tego opór społeczny, bo mieszkańcy są przeciwni temu, byśmy pokrywali koszty usuwania odpadów, które trafiły do nas spoza naszej gminy – mówi Małgorzata Izdebska, sekretarz Urzędu Gminy Wołomin. Dodaje, że ten problem wymaga pilnych działań nadzwyczajnych – ze strony państwa.
– Składowisko w Wołominie to całe hałdy niebezpiecznych odpadów. Pojemniki, w których one się znajdują, są w coraz gorszym stanie, kruszeją, może więc dojść do ich rozszczelnienia i wycieku do gruntu. A tam niedaleko płynie rzeka Czarna, która wpływa do Zalewu Zegrzyńskiego. Mogłoby więc dojść do skażenia na bardzo dużą skalę – przestrzega Małgorzata Izdebska.
W Rogowcu (gmina Kleszczów) już się zdarzało, że pojemniki z niebezpiecznymi odpadami podczas upalnych dni pękały i unosiły się z nich trujące opary, powodujące trudności z oddychaniem i pieczenie oczu.
Co zdaniem samorządowców trzeba zmienić, by rozwiązać ten problem? W pierwszej kolejności mówią oni o tym, by państwo zaczęło pokrywać samorządom koszty usuwania nielegalnych lub półlegalnych składowisk odpadów niebezpiecznych. – Na razie resort klimatu i środowiska stoi na stanowisku, by samorządy partycypowały w tych kosztach, ale my się z tym nie zgadzamy – mówi Małgorzata Izdebska.
– Problemem jest także to, że w skali kraju, w tym na Mazowszu, jest za mało instalacji do utylizacji odpadów niebezpiecznych, co bardzo podniosło cenę za te usługi – tłumaczy Marcin Podgórski z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Mazowieckiego.
Swoje stanowisko w sprawie nielegalnego składowania odpadów niebezpiecznych zajął m.in. Konwent Marszałków Województw RP. W pierwszej kolejności postuluje on, by państwowe służby odpowiedzialne za ściganie przestępstw środowiskowych robiły to skuteczniej niż dotychczas, by zapewnić im do tego lepsze narzędzia (dziś wiele prokuratorskich śledztw w sprawie niebezpiecznych odpadów kończy się umorzeniem).
To sytuacje kryzysowe, a te są zadaniem dla wojewodów
„Porzucanie odpadów lub ich magazynowanie w miejscach do tego nieprzeznaczonych jest wynikiem działań przestępczych. Marszałkowie województw nie posiadają kompetencji do walki z przestępczością, w tym także zorganizowaną. Zwracamy więc tu uwagę na konieczność podjęcia przez Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji działań, których celem będzie podniesienie skuteczności w wykrywaniu i stawianiu przed wymiarem sprawiedliwości osób odpowiedzialnych za tego typu praktyki” – czytamy w stanowisku Konwentu Marszałków Województw RP.
Dalej wskazuje ono, że konieczne jest usprawnienie procedur administracyjnych w tej materii (m.in. po to, by mogły one przebiegać szybciej niż dotąd) i wzmocnienie systemu zabezpieczenia roszczeń. W wielu przypadkach okazuje się bowiem, że wysokość finansowych zabezpieczeń (według ich obecnych stawek określanych rozporządzeniem ministra klimatu i środowiska) wnoszonych przez firmy magazynujące odpady jest w wielu przypadkach kilkakrotnie mniejsza od rzeczywistych kosztów usunięcia tych odpadów w razie ich porzucenia.
Gminy nie są w stanie same usunąć tych odpadów. Żadnego samorządu, nawet bogatej gminy, starostwa czy samorządu wojewódzkiego, nie stać na pokrycie związanych z tym kosztów
Samorządowcy proponują też m.in., by powołać coś w rodzaju funduszu gwarancyjnego (na wzór np. Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego), z którego byłyby pokrywane koszty utylizacji odpadów na porzuconych składowiskach. Chcą też zaostrzenia kar dla firm, które porzuciły odpady i uchylają się od ich uprzątnięcia.
„Należy także zauważyć, że obecność nielegalnie zgromadzonych odpadów niebezpiecznych w wielu przypadkach wyczerpuje znamiona sytuacji kryzysowej, a co za tym idzie, w sytuacji zagrożenia dla życia lub zdrowia ludzi bądź środowiska zadania związane z usuwaniem tych odpadów powinny być powierzane wojewodom jako organom właściwym w sprawach zarządzania kryzysowego na terenie województwa. Realizacja omawianych zadań przez organ administracji rządowej powinna przyczynić się także do bardziej skutecznego pozyskiwania środków finansowych” – wskazuje w swym stanowisku Konwent Marszałków Województw RP.
Marszałkowie – tak jak samorządowcy niższego szczebla – zwracają również uwagę, że należy udoskonalić system nadzoru nad przepływem odpadów niebezpiecznych (chodzi w tym przypadku m.in. o BDO, czyli bazę danych o odpadach). Bo i od tego wiele zależy.©℗