Jan Krzysztof Ardanowski: Decyzja o tym, by ograniczać w Polsce ubój rytualny, jest absurdalna. Nie można łączyć takiego pomysłu z dopłatami. To próba wprowadzania piątki dla zwierząt tylnymi drzwiami. Nie udało się wprowadzić ustawy, to podejmuje się różne inne działania by osiągnąć podobne cele.
W konsultowanym projekcie Planu Strategicznego Wspólnej Polityki Rolnej po 2022 znalazło się założenie, że w programie Dobrostan Zwierząt będą mogli wziąć udział hodowcy bydła mięsnego, jednak pod warunkiem, że zrezygnują z uboju rytualnego opasów. To dobry pomysł?
Ujęcie w tym konkretnym dokumencie kwestii uboju rytualnego to skandal, to błąd, który musi być usunięty. W rolnictwie wszystkie działy rolne są ze sobą powiązane. Jeśli ktoś myśli, że uderzając w jeden segment rolnictwa nie wpłynie negatywnie na inne, to się myli. Hodowla bydła mięsnego jest powiązana bezpośrednio z produkcją mleczną, bo rodzą się także byczki, których się nie doi, a także z produkcją pasz na rolniczych polach, czyli z produkcją roślinną. Wiemy, że spór na temat uboju wciąż trwa - to mnie poróżniło z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Można się domyślać, że twórcy takiego zapisu mają jakieś inne cele niż pomoc rolnikom. Mieszanie sprawy ideologicznej w dokumenty wydatkowania środków wspierających rolnictwo to szkodliwy pomysł.
Rezygnacja z uboju rytualnego nie oznacza poprawy dobrostanu?
Wcale nie jest oczywiste, iż ubój rytualny jest bardziej bolesny od tradycyjnego - są badania, które przeczą tej tezie. Nie można kwestii uboju mylić z dobrostanem. To głupie, szkodliwe i niepotrzebne. Bardzo dobrze, że będziemy poprawiać traktowanie zwierząt poprzez warunki, w jakich żyją. Jesteśmy w stanie zadbać o to, by miały więcej przestrzeni czy dni wypasu, by nie przebywały ciągle w zamknięciu. Sam wprowadziłem dopłaty rolnikom, którzy dbają o bydło i świnie jeszcze bardziej, niż wymagają normy. Rolnicy to rozumieją i doceniają. W pierwszym roku zgłosiło się do dopłat dobrostanowych ponad 40 tys. gospodarstw. Ale forsowanie w ten sposób postulatów ideologicznych i uzależnianie od tego wypłat środków unijnych to byłby skandal. To działanie perfidne. Prawie wszystkie kraje w Europie dopuszczają ubój rytualny - nie ma podstaw byśmy my tego zakazywali. Nie ma powodów byśmy nadskakiwali w ten sposób organizacjom ekologicznym czy europejskiej lewicy.
Program będzie dobrowolny.
Ale to nie załatwia sprawy. Sama decyzja o tym, by ograniczać w Polsce ubój rytualny jest absurdalna. Nie można łączyć takiego pomysłu z dopłatami. To próba wprowadzania piątki dla zwierząt tylnymi drzwiami. Nie udało się wprowadzić ustawy, to podejmuje się różne inne działania by osiągnąć podobne cele.
Efekt naprawdę będzie podobny?
To nielogiczne niszczenie rolnictwa, w dodatku w środku pandemicznego kryzysu. Teraz sobie radzimy, ale nie można ograniczać produkcji na siłę ze względów ideologicznych, by później do niej dopłacać. Zresztą takiego wsparcia, które miałoby być rekompensatą za zaniechanie produkcji przez wiele lat, zakazuje UE. W Polsce mamy rekordową produkcję wołowiny, ale nasz rynek nie jest w stanie jej przyswoić w całości - zwłaszcza, że ludzie coraz częściej sięgają po ryby czy drób. Nie damy też rady „upchnąć” całej swojej produkcji w Europie. Musimy szukać nowych rynków. A jedyne naprawdę rosnące, potrzebujące wołowiny i w dodatku dobrze płacące za ten towar miejsca to państwa muzułmańskie i, w mniejszym stopniu, Izrael, czyli kraje szukające właśnie mięsa z uboju rytualnego. Namawianie rolników do rezygnacji z tego kanału sprzedaży może uspokoi kilka sumień w Polsce, ale ten ubój wciąż będzie odbywał się w innych państwach.
Jakie może mieć to konsekwencje dla polskich rolników?
Bardzo dużo się mówi o konieczności ochrony małych gospodarstw. Minister rolnictwa, czy komisarz Janusz Wojciechowski powtarzają o tym jak ważną rolę one pełnią. To prawda. Ja jestem wielkim zwolennikiem utrzymania dużej ilości gospodarstw, ale to musi mieć racjonalne, ekonomiczne podstawy. Oby się nie okazało tak jak w bajce Ignacego Krasickiego, że "wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły". Większe gospodarstwa spełnią normy Zielonego Ładu, ale mniejsze będą miały kłopoty, a być może nawet część z nich upadnie. A przypomnę, że produkcję bydła mięsnego w Polsce prowadzą przede wszystkim małe gospodarstwa. Ok. 350 tys. z nich, a więc więcej niż posiada trzodę chlewną, ma po kilka sztuk bydła mięsnego. To dobry i prosty sposób na dorobienie - np. na zimowy opał, bo prawie każde gospodarstwo ma jakąś łąkę czy niewielkie nieużytki. Mamy bardzo mało wielkich gospodarstw z setkami sztuk. Jeśli zabierzemy rozwijające się rynki, to uderzymy w najmniejszych. Nie chcę wierzyć, że ci, którzy myślą o wprowadzaniu takich rozwiązań dążą do zniszczenia drobnych rolników. To byłoby coś wyjątkowo podłego.
Jaka jest waga Planu Strategicznego Wspólnej Polityki Rolnej po 2022?
To bardzo ważny dokument, bo właśnie zmieniły się zasady wydatkowania pieniędzy. Teraz to każdy kraj ma przedstawić swój pomysł na rolnictwo w kolejnych siedmiu latach. Ma w to wliczyć płatności dla rolników, a także inwestycje i poprawę jakości życia na obszarach wiejskich. Jest duże opóźnienie w pracach, bo Komisji Europejskiej zajęło trochę czasu zanim opracowała wytyczne związane ze swoją wizją tzw. Zielonego Ładu w rolnictwie. Ministerstwo opracowało projekt, jest poddawany konsultacjom, także my, jako prezydencka Rada ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich będziemy jeszcze kilkakrotnie zajmować się tą sprawą, również w kolejnych etapach konsultacji. Potem rząd wyśle to do Brukseli. To dobry dokument w opisie sytuacji, analiza SWOT i diagnoza głównych problemów rolnictwa są słuszne i resortowi należą się słowa uznania. Pracowały nad tym zespoły powołane jeszcze przeze mnie kilka lat temu.
Nie ma zatem innych zastrzeżeń?
Dyskutujący nad planem naukowcy z Rady przy Prezydencie, jak i rolnicy zgłaszali wątpliwości co do mechanizmu w którym dopłaty bezpośrednie będą mniejsze, a większą rolę będą odgrywały właśnie programy dodatkowe, dobrowolne, nazywane ekoschematami. Eksperci zwracają uwagę, że gdy duża pula będzie przeznaczona na różne dopłaty ekologiczne, to zabraknie środków na inwestycje w gospodarstwach i na rozwój obszarów wiejskich. Dopłaty podstawowe będą bardzo niskie, więc rolnicy siłą rzeczy będą musieli brać udział w programach proekologicznych. To wyraźna presja na gospodarzy. Poza tym rolnicy potrzebują jasnych wytycznych - to ludzie bardzo praktyczni. Gdy nie wskaże się jakie są motywy tych regulacji to uznają, że wprowadził je ktoś nawiedzony. Tymczasem wymaga się od nich np. pozostawiania pasów upraw do następnego roku od żniw bez żadnych środków ochronnych przed chwastami. To doprowadzi do ogromnego zachwaszczenia pól. Ci, którzy dbają o swoje uprawy tego nie zrozumieją.
