- Rynek nie współfinansuje obecnie gospodarki śmieciami – to mieszkańcy dopłacają papierniom i zakładom przetwarzającym plastik - mówi w rozmowie z DGP Henryk Kultys, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania w Krakowie.
Media
Kraków czeka z dostosowaniem systemu gospodarki odpadami do nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach do końca roku? Taką możliwość dała tarcza antykryzysowa uchwalona w związku z epidemią.
Jedynym elementem, z którym Kraków się wstrzymał, są zmiany stawek dla mieszkańców i za odpady z firm.
Co z metodą obliczania opłaty od gospodarstwa domowego z uwzględnieniem liczby osób? Warszawa odeszła od niej, bo niektóre RIO zaczęły kwestionować ją jako niezgodną z nowymi przepisami.
Na pewno do końca roku utrzymamy obecną metodę. Uwzględnia ona rodziny wielodzietne. Im większe gospodarstwo domowe, tym opłata za osobę jest proporcjonalnie niższa. Mieszkańcy polubili ten system, jest dla nich zrozumiały. Chcielibyśmy, aby możliwość obliczania opłaty według tej metody pozostała.
DGP
Argumentem za odejściem od metody od osoby są nieobecni w systemie: przyjezdni pracownicy, studenci, turyści. Czy jest to także problem Krakowa?
Krakowski system jest rozbudowany i szczelny. Nie mamy problemu, z którym zmaga się Warszawa. W domach jednorodzinnych nie dostrzegamy ubytku mieszkańców w systemie odpadowym. W zabudowie wielomieszkaniowej także nie. 50 proc. przychodów do systemu z opłat pochodzi z zabudowy mieszanej, czyli z takiej, gdzie są i mieszkania, i biznes. Wystarczy, że w bloku mieszkalnym działa jedna firma i możemy pobierać opłatę od liczby pojemników na odpady. Jeśli zbyt szybko się przepełniają, przekonujemy administratora do zwiększenia ich liczby. Nie musi to oznaczać wyższych opłat dla mieszkańców. Administrator szuka tych, którzy nie płacą: studentów, lokatorów w mieszkaniach na wynajem, osób, które nie zgłosiły narodzonego dziecka. Mamy specjalny wydział kontroli systemu odpadowego, który jest uzupełniony o oddział straży miejskiej.
Doszczelniliśmy system także po stronie biznesu. Gdy rozpoczynaliśmy jego budowę, zakładaliśmy, że wpływy z opłat za odpady z firm wyniosą co najmniej 25 proc. W grudniu 2013 r. okazało się, że jest to jedynie 17 proc. Po doszczelnieniu opłaty z firm stanowią 32 proc., a od mieszkańców 68 proc.
Co roku udawało nam się zwiększać wielkość przychodu bez podnoszenia stawek i przez kilka lat system nie był deficytowy. Sytuacja zmieniła się w 2017 r.
Deficyt w budżetach na gospodarkę odpadami to problem gmin w całym kraju. Jakie według pana są tego przyczyny?
Na pewno nie ma jednej. Podczas koniunktury koszty pracy wzrosły w skali roku o 10 proc., co automatycznie przeniosło się na koszt świadczonych usług. Na rynku pracy zaczęło brakować kierowców, a firmy zajmujące się gospodarką odpadami swoją działalność w dużej mierze opierają na tej grupie zawodowej.
Kolejna rzecz, to konieczność dostosowania standardów usług do wymogów unijnych. W tym roku do osiągnięcia jest 50-proc. poziom odzysku – to także podnosi koszty. Poszczególne frakcje trzeba przecież wyselekcjonować.
Firmy odpadowe zbierają coraz więcej frakcji surowcowej oraz frakcji wysokokalorycznej. Ich nadpodaż zmieniła reguły gry na rynku odpadowym. Jeszcze niedawno cementownie płaciły kilkadziesiąt złotych za każdą tonę paliwa wysokokalorycznego, a teraz za przyjęcie tego odpadu żądają kilkuset złotych. To samo dzieje się na rynku surowcowym. Coraz więcej jest makulatury, plastiku, stłuczki szklanej, ale moce przerobowe instalacji w ostatnich latach się nie zmieniły. Jest nadpodaż surowców, więc instalacje dyktują ceny. Rynek, który miał współfinansować gospodarkę odpadami, stał się konsumentem środków systemu. To mieszkańcy obecnie dopłacają papierniom i zakładom przetwarzającym plastik.
Splot tych czynników doprowadził do tego, że w szczególności w latach 2019 i 2020 nastąpił skokowy wzrost opłat.
Kraków ma w swoich rękach instalacje, w tym spalarnię. Jak wpłynęło to na stabilność finansową systemu?
