Kluczowe jest więc formowanie koalicji państw członkowskich, które wspólnie będą miały wystarczającą siłę, by umowę z Mercosurem zatrzymać. – Trwają działania dyplomatyczne, żeby zbudować mniejszość, która zablokuje tego typu rozwiązanie. Oczywiście nie będzie o to łatwo – stwierdza wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes PSL.
Mniejszość blokująca musi się składać z minimum czterech stolic reprezentujących co najmniej 35 proc. obywateli UE. Swój sprzeciw już wyraziły Polska, Francja, Irlandia i Austria. Ale to za mało
Mniejszość blokująca musi składać się z minimum czterech stolic reprezentujących co najmniej 35 proc. obywateli UE. Swój sprzeciw już wyraziły dwa duże kraje członkowskie – Polska i Francja, oraz dwa mniejsze – Irlandia i Austria. To jednak wciąż za mało. Korzystając z terminologii amerykańskiej, kluczowe będą decyzje „swing states”, którymi obecnie wydają się Rumunia, Portugalia, Słowacja i Węgry. Raczej jasne jest natomiast stanowisko Niemiec. Lider największej unijnej gospodarki Olaf Scholz podczas niedawnego szczytu w brazylijskim Rio przekonywał, że dalsze opóźnienia w podpisywaniu umowy „zaszkodziłyby reputacji UE jako partnera handlowego”. W każdym razie z pewnością zaszkodziłyby proeksportowej i napędzanej przetwórstwem przemysłowym gospodarce niemieckiej, bo oczywiste jest, że Berlin będzie głównym beneficjentem szerokiego otwarcia tras handlowych między zainteresowanymi kontynentami. Z południowego zachodu przez Atlantyk będą bowiem płynąć tanie surowce – nie tylko rolne – które niemieckie fabryki z apetytem zamienią w finalne dobra, doliczając oczywiście przy dalszej sprzedaży odpowiedni narzut. W przeciwnym kierunku popłyną kontenery wypakowane towarami (rzecz jasna również niemieckimi), na które swoje portfele szeroko otworzy niemal 300 mln konsumentów z Argentyny, Boliwii, Brazylii, Paragwaju i Urugwaju. Trudno więc się dziwić Scholzowi. Stanowiska władz w Berlinie nie zmienią zapewne planowane na ten tydzień protesty farmerów. Niemieckie rolnictwo, podobnie jak choćby holenderskie, w dużej mierze opiera się przecież na przetwórstwie, więc wielu tamtejszych producentów rolnych, zamiast stać na barykadach, raczej zaciera ręce na myśl o tanich półproduktach.
A Polscy rolnicy? – Ukraina była dla nas nauczką – podkreślają. Pełne otwarcie rynku unijnego na tanie produkty rolne z Ukrainy skutkowało wielomiesięcznymi, głośnymi pikietami. Rządząca KO teraz ich nie potrzebuje, bo głos wsi może rezonować podczas kampanii prezydenckiej. Choć więc umowa liberalizująca zasady handlu między 27 krajami Europy i 5 krajami Ameryki Południowej dotyczy wielu gałęzi gospodarki, to Tusk – wspominając o zagrożeniu dla polskiej produkcji drobiowej – wysłał rolnikom sygnał, że umowie się sprzeciwia w trosce o nich. A przy okazji w trosce o wynik wyborów prezydenckich. ©℗