Eksperci proponują wprowadzenie zakazu udziału pracowników gminy w kampanii swojego szefa. To miałoby wyrównać szanse kandydatów w głosowaniu.
Zgodnie z art. 104 ustawy z 5 stycznia 2011 r. – Kodeks wyborczy (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 754) kampania rozpoczyna się z dniem zarządzenia głosowania i ulega zakończeniu na 24 godziny przed dniem, w którym ma się ono odbyć. I choć data tegorocznych wyborów samorządowych nie została jeszcze formalnie ogłoszona przez premiera, to kampania wśród wójtów, burmistrzów i prezydentów, którzy chcą kontynuować swoje rządy, rozkręciła się na dobre.
Czy lokalni włodarze na czas jej trwania powinni skorzystać z urlopu lub prowadzić ją po godzinach pracy? Ustawa milczy na ten temat. Nie ma też jasnych przepisów dotyczących urzędników, którzy bardzo często pomagają swoim szefom w walce o pozostanie na stanowisku.
– Praktycznie w każdej gminie prowadzona jest już kampania, tylko tego tak się nie nazywa. Ale wszystkie działania podejmowane przez włodarzy mają takie znamiona – komentuje dr Stefan Płażek, adiunkt z Katedry Prawa Samorządowego Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Przykładem może być tu choćby prezydent Krakowa, który nie chciał już kandydować, ale uprosili go o to urzędnicy. I zadeklarowali, że o nic nie musi się martwić, bo oni zrobią mu całą kampanię – dodaje.
– Trzeba mieć na względzie, że urzędnicy nie odmawiają raczej wykonywania poleceń związanych z organizowaniem nieformalnej kampanii wyborczej z obawy przed utratą pracy, ale też godzą się na to. Powodem może być choćby to, że obecny szef jest gwarancją stabilności zatrudnienia – zwraca uwagę prof. Bogumił Szmulik, radca prawny z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Nie przypomina on sobie sporów sądowych związanych z uchylaniem się urzędnika od poleceń służbowych związanych z organizowaniem kampanii. Występowały za to przypadki odejść pracowników, którzy zdecydowali się być kontrkandydatem swojego szefa.
Sami przychodzą
Główni zainteresowani, czyli sami włodarze, nie chcą zbyt dużo mówić o swoich nieformalnych sztabach wyborczych składających się głównie z samorządowych z urzędników. Choć przyznają, że są one faktem.
– Mogę mówić szczerze, bo już nie kandyduję w kolejnych wyborach. Nie będę ukrywał, że przychodzili do mnie urzędnicy z pomysłami na kampanie. Często wskazywali, co i gdzie można jeszcze powiedzieć lub zrobić, a także jak ugasić zarzewie jakiegoś konfliktu – opowiada Marcin Zawiła, prezydent Jeleniej Góry. Jego zdaniem jednak angażowanie zbyt dużej liczby pracowników w kampanię jest błędem, bo wyborcy ich co do zasady nie lubią. – Lepiej samemu przespacerować się po mieście i porozmawiać z mieszkańcami – podpowiada Zawiła.
Inni samorządowcy tłumaczą, że spotkania z mieszkańcami to normalne obowiązki wójta, w których powinni uczestniczyć także urzędnicy.
Co mówi kodeks wyborczy / Dziennik Gazeta Prawna
– Mam za sobą już wiele kampanii wyborczych i nigdy opozycja nie zarzuciła mi, że wykorzystuję swoich ludzi. Unikam też spotkań z potencjalnymi wyborcami na terenie szkół i innych placówek użyteczności publicznej. Oczywiście radni i sekretarz gminy pomagają mi w kampanii – przyznaje Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich.
– Trudno udowodnić czy nawet zarzucić włodarzowi, że wykorzystuje urzędników do swojej kampanii, jeśli np. wyda polecenie, aby przygotować na zebranie wiejskie prezentacje i broszury. Przecież to są cykliczne spotkania, choć oczywiście mają znamiona kampanii wyborczej – wyjaśnia Olszewski.
Samorządowcy tłumaczą też, że jeśli mieszkańcy nie są przekonani do określonego kandydata, który rządzi gminą, to nawet wspieranie przez sztab urzędników mu nie pomoże.
Wprowadzić zakaz
Eksperci i politycy uważają, że przepisy nie są jednoznaczne i można je interpretować w zasadzie dowolnie. – Jeśli kończy się kadencja wójta lub burmistrza, to nie widzę nic nagannego w tym, że urzędnicy pomagają szefowi w podsumowaniu czteroletniej pracy na spotkaniu z mieszkańcami. Problem zaczyna się, gdy w trakcie takiego wiecu więcej czasu poświęca się na opowiadanie, co będzie zrobione w kolejnej kadencji. Do tego nie powinni być angażowani publiczni pracownicy. Tymczasem często jest tak, że zajmują się oni roznoszeniem ulotek i wieszaniem plakatów swojego szefa. Można mieć wątpliwość, czy robią to dobrowolnie i po godzinach urzędowania – mówi Piotr Uściński, poseł PiS i były starosta wołomiński.
Z kolei prof. Jolanta Itrich-Drabarek, dyrektor Centrum Studiów Samorządu Terytorialnego i Rozwoju Lokalnego Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że na takie naganne praktyki nie ma żadnego dobrego przepisu. Według niej dobry samorządowiec zdaje sobie sprawę, że od pierwszego dnia urzędowania prowadzi kampanię przez swoją pracę i trafione inwestycje, na które czekała lokalna społeczność.
Z kolei dr Stefan Płażek wychodzi z założenia, że należy pomyśleć nad przepisem, który sankcjonowałby wykroczenie polegające na angażowaniu urzędników przez kandydata, który jest jednocześnie ich przełożonym.
– Ustawodawca mógłby wprowadzić też zakaz uczestniczenia pracowników samorządowych w kampanii wyborczej osób ubiegających się o mandat w JST, w której są zatrudnieni – dodaje dr Andrzej Pogłódek, adiunkt w Katedrze Prawa Konstytucyjnego Porównawczego i Współczesnych Systemów Politycznych UKSW.
– Zakaz taki wymagałby jednak starannego rozważenia. Mógłby przecież stanowić zbyt daleko idącą ingerencję w prawa polityczne urzędników samorządowych. Są to przecież osoby, które same mogą uczestniczyć w wyborach samorządowych jako kandydaci – kwituje.