Wzrost kosztów w Krakowie nie jest tak drastyczny jak w innych miastach. 20–30-proc. podwyżka dotyczyła kosztów transportu i odbioru odpadów. Natomiast podwyżki cen obsługi w instalacjach: sortowniach, kompostowniach, zakładach wielkich gabarytów i zakładzie termicznego przekształcenia odpadów są minimalne, na poziomie 2–3 proc. w skali roku. Średnia stawka za odbiór i zagospodarowanie tony odpadów to w Krakowie 700 zł, z czego koszty instalacji pochłaniają 60 proc.
Jak w Krakowie idzie zbiórka i zagospodarowa nie odpadów biodegradowalnych?
Początkowo nie zbieraliśmy ich w ogóle. Potem, wyprzedzając regulacje prawne, zaczęliśmy je wydzielać z odpadów z restauracji, co w skali całego systemu oznaczało koszt 3,5 mln zł. W tym roku będzie to 20 mln zł. Rynek wyczuł sytuację. Gminy muszą zbierać odpady bio, a ceny poszybowały. Za tonę trzeba zapłacić obecnie tysiąc złotych. Wobec tej sytuacji jesteśmy bezbronni. Mamy kompostownię przystosowaną do przetwarzania odpadów zielonych: trawy i drobnych gałęzi. Uzyskujemy bardzo wysokiej jakości kompost, który zbywamy. Natomiast nie mamy własnej kompostowni odpadów bio. Nie planujemy także jej budowy. W dużym mieście o gęstej zabudowie byłaby uciążliwa dla otoczenia.
W dodatku ze zbiórki odpadów bio w gospodarstwach domowych nic nie wynika. Zebrany materiał nie nadaje się do wyprodukowania kompostu. Do pobożnych życzeń należy zaliczyć to, że do obierek nikt nie dorzuci niczego szkodliwego. Jeden paluszek (bateria) niszczy 1 m sześc. odpadów bio. Skład bioodpadów jest nieprzewidywalny, a przydatność wytworzonej pulpy wątpliwa.
Ubiegłoroczna nowelizacja ustawy odpadowej wprowadziła kontrowersyjne opłaty maksymalne za odbiór odpadów z firm. W części miast podniosło to koszty ponoszone przez mieszkańców.
Mocno optujemy za zmianą maksymalnych opłat. Koszty mamy ustalone na przyzwoitym poziomie 65 zł za pojemnik o objętości 1100 litrów, a ustawa określiła próg cenowy na poziomie nieco ponad 58 zł. Wpływy z opłat za pojemniki w Krakowie stanowią 70 proc. przychodów, bo płacą według tej metody biznes i nieruchomości mieszane. Kraków zebrał od mieszkańców i firm 210 mln zł, a koszty systemu zamknęły się w kwocie 230 mln zł. W 2020 roku ta luka rośnie. Jeśli obniżymy stawki do poziomu określonego w ustawie, dziura w budżecie będzie jeszcze większa.
Warszawa wyłączyła nieruchomości niezamieszkane z systemu. Czy podobny pomysł pojawił się w Krakowie?
Jest to jakieś rozwiązanie. Jednak my znaleźliśmy inny sposób. Musielibyśmy wówczas odejść od metody rozliczania opłaty w oparciu o pojemniki i podzielić deklaracje na opłaty od biznesu i od mieszkańców w nieruchomościach mieszanych. Uważamy jednak, że prostszym rozwiązaniem jest uwolnienie cen. Rozmawiamy z Ministerstwem Klimatu, by ten przepis zmienić.
Czy epidemia wpłynęła na zmianę struktury odpadów? Czy przez foliowe rękawiczki jest więcej plastiku?
Kraków jest miastem specyficznym, turystycznym. W marcu, kwietniu i maju opadów było mniej, bo nie dojechali turyści, a 100 tys. studentów z miasta wyjechało. Mniejsza ilość odpadów nieco złagodziła napięcia w budżecie gminy na gospodarkę odpadami. W czerwcu nie spodziewamy się co prawda 14 mln turystów, ale zapewne wszystko będzie powoli wracać do normy.
Pojawiły się oszczędności?
Raczej nowe wydatki. Co miesiąc co najmniej 1 mln zł wydajemy na zabezpieczenia. Każdy pracownik ma co najmniej raz dziennie, przy wejściu, mierzoną temperaturę. Wszystkie bazy są kilka razy dziennie dezynfekowane, w szczególności szatnie i sanitariaty. Po skończeniu pracy każdy pojazd, w tym śmieciarki, jest dokładnie myty i odkażany. Dzięki temu nie mieliśmy ani jednego przypadku zarażenia, a nasza firma liczy tysiąc osób. Z uznaniem odnoszę się do postawy swoich pracowników i pracowników innych zakładów podczas epidemii, którzy wykonywali swoje zadania ze świadomością zagrożenia.