Będzie brakować pieniędzy? Przecież unijny budżet miał być dla Polski sukcesem.
Premier Morawiecki faktycznie wynegocjował w Brukseli bardzo dużo i to znaczne osiągnięcie, ale akurat część związana ze wspólną polityką rolną jest niezadowalająca. By polskie rolnictwo nadal się rozwijało konieczne jest przesunięcie części środków z funduszu odbudowy i funduszu spójności. W przeciwnym razie przegramy konkurencję z innymi. Lewicowi politycy mówią o tym, że mniejsza ilość nawozów zredukuje koszty. To absolutne nieporozumienie. Spadek intensywności rolnictwa zmniejszy plony. Przypomnę, że poprzednia Komisja Europejska „rzutem na taśmę” podpisała umowę o strefie wolnego handlu z krajami grupy Mercosur z Ameryki Południowej. A zrzesza ona największych tamtejszych producentów żywności - np. Argentynę, która jest potentatem w wołowinie, czy Brazylię, która jest największym na świecie producentem drobiu. Tam nie przestrzega się norm europejskich, ale będzie można sprzedawać nam żywność. Może dojść do tego, że jako kontynent staniemy się importerem.
To co Polska może zrobić?
Nikt nie kwestionuje ogólnych założeń Zielonego Ładu w rolnictwie. Faktycznie konieczna jest mniejsza presja na środowisko czy uwzględnienie zmian klimatycznych. Zgoda. Chcemy zmniejszać ślad węglowy. Ale by to zrobić trzeba zwiększyć inwestycje w gospodarstwach. Konieczne są nowe technologie, maszyny, modernizacja budynków. To się nie weźmie znikąd. Skąd na to wziąć pieniądze? To podstawowy problem. Potrzebujemy na to pieniędzy z funduszu spójności i odbudowy. I precyzyjnie określonych środków krajowych.
Te krajowe środki się pojawią?
Nie wiem. Rozmawiałem z ministrem, próbowałem dociec, ale bezskutecznie. A zgłoszenie planu do Brukseli powinno się odbyć tylko wtedy, gdy będą twarde zapisy gwarantujące, że będą pieniądze również z innych źródeł wraz z podaniem konkretnych kwot. W przeciwnym razie może być bardzo ciężko.
O zakulisowej realizacji piątki dla zwierząt mówią też hodowcy norek…
Dopóki na świecie będzie zapotrzebowanie na futra, to powinniśmy je dostarczać. Nie ma w tym nic złego - nie ma zwierząt lepszych i gorszych. Nie będzie popytu na futra, to nie będzie hodowli norek - to całkowicie normalne. Na razie jednak jest inaczej, zapotrzebowanie na świecie jest bardzo duże A norki w dodatku utylizują odpady poubojowe, dzięki czemu nie trzeba nimi palić w piecach. Likwidacja norek tylko w samej produkcji mięsa drobiowego zwiększy koszty utylizacji odpadów o 1 mld zł. rocznie. Zapłacą za to konsumenci lub zbankrutują drobiarze.
...teraz pojawił się na fermach SARS-CoV-2.
Ludzie zarazili zwierzęta. Trzeba zastanowić się jednak czy wybijanie jest sensowne - może lepiej zastosować izolację i kwarantannę? Nie chcę tego przesądzać, bo lekarze weterynarii lepiej się na tym znają. Jednak decyzja o wybijaniu norek w Danii spotkała się ze zmasowaną krytyką - wymieniono ministra rolnictwa, stanowiskiem o mało nie zapłaciła sama premier, a rolnikom wypłacono gigantyczne odszkodowania. Dania już deklaruje, że chce wrócić do hodowli po pandemii. A w Polsce chciano likwidować branżę bez żadnych rekompensat. To absolutne łamanie prawa. Teraz też nie wolno tego zrobić - pojawiającej się, niezależnie od rolnika, chorobie zwierząt musi towarzyszyć odszkodowanie. Bez względu na to, czy to ptasia grypa, ASF, gruźlica bydła, czy koronawirus u norek. Tymczasem ta ostatnia choroba jest jedyną, za którą państwo nie chce płacić odszkodowań.
