Choć ceny skupu wieprzowiny i drobiu spadły nawet o jedną czwartą, to za wędliny w sklepie płacimy więcej niż rok temu.
Kilkukrotne zamykanie restauracji i hoteli w całej Europie w wyniku pandemii COVID-19, wybuch epidemii afrykańskiego pomoru świń (ASF) u największych europejskich producentów mięsa wieprzowego i na koniec grypa ptaków, która pustoszy hodowle drobiu na całym Starym Kontynencie (w Polsce też mamy kilka ognisk) wywołują duże straty u rolników. Głównie u nich, bo bezpośrednim skutkiem mięsnego kryzysu jest duży spadek cen skupu. W październiku za trzodę chlewną płacono o 23,4 proc. mniej niż rok temu, kilogram drobiu wyceniano o niemal 11 proc. niżej.
Bezpośrednia przyczyna jest taka sama: odcięcie popytu ze strony HoReCa (hotele, restauracje, catering) i zablokowanie unijnego eksportu do Chin, które zamykają swoje granice przed towarem z krajów objętych ASF lub grypą ptaków, doprowadziły do tego, że chłodnie są pełne, a na europejskich rynkach wystąpiła mięsna nadwyżka. W przypadku Polski to duży kłopot, bo dotykają nas choroby zwierząt i jednocześnie tracimy na niskich marżach na terenie Wspólnoty. Dotyczy to zwłaszcza mięsa drobiowego, którego jesteśmy największym producentem w Unii.
Skutków kryzysu mięsnego nie widać na sklepowych półkach. Mięso wieprzowe i drobiowe w sprzedaży detalicznej jest co prawda tańsze niż rok temu, ale ten spadek jest nieporównywalnie płytszy niż w skupie. W październiku detaliczna cena wieprzowiny była o 1,5 proc. niższa niż rok wcześniej, drobiu o 4,8 proc. Jeszcze większa różnicę widać, gdy porównamy ceny produktów gotowych, np. wędlin, które są o 8 proc. droższe niż rok wcześniej.
Według Katarzyny Gawrońskiej, dyrektor Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz, wobec kłopotów z eksportem przetwórcy przyjęli strategię, by nie zalewać rynku wewnętrznego dodatkową podażą. Krajowy popyt, choć względnie stały mimo pandemii, byłby jednak zbyt mały. Lepiej jest utrzymać krajową podaż na stałym poziomie, dbając przy tym o utrzymanie marż i sprzedawać ile się da za granicę, godząc się nawet na ceny poniżej kosztów produkcji.
‒ To, że zakłady ubojowo-przetwórcze nie mogą sprzedawać towaru na eksport i jedynie na rynku krajowym są w stanie utrzymać optymalne ceny, sprawia, że cios dostaje rynek pierwotny. Bo bardzo często wiąże się to z decyzją, by nie odbierać nowego surowca od hodowców albo ograniczyć ten odbiór. W przypadku długoterminowych kontraktów podejmowane są próby ich aneksowania, by obniżyć cenę, jaką przetwórcy płacą rolnikom – mówi Katarzyna Gawrońska. I dodaje, że część hodowców już protestuje przeciwko takim praktykom, nie chcą ulegać presji ze strony zakładów. ‒ Pytanie co będzie, gdy te umowy się skończą. Czy zakłady będą w ogóle chciały zawierać nowe długoterminowe kontrakty, a jeśli tak, to po jakich cenach – mówi Katarzyna Gawrońska.
Jakub Olipra, ekonomista Credit Agricole Bank Polska, zajmujący się rynkami rolnymi, zwraca uwagę, że zjawisko, w którym najmocniejsze ogniwa w procesie produkcji wykorzystują swoją przewagę wobec słabszych, nie jest nowe. W Polsce mocnymi ogniwami są zakłady przetwórcze i w dużym stopniu handel detaliczny.
‒ Jeśli firma skupuje kurczaki, z których wytwarza produkt przetworzony – np. wędliny ‒ to obecna sytuacja jest dla niej niezła. Kurczak to surowiec, więc koszty produkcji wyraźnie spadły. To rolnicy są dziś w najgorszej sytuacji – ocenia. Zwraca uwagę, że łatwiej jest tym hodowlom, które działają w strukturach przedsiębiorstwa zajmującego się produkcją wyrobów z mięsa, bo straty na hodowli odbijają sobie na wyższych marżach przy sprzedaży gotowego wyrobu.
Mariusz Dziwulski, ekonomista PKO BP, również zwraca uwagę na to, że przetwórcom łatwiej jest przerzucić negatywne skutki zmian na rynku na dostawców niż odwrotnie. I że zwykle działa to w jedną stronę: gdy mięso drożeje, bo – jak to było z wieprzowiną jeszcze w ubiegłym roku – jest bardzo duży popyt zza granicy, wtedy przetwórcy bardzo szybko dostosowują do tego ceny detaliczne. Ekonomista podkreśla jednak, że trzeba pamiętać, iż na całościowy koszt wytworzenia gotowego wyrobu nie składa się jedynie mięso. Trzeba jeszcze dodać koszty pracy, energii czy transportu.
‒ To, że popyt detaliczny jest mniej więcej stały i nie widać tu negatywnych skutków kryzysu pandemicznego, ułatwia utrzymanie cen w detalu. Tanieje towar z wstępnych etapów produkcji: półtusze, mięso, bo to ich eksport został zablokowany i to dla nich kanał HoReCa ma duże znaczenie. Większe niż w przypadku wyrobów gotowych jak wędliny – mówi ekonomista.