Prawo i Sprawiedliwość z niejasnych przyczyn nie chce walczyć z mafią odpadową. Taki zarzut rządzącej partii stawia były już koalicjant w dolnośląskim sejmiku.

Sytuacja w dolnośląskim sejmiku od wielu miesięcy jest napięta. Większość wisi bowiem na włosku. Prawu i Sprawiedliwości zapewniali ją Bezpartyjni Samorządowcy. Ci się jednak podzielili: na Bezpartyjnych Samorządowców oraz Bezpartyjnych i Samorządowców. Teraz ci pierwsi wprost krytykują PiS za to, że nie walczy wystarczająco z mafią śmieciową. Dolny Śląsk jest bowiem polską stolicą odpadów. I – co wykazują kolejne postępowania prokuratorskie – nieprawidłowości na tym polu.
– Naszym zdaniem dotychczasowa aktywność, a w zasadzie bierność, wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska pozostawia bardzo wiele do życzenia i to trwa od wielu lat. Dlatego też niechęć polityków PiS do przeprowadzenia kontroli na składowiskach i w zakładach przetwórstwa odpadów przez jednostki urzędu marszałkowskiego jest zaskakująca – mówi DGP Patryk Wild, radny wojewódzki. Wraz z kolegami z BS nie może doprosić się od półtora roku przeprowadzenia kontroli, pomimo przeznaczenia na ten cel środków w budżecie województwa.
– Decyzje o blokowaniu kontroli zapadają lub są co najmniej autoryzowane na wysokim politycznym szczeblu – parlamentarno-ministerialnym. Dlaczego? Nie mam pojęcia – dodaje Wild.
Bezpartyjni Samorządowcy jako głównego blokującego wskazują Michała Dworczyka, szefa kancelarii premiera. W czerwcu 2020 r. podczas jednego ze spotkań koalicyjnych – Dworczyk po stronie PiS-u odpowiada za utrzymanie większości w sejmiku – minister oburzał się, że koalicjant chce przylepić partii rządzącej łatkę akceptujących działalność mafii śmieciowej. Podczas gdy – jak przekonywał – to właśnie dopiero rząd PiS wytoczył przestępcom wojnę. Ustalono wówczas, że kontrole zostaną niebawem przeprowadzone. Tak się jednak nie stało.
Tymczasem – jak przekonuje Dariusz Stasiak, radny wojewódzki Bezpartyjnych Samorządowców oraz przewodniczący Komisji Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w sejmiku – mieszkańcy często skarżą się na sposób funkcjonowania składowisk odpadów i apelują o wsparcie. Tego – zdaniem ludzi – od lat nie udziela wojewódzki inspektor ochrony środowiska we Wrocławiu. Niedawno piastujący tę funkcję przez wiele lat urzędnik przeszedł na emeryturę po konflikcie z Ministerstwem Klimatu i Środowiska. W resorcie nie spodobało się to, że jeden z członków rodziny inspektora pracował na rzecz czołowego podmiotu z branży odpadowej w województwie. I to tego, do którego działalności jest wiele zastrzeżeń. Chodzi o składowisko w Rudnej Wielkiej, gdzie w 2018 r. wykryto niebezpieczne dla zdrowia odpady medyczne. Było tam wszystko: strzykawki, leki, fekalia, krew, fartuchy chirurgiczne, opatrunki, pieluchy. Ustalono, że składowano tam nielegalnie odpady komunalne z Niemiec i Litwy. Postępowania prokuratorskie w tej sprawie nadal trwają. W opinii biegłego sądowego dr. Mateusza Cuskego, zleconej przez Prokuraturę Okręgową w Legnicy, czytamy, że składowisko może rozprzestrzeniać wirusy – m.in. HIV i żółtaczkę. A jest wręcz pewne, że jakość powietrza i wody w okolicy pozostawia, najdelikatniej mówiąc, wiele do życzenia.
– Zdaniem radnych komisji ochrony środowiska należy sprawdzić, jaka jest przekrojowa sytuacja w instalacjach w całym regionie. Bo dużo mówi się o nieprawidłowościach w pojedynczych przypadkach, gdzie sprawy widać czasem gołym okiem, ale może tak być, że nieprawidłowości występują w wielu innych instalacjach, tylko nikt tego nie sprawdził – zaznacza Patryk Wild.
Były już koalicjant PiS-u – bo choć umowa nie została formalnie zerwana, to trudno mówić o partyjnym porozumieniu – uważa, że sprawa staje się paląca, bo już niebawem do województwa dolnośląskiego będą zwożone śmieci z niemal całej Polski, w tym z Warszawy. To efekt tzw. deregionalizacji składowania i przetwarzania odpadów. Do 2019 r. zasadą było, że gdy ktoś produkuje śmieci, powinien zagospodarowywać je blisko miejsca wytworzenia. Reforma przygotowana przez rząd PiS (chodzi o ustawę z 19 lipca 2019 r. o zmianie ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach oraz niektórych innych ustaw, która weszła w życie 6 września 2019 r.) spowodowała, że można już wybrać dowolne miejsce w kraju. Rząd przekonywał, że chodziło o przełamanie śmieciowego monopolu, który w niektórych województwach doprowadził do drastycznego wzrostu cen. Składowanie odpadów na Dolnym Śląsku, przynajmniej w niektórych miejscach, jest znacznie tańsze niż np. pod Warszawą.
– Uważam, że Polska jest przed rewolucją w zakresie zagospodarowywania odpadów. Ale do tego trzeba polityków z krwi i kości, a nie takich, którzy zapominają, kto i po co ich wybrał. Trzeba też urzędników, którzy przestaną się zastanawiać, kto im przyłoży, gdy podejmą się wykonywania swoich obowiązków – przekonuje Dariusz Stasiak.
Michał Dworczyk nie odpowiedział na pytania DGP. Od jednego z polityków PiS usłyszeliśmy jedynie, że obecna aktywność Bezpartyjnych Samorządowców to „atak rozczarowanych i wściekłych ludzi, którzy sami nie wiedzą, czego chcą, do tego stopnia, że pokłócili się wewnątrz swojego obozu”.
W 36-osobowym sejmiku Prawo i Sprawiedliwość oraz Bezpartyjni i Samorządowcy mają łącznie 17 mandatów. Koalicja Obywatelska, Nowoczesna Plus oraz były już koalicjant PiS-u, czyli Bezpartyjni Samorządowcy – 19. Ostatnie tygodnie obfitują jednak w częste zwroty akcji. Przykładowo jeden z polityków Nowoczesnej przyłożył rękę do odwołania przedstawiciela BS z zarządu województwa dolnośląskiego. Obecnie na celowniku są już politycy PiS i BiS.