Zdajemy sobie sprawę, że 16 wojewódzkich funduszy ochrony środowiska i ich oddziały to nie jest wystarczająca sieć dystrybucji dotacji. Dlatego Ministerstwo Środowiska zaczęło dialog ze starostami, czy byliby w stanie włączyć się do programu „Czyste powietrze”. Myślimy też, aby wciągnąć do tego projektu gminy, bo one są bliżej obywateli. Trzeba ustalić zasady współpracy między rządem a instytucjami samorządowymi i przeszkolić urzędników, często już dobrze przygotowanych w tych kwestiach.

Jesteśmy, jak mi się wydaje, w stanie przekonać sektor bankowy, że jak są dotacje i jest ulga podatkowa, obie finansowane przez państwo, to warto wesprzeć Polaków stosownymi produktami bankowymi. Na początku banki nie finansowałyby termomodernizacji, bo to zbyt skomplikowane, ale fotowoltaikę oraz inne źródła OZE, czyli instrumenty do zmniejszania zapotrzebowania na pobór energii.

Piotr Woźny: Powiaty i gminy są bliżej ludzi, dlatego zabiegamy o ich udział w programie „Czyste powietrze”. Jego kolejnym filarem mogłyby być tanie komercyjne pożyczki.

Próbował pan kiedyś wypełnić wniosek do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska o dofinansowanie np. termoizolacji domu? Ten, kto stworzył ten formularz, ma chyba przygotowane specjalne miejsce w piekle. Normalny człowiek nie jest w stanie przejść przez te rubryki.

Jeszcze nie wypełniałem, ale jakieś 70 tys. Polaków właśnie to robi, a 22 tys. skutecznie już złożyło wnioski. Przy czym zdziwię panią – tym, kim są beneficjenci: równo po 40 proc., to ludzie najwięcej oraz najmniej zarabiający. Średniacy są pośrodku – jest ich 20 proc. Mit, że energooszczędność jest tylko dla bogatych – prysł.

22 tys. to niewiele. A może właśnie chodziło o to, by nie wydać za dużo pieniędzy? Program „Czyste powietrze” jest? Jest. Można składać wnioski? Można. A jak jakaś ciamajda nie potrafi, to sama sobie winna.

Od czegoś trzeba zacząć. Ten program to pierwsza taka inicjatywa o zasięgu ogólnokrajowym. Wcześniej były tylko samorządowe programy wymiany pieców. A i to nie wszędzie. Kiedy w 2017 r. przez Polskę przetoczyła się fala uchwał antysmogowych podejmowanych przez kolejne województwa, to za tymi uchwałami w ogóle nie szło wsparcie finansowe mieszkańców związane z wymianą przestarzałych pieców. Tylko jedno województwo – małopolskie – poszło dalej i stworzyło antysmogową strategię, której towarzyszył odrębny budżet: 100 mln euro na wymianę starych kotłów. Dzieląc to przez liczbę potrzebujących, okazało się, że i tak szansę na wsparcie ma jakieś 8 proc. z nich. To kropla w morzu, ale i dobry początek.

W ciągu jednego roku okazało się, że 65 proc. populacji żyje na terenach objętych uchwałami smogowymi i osoby te potrzebują wsparcia w wymianie przestarzałych kopciuchów czy też w ociepleniu swoich domów. A mamy jeszcze raport Banku Światowego z czerwca 2018 r., w którym czarno na białym stoi, że nie ma sensu działanie polegające tylko na wymianie pieców w sytuacji, kiedy 72 proc. domów to nieocieplone wampiry energetyczne, kradnące pieniądze ludziom o cieńszych portfelach. Te domy są bez ocieplenia i wymagają termomodernizacji. Z potrzeb tych ludzi, mieszkańców Polski, narodził się rządowy program „Czyste powietrze”.

To jeszcze raz zapytam: nie można prościej? Żeby każdy spełniający normę intelektualną obywatel mógł bez wynajmowania firmy, która za niego wypełni wniosek, sięgnąć po te środki?

Można prościej. Dlatego daliśmy drugie narzędzie: ulgę podatkową na termomodernizację i na OZE. To też tańszy sposób – na koniec roku każdy może sobie odliczyć od dochodu 53 tys. zł., pod warunkiem że będzie w stanie przedstawić faktury, iż wydał pieniądze na termoizolację lub na fotowoltaikę lub inne OZE. Podobnie jak kiedyś ulga budowlana, z której skorzystały setki tysięcy polskich rodzin. I to jest narzędzie uzupełniające, bo wzięcie pieniędzy z NFOŚiGW jest bardziej skomplikowane i droższe – wymaga złożenia wniosku, przeprowadzenia jego oceny i rozliczenia całego projektu, co zawsze podraża i komplikuje proces. Dajemy więc Polakom dwa niezależne narzędzia finansowania termomodernizacji.

