Miejscowości, które chciały ratować mieszkańców przed podwyżkami i nie odbierają odpadów od przedsiębiorców, nie uciekły od problemu. Nieczystości trafiają nielegalnie do pojemników gminy, a możliwości kontroli mają ograniczone
Komunalny Związek Gmin Regionu Leszczyńskiego (woj. wielkopolskie) zrzeszający 19 gmin nieruchomości niezamieszkane wyłączył z systemu 1 stycznia tego roku. Powodem, tak jak w przypadku większości samorządów, były zaniżone opłaty maksymalne na odbiór śmieci z hoteli, zakładów usługowych i innych nieruchomości niezamieszkanych (wprowadzone w lipcu ub.r. do ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach; t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 150 ze zm.). Są one tak niskie, że do odpadów z firm dopłacać muszą mieszkańcy.
Na podobny krok, czyli wyłączenie z systemu odpadów z firm, zdecydowała się m.in. Łódź, a od sierpnia nieruchomości niezamieszkane z systemu miejskiego wyłącza Warszawa. Wiele miejscowości rozważa taki krok i wyczekuje, bo – jak podkreśla jeden z naszych rozmówców – pojawiła się realna szansa, że stawki maksymalne zostaną podniesione (pisaliśmy o tym: DGP nr 141/2020 „Czas na tanie śmieci”).

Kosztowna walka z nieuczciwością

Jaki jest efekt tej decyzji o wyłączeniu nieruchomości niezamieszkanych z systemu? Okazuje się, że część odpadów z firm i tak trafia do pojemników, za które płacą mieszkańcy. Eugeniusz Karpiński, przewodniczący Związku Gmin Regionu Leszczyńskiego, wylicza, że śmieci w systemie gminnym po wyłączeniu z systemu nieruchomości niezamieszkanych powinno być mniej o około 20 proc. – Dosyć dokładnie oszacowaliśmy, na podstawie zadeklarowanych przez właścicieli nieruchomości niezamieszkanych pojemników z uwzględnieniem gęstości nasypowej odpadów, jaki powinien być ubytek procentowy przy założeniu, że wszyscy przedsiębiorcy będą postępować zgodnie z prawem – mówi.
DGP
Masa odpadów, które trafiały do systemu gminnego w styczniu tego roku, zgadzała się z przewidywaniami (było ich o około 20 proc. mniej niż w takim samym okresie rok wcześniej). Ale z miesiąca na miesiąc śmieci zaczęło przybywać. W marcu i kwietniu, czyli podczas epidemii i zarządzonego lockdownu, część przedsiębiorców nie prowadziła działalności. Jednak w czerwcu w systemie gminnym odpadów było mniej zaledwie o kilka procent w porównaniu do tego samego miesiąca w ubiegłym roku, gdy związek odbierał śmieci od przedsiębiorców.
Gdy gmina decyduje się na wyłączenie nieruchomości niezamieszkanych z systemu, ich właściciele muszą podpisać umowę na odbiór odpadów indywidualnie z firmami odpadowymi. Jednak kontrola tego, czy właściciel nieruchomości ma taką umowę, to najprostsza część zadania po stronie samorządu.
W przypadku nieruchomości na terenie związku większość właścicieli umowy zawarła, ale część zaniża w nich wielkość pojemników i częstotliwość odbioru. To z kolei – jak zaznacza Eugeniusz Karpiński – jest trudne do udowodnienia. Jedynym argumentem w ewentualnym postępowaniu będzie fakt, że przykładowo przedsiębiorstwo w 2019 r. oddawało miesięcznie dwa pojemniki 1100-litrowe odpadów, a od 1 stycznia ma co prawda nową umowę, ale na odbiór pojemnika 360-litrowego i wykazanie przy tym, że w tym okresie firma nie zmniejszyła produkcji.
– Gmina musiałaby zdobyć dowód nieuczciwości przedsiębiorcy – podkreśla Mateusz Karciarz, prawnik w Kancelarii Radców Prawnych Zygmunt Jerzmanowski i Wspólnicy sp. k. w Poznaniu. Jak dodaje, może to zrobić poprzez kontrolę. – Ewentualne sankcje zależeć będą od ustalenia, co dany właściciel nieruchomości robi z odpadami, których nie pozbywa się w legalny sposób – mówi prawnik.
Gdzie trafiają śmieci firm? Do altanek śmietnikowych, które co prawda są wygrodzone, ale nie są zamykane. Oraz do PSZOK-ów (punktów selektywnej zbiórki odpadów komunalnych), które są opłacane ze środków gmin, a więc przez mieszkańców.

Miasta ryzykują lub wyczekują

Ze względu na ryzyko podrzucania odpadów samorządowcy wstrzymują się z wprowadzeniem zmian do ostatniej chwili, w tym wypadku do końca 2020 r. – Obawialiśmy się, że wyłączając przedsiębiorców z systemu, stracimy wpływy z opłat, a odpadów nie ubędzie – mówi samorządowiec z Górnego Śląska.
Władze metropolii, które decydują się na wyłączenie firm z własnych systemów, też nie mogą być pewne efektu. Ryzyko w tym wypadku nie dotyczy problemu podrzucania odpadów, bo właściciele galerii handlowych czy innych dużych podmiotów raczej nie będą tak ryzykować.
Władze Łodzi zauważyły natomiast, że wyraźnie więcej niż przed rokiem jest dzikich wysypisk. – Niestety, przedsiębiorcy, których obowiązkiem jest podpisanie umowy na odbiór odpadów, „oszczędzają” i wywożą śmieci do lasów, na opuszczone tereny, do parków – poinformowało biuro rzecznika prasowego Łodzi. I zapowiada, że w takich sytuacjach, po identyfikacji przedsiębiorcy miasto wdroży procedurę wykonania zastępczego, czyli sprzątnie odpady, a kosztami obciąży firmę, która nielegalnie pozbyła się odpadów.
Czy wyłączenie oznacza, że pojemniki na odpady zastawią ulice, a śmieciarki będą kursowały kilka razy częściej? Przedstawiciele firm odpadowych przekonują, że nie. Jeśli liczba pojemników na ulicach wzrosła, to wtedy, gdy w Warszawie wszedł w życie obowiązek segregacji odpadów, czyli 1 marca. Objął on także firmy. Śmieciarek też nie powinno wyjeżdżać na ulice znacznie więcej, chociaż do rynku zostanie dopuszczonych kilkanaście nowych podmiotów, które w przetargach ogłaszanych przez miasto nie miały do tej pory szans z dużymi graczami. Teoretycznie odpady z budynków przy jednej ulicy może odbierać nawet kilka firm. – Ilość odpadów do odebrania się jednak nie zmieni – przekonują odpadowcy.
Stawką i podstawowym ryzykiem zarówno w przypadku mniejszych miejscowości, jak i metropolii jest bilansowanie się systemu gospodarki odpadami. Brakujące wpływy z opłat za odpady z firm (spowodowane niskimi stawkami maksymalnymi) Warszawa oszacowała na 250 mln zł. Tę kwotę musieliby pokryć mieszkańcy. Efekty będą sprawdzane na żywym organizmie.