Rząd nie powołał spółki celowej Skarbu Państwa, której zadaniem byłoby oczyszczanie z trucizn terenów byłych państwowych zakładów przemysłowych. Zadania te spadną na samorządy.

Ministerstwo Klimatu i Środowiska przedstawiło założenia do projektu specustawy o wielkoobszarowych terenach zdegradowanych. Ma ona rozwiązać problem odpadów niebezpiecznych pozostałych po byłych państwowych zakładach przemysłowych. Lokalne społeczności wyczekiwały go od dawna, bo to mieszkańcy ponoszą zdrowotne konsekwencje wpływu trucizn zanieczyszczających ziemię i wody powierzchniowe.
Celem specustawy jest odzyskanie tych terenów do ponownego wykorzystania, a w niektórych przypadkach nadanie im nowych funkcji.
Lista szczęśliwców
Eksperci mówią, że trudno oszacować skalę problemu. Pewne jest natomiast, że nie ogranicza się on do tych kilku zakładów wymienionych w założeniach do projektu specustawy (patrz grafika).
Według dr. hab. inż. Mariusza Czopa, profesora Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, problematyczny jest więc już sam termin użyty w tytule specustawy, czyli „wielkoobszarowe tereny zdegradowane”.
- Obawiam się, że to określenie wykluczy mniejsze tereny, choć mogą one być większym zagrożeniem dla ludzi i środowiska. Lepszym rozwiązaniem byłoby użycie terminów „teren zdegradowany” albo „teren silnie zdegradowany” i podanie kryteriów takiej klasyfikacji. Tym bardziej że mamy w naukach o środowisku pojęcie wielkoobszarowości i jest to obszar ponadregionalny - wskazuje.
W założeniach projektu czytamy, że przewidywane jest wdrożenie mechanizmu identyfikacji także innych terenów o podobnym charakterze jak wymienione zakłady. Ich włączanie następowałoby „w miarę dostępności środków finansowych na ochronę środowiska”. Kwalifikować do wpisania nowych lokalizacji do załącznika ma główny inspektor ochrony środowiska (GIOŚ). Decyzję podejmie minister do spraw klimatu.
Państwo umywa ręce
Resort klimatu nie zdecydował się na powołanie spółki celowej Skarbu Państwa, której zadaniem byłoby wykonywanie zadań dotyczących poprawy stanu środowiska na terenach zdegradowanych. - Rozwiązanie takie odrzucono z uwagi na czasochłonny i kosztochłonny proces powoływania tego rodzaju podmiotu - czytamy w założeniach.
Ministerstwo tłumaczy, że tereny zdegradowane znajdują się w różnych regionach kraju i borykają się z odmiennymi problemami formalno-prawnymi i z zakresu ochrony środowiska. - Zróżnicowanie poszczególnych terenów utrudniłoby sprawne i efektywne zarządzanie planowanymi działaniami przez podmiot centralny - czytamy.
Nadzieje były inne. - Tereny silnie zdegradowane to pozostałości po terenach państwowych. Dlatego wszyscy oczekiwali, że to państwo przejmie za nie odpowiedzialność. Gmina sama tego nie udźwignie - mówi Mariusz Czop.
Samorząd zrobi porządek
Zgodnie z założeniami specustawa ma umożliwić wywłaszczenie nieruchomości „z uwagi na konieczność wykonania poprawy stanu środowiska na wielkoobszarowym terenie zdegradowanym”. Posiadaczem odpadów zgromadzonych na wywłaszczonej lub czasowo zajętej nieruchomości mają się stać wójt, burmistrz i prezydent miasta. Włodarz, który zajmie się unieszkodliwianiem toksycznych substancji, będzie miał pierwszeństwo w pozyskaniu nieruchomości w postępowaniu egzekucyjnym i komorniczym. Będzie także zobowiązany do zabezpieczenia zdegradowanego terenu przez jego ogrodzenie, prowadzenie wizyjnego systemu kontroli lub ograniczenie jego sposobu użytkowania (jeżeli jest to konieczne z uwagi na ochronę zdrowia ludzi).
Renata Włazik, mieszkanka Bydgoszczy i aktywistka, podkreśla, że przerzucenie odpowiedzialności na samorząd spowoduje, że w sprawie zdegradowanych terenów jeszcze długo nic się nie zmieni. - Gminy często zdają sobie sprawę z zagrożenia i w większości nawet nie lobbują o działania naprawcze - dodaje.
Podkreśla, że podczas konsultacji Krajowego Planu Odbudowy i przy wielu innych okazjach pojawiały się propozycje powołania centralnej jednostki, która będzie zbierała fundusze na przywrócenie zdegradowanych terenów. - Sam Zachem był wyceniany w 2016 r. na 2,5 mld zł - dodaje.
Nie tylko pieniądze
- Gmina nie ma potencjału merytorycznego, technicznego ani intelektualnego, aby samodzielnie rozwiązać problem terenu silnie skażonego. To tysiące, a nawet miliony ton odpadów, często toksycznych. Który wójt zgodzi się na ich przyjęcie? - mówi Mariusz Czop.
Jak wskazuje, taki teren jest często nic niewarty i nie daje możliwości zabudowy. - Specustawa proponuje rozwiązania, które będą zupełnie nieatrakcyjne dla gminy - podkreśla ekspert.
Dodaje, że obecnie funkcjonuje system prawny określający postępowanie w przypadku zanieczyszczeń historycznych lub szkód w środowisku. - Jeśli właściciel terenu lub podmiot, który spowodował zanieczyszczenia, nie chce oczyścić terenu, zgodnie z ustawą o zapobieganiu szkodom w środowisku i ich naprawie zastępcze działanie naprawcze może i powinien podjąć RDOŚ - wyjaśnia profesor AGH.
Przyznaje jednak, że jest problem ze skażonymi terenami, które zostały sprzedane. Obecnie bowiem zablokowana jest możliwość wydatkowania publicznych pieniędzy na działania oczyszczające na prywatnym terenie. - Aby załatać tę lukę, wystarczyłaby mała ustawa, a nie specustawa - dodaje.
Skąd na to brać
Projekt nie jest jeszcze dostępny. Według zapowiedzi rząd miałby go przyjąć w I kw. 2022 r. W założeniach wskazano na następujące źródła finansowania: Instrument na rzecz Odbudowy i Zwiększenia Odporności, Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego, Fundusz Spójności, środki własne gminy. W zakresie nieobjętym tymi funduszami - Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz wojewódzki fundusz ochrony środowiska i gospodarki wodnej.
Odnowa zniszczonych terenów / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe