Samorządowcy już wskazują słabości nowego prawa regulującego funkcjonowanie władz lokalnych. O tym, jak ono działa, w praktyce przekonamy się dopiero w przyszłym roku
Mieszkańcy na sesji / Dziennik Gazeta Prawna
Przygotowana przez parlamentarzystów PiS ustawa z 11 stycznia 2018 r. o zmianie niektórych ustaw w celu zwiększenia udziału obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych to nie tylko zmiany w kodeksie wyborczym, o których do niedawna mówiło się najwięcej. To także istotne modyfikacje w sposobie działania władz samorządowych. I choć tak naprawdę zaczną one obowiązywać od 2019 r., to samorządowcy już wieszczą, że trzeba będzie je poprawiać. Co ciekawsze, od takiego scenariusza nie odżegnują się nawet politycy PiS. – W przyszłym roku zweryfikujemy, jak nowe przepisy działają w praktyce. Będziemy się temu przyglądać i jeśli wystąpią problemy, nie można wykluczyć nowelizacji – mówi nam jeden z polityków partii rządzącej.

Zastrzeżenia

Samorządowcy najbardziej obawiają się tego, co nastąpi wiosną. Ustawa przewiduje, że corocznie – do 31 maja – powinna się odbyć sesja rady, podczas której omówiony zostanie raport o stanie gminy.
Pierwszy związany z tym problem jest taki, że nie jest przewidziana jednolita forma takiego raportu dla całego kraju. Zgodnie z przepisami dokument ma obejmować „podsumowanie działalności wójta w roku poprzednim, w szczególności realizację polityk, programów i strategii, uchwał rady gminy i budżetu obywatelskiego”. Przy czym to rada gminy może określić, w drodze uchwały, szczegółowe wymogi dotyczące raportu.
– Będą zarzuty, że coś ukrywamy – przewiduje Ryszard Brejza, prezydent Inowrocławia. Wtóruje mu Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP. – Inaczej będzie to wyglądało tam, gdzie rada jest skonfliktowana z włodarzem, a inaczej w gminach, w których ta współpraca układa się lepiej – przekonuje. Tłumaczy, że rada będąca w opozycji do wójta czy burmistrza będzie mogła nałożyć na niego takie wymogi związane z raportem, że jego przygotowanie będzie nie lada wyzwaniem. Za to, jeśli radni będą przychylni władzom wykonawczym, wówczas raport może się okazać fasadowy i pobieżny. Dlatego włodarze oceniają, że warto rozważyć jakiś wzorzec, według którego gminy opracowywałyby dane na potrzeby raportu.
Kolejny problem dla samorządowców to fakt, że na sesji, podczas której omawiany będzie raport, głos zabierać będą mogli mieszkańcy. Warunek jest taki, by wcześniej zebrali odpowiednią liczbę podpisów poparcia, a o możliwości wypowiedzenia się na sesji rady decydować będzie kolejność zgłoszeń (maksymalnie dopuszczonych zostanie 15 osób, chyba że rada postanowi o zwiększeniu tej liczby). – Będą awantury o to, kto i kiedy złożył dokumenty w biurze rady, kiedy korespondencja dotarła i kto był szybszy – przewiduje jeden z włodarzy. – Może lepszym rozwiązaniem byłoby kryterium poparcia, tzn. im więcej głosów ktoś zbierze, tym bardziej powinien być uprawniony do wypowiedzenia się na sesji rady – zastanawia się nasz rozmówca.
Ryszard Brejza mówi wprost – nadchodzi bardzo dobry czas dla pieniaczy. – Zwracałem na to uwagę jeszcze przed uchwaleniem tych przepisów. Ponadto ci ludzie, którzy będą brali udział w dyskusji nad raportem o stanie gminy, będą mieli nieograniczony czas. W efekcie sesje rady będą mogły ciągnąć się godzinami. To jak sięganie do tradycji liberum veto, narzędzie do ośmieszania władz lokalnych – ocenia prezydent Inowrocławia.
Wiele kontrowersji wzbudza też wzmocnienie pozycji przewodniczącego rady. Zgodnie z ustawą będzie on mógł „wydawać polecenia służbowe pracownikom urzędu gminy wykonującym zadania organizacyjne, prawne oraz inne zadania związane z funkcjonowaniem rady gminy, komisji i radnych”. W opinii samorządowców przepis ten jest nieprecyzyjny, a to może generować konflikty między urzędem a radą. – Osobiście uważam, że przewodniczący nie ma uprawnień do wydawania poleceń, np. skarbnikowi czy sekretarzowi gminy. Ale może być różnie. W małych gminach często nie ma wyodrębnionego biura rady, więc tam takie konflikty mogą się pojawić w pierwszej kolejności. Ostatecznie wiele zależy od wewnętrznych regulaminów urzędu gminy i biura rady, tzn. na ile wyodrębniono poszczególne stanowiska i sprecyzowano, co jest związane z obsługą rady, a co z obsługą urzędu gminy – ocenia Leszek Świętalski.

Kłopoty z lokalnością

Problemy ujawniają się także w związku z budżetami obywatelskimi. Ustawa traktuje to narzędzie jako „szczególną formę konsultacji społecznych”, obowiązkową w każdym mieście na prawach powiatu. Do tego jego wysokość ma wynosić co najmniej 0,5 proc. wydatków gminy zawartych w ostatnim przedłożonym sprawozdaniu z wykonania budżetu. Część samorządów obawia się, że usztywnienie pewnych reguł (w sytuacji gdy wiele miast wypracowało swoje rozwiązania np. w zakresie zgłaszania projektów, ich wyboru czy wielkości środków budżetowych) na dłuższą metę może zniechęcić mieszkańców do takiej formy partycypacji. – Dla Warszawy najtrudniejszą kwestią jest rezygnacja z podziału dzielnic na mniejsze obszary. Ustawa wskazuje, że pula środków na budżet obywatelski może być dzielona na pule obejmujące całość gminy, jak i grupy jednostek pomocniczych. W przypadku Warszawy taką jednostką pomocniczą jest dzielnica. A pamiętajmy, że niektóre stołeczne dzielnice mają po ok. 200 tys. mieszkańców. Do tej pory dzielnice dzieliły się na mniejsze obszary, np. na osiedla, dzięki czemu projekty były lokalne, dostosowane do potrzeb społeczności i umożliwiały integrację mieszkańców. Teraz z tego musimy zrezygnować, nie możemy już dzielić pieniędzy na mniejsze obszary niż dzielnice – mówi Justyna Piwko ze stołecznego ratusza.