Bo tych zwierząt nie ma w ustawie o zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt.
Tak, to jest stara ustawa i ustawodawca mógł tego nie przewidzieć. Ale teraz, by uniknąć skandalu, ustawa powinna być natychmiast nowelizowana. Problem można było rozwiązać rozporządzeniami ministra rolnictwa z grudnia 2020 roku. Tam jednak również nikt nie przewiduje rekompensat, choć ten akt był wydawany już po zachorowaniach norek w innych państwach. Pominięcie tej kwestii jest niezrozumiałe, ale także nieuczciwe. Wypłata środków należy się w każdej sytuacji, w której wybijane są zwierzęta, a rolnik nie zawinił. Zwłaszcza teraz, gdy nie ma pewności, że wybijanie to jedyny możliwy sposób. Konieczne są wyceny stad. Można spodziewać się, że będą wysokie - polskie norki to dziś światowa ekstraklasa pod względem jakości futra. Zwłaszcza, że utylizuje się również drewniane klatki w których żyły. To ogromne koszty. Uważam jednak, że skoro zachorowania wśród norek są związane z COVID-19 to odszkodowania powinno się wypłacać z środków przeznaczonych na zwalczanie tej choroby, a nie z niewielkiego funduszu, którym dysponuje Inspekcja Weterynaryjna
Ministerstwo zaczęło pracę nad regulacjami uwzględniającymi odszkodowania.
A co to za wielkie przedsięwzięcie, że zajmuje tyle czasu? Ile może trwać poprawienie rozporządzenia w tym zakresie? Podjęcie decyzji nie wymaga czasu, a procedury prawne to kilka dni. To powinno być natychmiast naprawione, a rolnikom należą się pieniądze. Oczywiście tylko jeśli nie ma w tym ich winy i stosowali się do zasad bioasekuracji. Myślę, że gdzieś nieumyślnie popełniono błąd, może coś przeoczono i trzeba teraz to naprawić. Zwłaszcza, że obecne postępowanie budzi wątpliwości i nieufność. Podkreślam, że sam nie wierzę w teorie spiskowe i nie jest to moja opinia, ale jednak bardzo wielu rolników np. z izb rolniczych, obawiało się, że piątka dla zwierząt prędzej czy później wróci tylnymi drzwiami. Ich zdaniem skoro nie udało się zlikwidować norek przy pomocy „piątki” to teraz będzie próba realizacji tego planu poprzez COVID-19.
Hodowca z Pomorza z zakażonej fermy nie może obecnie ubiegać się o odszkodowanie, ale zgodnie z tym, co mówią przedstawiciele służb, może otrzymać środki w ramach nagrody.
To obchodzenie przepisów i swoiste „zakładanie spodni przez głowę”. Takie rozwiązanie jest możliwe jedynie wtedy, gdy służby weterynaryjne dysponują środkami na ten cel - jeśli ich brak to rolnik zostanie z niczym.
Co Rada ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich może w tych sprawach zrobić?
Rada nie jest ministerstwem. Przygotowujemy opinie i zalecenia - teraz pracujemy nad reformą KRUS, bo było to obietnicą Prezydenta. Podejmujemy też różne inne tematy. Będziemy poruszać także problemy bieżące, najbardziej palące w danej chwili, ale Rada nie jest organem interwencyjnym. Problemy musi rozwiązać ministerstwo. My wydamy swoje rekomendacje, ale nie mamy mocy sprawczej. To rząd może składać projekty - niektóre nawet w trybie przyspieszonym. Prezydent nie wyręczy resortu, choć w sprawie „piątki” wyraźnie wyraził swoje oczekiwania i stanął po stronie rolników. Rolnicy na Prezydenta mogą liczyć.