Myśli pan, że ta kwota wystarczy, aby ocieplić dom? Często trzeba położyć izolację na cały budynek, wymienić dach…

Ta kwota jest oparta o realne wyliczenia. Oparliśmy się na danych z Narodowego Spisu Powszechnego w 2011 r., z których wynika, że uśredniony dom w naszym kraju ma 127 mkw. powierzchni, jest budynkiem wolnostojącym, bez ocieplenia ścian, a duża część z nich została wybudowana w latach 50., 60., 70. i 80. XX w., gdy technika i wiedza o budowie domów była w Polsce dość uboga. Co to oznacza? Że niestety większość z tych budynków powstała przed pięcioma dekadami albo i dawniej, ludzie stawiali je systemem gospodarczym, nie było wówczas dostępu do nowoczesnych materiałów izolacyjnych ani takich technologii jak dzisiaj. Fizyki nie oszukamy: większość energii zostanie i tak wytransferowana na zewnątrz budynku. Dlatego najpierw termomodernizacja. A dzięki uldze podatkowej stanie się ona dostępna nawet dla osób niezamożnych.

Wyjdę na osobę, która szuka dziury w całym, ale ilu Polaków ma odłożone choćby 50 tys. zł, by zainwestować w remont?

Dane banków z 2018 r. wskazują, że 51 proc. mieszkańców Polski ma oszczędności równe od jednej do sześciu miesięcznych pensji. Czyli za mało ‒ i dlatego chcemy, by kwotę ulgi podatkowej można było rozliczać w ciągu sześciu lat. To oznacza rozłożenie modernizacji budynków w czasie, po 8,5 tys. zł rocznie. Przy takim założeniu inwestycja zaczyna być osiągalna dla większości mieszkańców budynków jednorodzinnych. Poza tym zwyczajnie opłaca się brakującą część pieniędzy pożyczyć, bo już pierwszy sezon grzewczy da oszczędności w domowym budżecie.

Czy nie lepiej było pomyśleć nad mechanizmem łączącym tę ulgę podatkową z tanim kredytem w banku? Składam wniosek o termopożyczkę, robię cesję na bank, jeśli chodzi o odpis podatkowy. Łatwo, szybko, skutecznie.

Pracujemy nad tym i jesteśmy po spotkaniach z największymi bankami państwowymi, bo dotyka pani bardzo ważnej sprawy – dostępności tanich pieniędzy dla osób niezamożnych. Po pierwsze, to już teraz można się starać o pieniądze z NFOŚ. Koszt pożyczki to ok. 2,4 proc. rocznie, a więc znacznie mniej niż komercyjnie. Tak, trzeba się trochę postarać, przygotować wniosek, ale warto.

W programie „Czyste powietrze” jest 103 mld zł, z czego 61 mld zł na bezzwrotne dotacje, a 42 mld zł na wsparcie pożyczkowe, czyli finansowanie zwrotne. Ani takiego programu, ani takich kwot w Polsce jeszcze nigdy nie przeznaczano na ekologię. Udało się włączyć do tego projektu NFOŚ i wojewódzkie fundusze ochrony środowiska, które wcześniej raczej obsługiwały swoimi programami instytucje czy firmy, a nie zwykłych zjadaczy chleba. Przed nami kolejne wyzwania. Musimy odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób Fundusz ma współpracować z samorządami powiatowymi czy gminnymi, które są dużo bliżej potrzebujących wsparcia. Zdajemy sobie sprawę z tego, że 16 wojewódzkich funduszy ochrony środowiska i ich oddziały to nie jest wystarczająca sieć dystrybucji. Dlatego Ministerstwo Środowiska zaczęło dialog ze starostami, czy byliby w stanie włączyć się do programu, gdyż ludziom łatwiej udać się do powiatu niż do odległego miasta. I starostowie w większości się zgodzili, to jest bardzo dobry znak. Myślimy też o tym, aby wciągnąć do tego projektu gminy, gdyż one są bliżej obywateli. Trzeba ustalić zasady współpracy między rządem a instytucjami samorządowymi i przeszkolić urzędników, często już dobrze przygotowanych w tych kwestiach. Proszę zauważyć: ten program ma trwać 11 lat, nie miesięcy. On nieustannie ewoluuje. Najpierw były tylko dotacje i pożyczki z funduszy ochrony środowiska, teraz jest druga noga, czyli nasze ulgi podatkowe. Realizujemy te działania we współpracy z Bankiem Światowym i Komisją Europejską.

Wspomniał pan, że rozmawiacie o tym, jak do programu włączyć komercyjne banki ‒ czyli ten mój pomysł nie jest zły.

