Nie ma dziś miejsca dla samorządowców, którzy nie rozumieją, jak ważna jest aktywna komunikacja. I nie wychylają głowy poza swój gabinet ze szczerą chęcią poznania potrzeb mieszkańców - pisze Konrad Pokora, prezydent Zduńskiej Woli.

Miasta tworzą mieszkańcy. Niby banał, a jednak prawda ta nie zawsze przekłada się na praktykę urzędniczej pracy. W natłoku administracyjnych i biurokratycznych procedur człowiek często znika z horyzontu myślenia o mieście. Jego miejsce zajmuje wiadukt, droga, rów. W efekcie powstają zalane betonem rynki, na których zimą mieszkańcy łamią nogi, a latem żywy duch nie wytrzyma dwóch minut na nieosłoniętej cieniem ławce. Tak rodzą się też ścieżki rowerowe donikąd, słupy energetyczne na środku chodników czy latarnie świecące wprost w okna mieszkań.

Głosowanie nogami

Przenieśmy się teraz na warszawskie Kabaty. Kilkanaście lat temu urząd dzielnicy postanowił zagospodarować klepisko nieopodal tutejszej stacji metra. Gdy padał deszcz, tonęło ono w błocie, co jednak nie przeszkadzało mieszkańcom brnąć w nie, by jak najszybciej dotrzeć do podziemnej linii, łączącej południową dzielnicę stolicy z jej centrum. Choć dookoła były chodniki, trasa środkiem błotniska stanowiła najkrótszą z dróg dotarcia do kolejki.

I nagle ktoś w urzędzie postanowił całość terenu zaorać, obsiać trawą i na środku dzikiej ścieżki posadzić drzewka. Okolica metra miała się zazielenić, wypięknieć, już nigdy więcej nie być błotnistym klepiskiem. Idea szczytna, ale czy zgodna z oczekiwaniem mieszkańców? Zadeptana trawa i połamane sadzonki drzew – oto co zostało z pieczołowicie zrealizowanej inwestycji. Mieszkańcy zagłosowali nogami. Dosłownie. I to wbrew – a jakże! – gęsto postawianym znakom z surowym przykazem: „Nie deptać!”.

Mówisz czy rozmawiasz?

Aby uniknąć takich błędów, w centrum procesów inwestycyjnych musisz umieścić rozmowę. Wiele instytucji publicznych w Polsce tymczasem nadal do obywateli mówi, zamiast z nimi rozmawiać. Niepozorna różnica w praktyce implikuje poważne konsekwencje. Jeśli twój samorząd koncentruje się na mówieniu, znaczy, że komunikuje się w jedną stronę. Wysyłasz w świat informację i mało interesuje cię, co o tym sądzą odbiorcy. Gdy zaś zaprogramujesz się na rozmowę, udostępnienie informacji traktujesz jako początek dialogu. Przekazujesz wieści i od razu nastawiasz uszu, by poznać reakcje zwrotne. I masz pełną gotowość, by na nie odpowiedzieć. Dlaczego rozmawianie jest tak ważne? Bo pozwala zrozumieć nie tylko potrzeby mieszkańców, lecz także motywacje ich postaw, zachowań i działań.

Ignorancja kroczy przed porażką

Grzech pierworodny zazielenienie kabackiej stacji metra polegał albo na ignorancji planistów, albo na ich przekonaniu o nieomylności. Czy któryś z urzędników pofatygował się na miejsce inwestycji, gdy ją projektował? Czy zaznaczył na mapie dziką ścieżkę i czy zastanowił się, jak pogodzić estetykę przestrzeni publicznej i dobro przyrody z potrzebą osób korzystających z metra?

A teraz pomyśl o wszystkich inwestycjach, które realizujesz lub zamierzasz zrealizować w swoim samorządzie. Mówisz o nich mieszkańcom czy z nimi o nich rozmawiasz? Jeśli rozmawiasz, czy analizujesz to, co mówią między wierszami? A co widzisz, gdy patrzysz na mapę z lokalizacją inwestycji? Czy są na niej oznaczone wszystkie dzikie ścieżki, nieformalne miejsca spotkań mieszkańców albo drzewa, które pójdą pod topór?

Wielu samorządowców na tak postawione pytania odpowiada, że nie ma na to czasu. Jeśli tak myślisz, narażasz się na realizację projektów, które nikomu nie są potrzebne. Narażasz się też na bezcelowy wydatek publicznych pieniędzy. Uwzględnienie szczerej rozmowy w procesach inwestycyjnych jest warunkiem zadowolenia mieszkańców. Jest warunkiem zrównoważonego rozwoju. ©℗