Udział jednego czy dwóch dużych, detalicznych banków to jest kolejny filar programu. To jak w miksie energetycznym – jego siłą jest różnorodność, bo to jest gwarancja stabilności oraz niskich cen. Mamy koncept, jestem po pierwszych spotkaniach, jeden z banków szybko połapał się, że domowe OZE i termomodernizacja budynków jednorodzinnych to jest kura znosząca złote jajka – bezpieczny dług, o niskiej wartości, łatwy do obsługi przez kredytobiorcę. Dziś trzeba to tylko dopracować i wdrożyć. Jesteśmy, jak mi się wydaje, w stanie przekonać sektor bankowy, że jak są dotacje i jest ulga podatkowa, obie finansowane przez państwo, to warto wesprzeć Polaków stosownymi produktami bankowymi. A i sam Bank Światowy ma nam w tym pomóc. Na początku banki nie finansowałyby termomodernizacji, bo to zbyt skomplikowane, ale pomyślimy o tym w drugim rzucie. Bo problem w tym, że każdy dom jest inny, więc dla każdego trzeba robić indywidualny projekt, a ludzie mają rozmaite, indywidualne pomysły, jak te swoje domy docieplać. To jest przyczyna trudności w standaryzowaniu takiej pożyczki. Zostawmy to bankom, one będą w stanie policzyć i zaproponować model do akceptacji. Dlatego chcemy, aby w pierwszym rzucie banki finansowały fotowoltaikę (oraz inne źródła OZE) – czyli instrument do zmniejszania zapotrzebowania na pobór energii. Zrobiliśmy przegląd i mamy już w kraju system, zgodnie z którym ludzie mogą sobie odebrać w zimne miesiące energię, którą wytworzyli, kiedy świeciło słońce w lecie, w proporcji 0,8 : 1 – sieć operatora jest takim wirtualnym magazynem. Odkąd państwa UE zniosły cła na panele PV sprowadzane z Chin, ceny paneli fotowoltaicznych znacząco spadły. Taka inwestycja dla średniego domu jest warta tyle co samochód, ale można zmniejszyć wydatki na energię nawet o 90 proc. Dziś mamy, według danych URE, 50 tys. indywidualnych instalacji fotowoltaicznych w kraju. Więc jeśli włączą się do tego banki oraz zadziała obowiązująca od 1 stycznia tego roku ulga podatkowa, to praktycznie wszystkich będzie stać na to, by zainstalować na dachu pierwsze 4‒6 kWp. Zwłaszcza że rata pożyczki mogłaby być tak skonstruowana, że będzie odpowiadać oszczędności na rachunku za energię. Więc po co płacić za prąd, skoro można mieć elektrownię słoneczną na swoim własnym dachu? Inwestycja zwraca się w ciągu 7‒9 lat, ulga podatkowa skróci to do 5‒7 lat, a potem już tylko zarabiamy, czyli prawie nie płacimy za energię. Jestem absolutnie przekonany, że to lepiej wydane pieniądze niż np. na nowy samochód. W ubiegłym roku zakupiono w ich Polsce 600 tys. Średnio jedno auto kosztowało 108 tys. zł – to są dane dotyczące pojazdów nowych. Tymczasem, by wyprodukować energię dla średniego polskiego domu potrzebujemy 12‒15 paneli, których koszt z montażem to ok. 30 tys. zł. No i teraz porównajmy: kupiony samochód będzie jeździł kilka, kilkanaście lat. A panele po 20 latach użytkowania wciąż mają jeszcze 80 proc. efektywności (tracą po 0,5‒0,7 proc. rocznie). Powiem więcej: własna elektrownia na dachu to najlepsza inwestycja na emeryturę. Na pewno bardziej opłacalna niż trzymanie pieniędzy na koncie czy lokacie. Na pewno bardziej bezpieczna. Jeśli więc myślimy o swoich budżetach w przyszłości – sięgnijmy dziś po własną elektrownię fotowoltaiczną.

Myśli pan, że chwyci? Że ludzie w małych miejscowościach, którzy ogrzewają dziś domy za pomocą kopciuchów, często do kiepskiego węgla dorzucając śmieci, nagle przerzucą się na fotowoltaikę?

Jestem o tym przekonany. Bo do ludzi należy przemawiać językiem korzyści i konkretnym przykładem. Tak jak to zrobił poprzedni wójt gminy Boćki Stanisław Derehajło, który zainstalował na swoim domu fotowoltaikę i zaczął o tym opowiadać sąsiadom. Mówiąc o tym, jak spadną jego rachunki, które dostaje z elektrowni. Takich ludzi jest dużo więcej, co jest znakomitym prognostykiem dla powodzenia programu „Energia plus” zapowiedzianego przez minister Jadwigę Emilewicz. Bo w tym programie chodzi o to właśnie, by położyć panele fotowoltaiczne na strzechach domów, jak Polska długa i szeroka.