Zielone jest dobre dla zdrowia?
I to jak! Im intensywniejszy kolor warzyw i owoców, tym większa w nich zawartość karotenoidów i bioflawonoidów.
W 1923 r. amerykański dietetyk i autor książek Victor Lindlahr napisał: „90 proc. chorób znanych człowiekowi spowodowanych jest przez kiepskiej jakości żywność. Jesteś tym, co jesz”. Tylko co to znaczy?
To oznacza, że składamy się z białek, tłuszczy i węglowodanów. Z tego, co dostarczymy sobie w pożywieniu. Nie jesteśmy bezkarni, bo niepożądane składniki odkładają się w organizmie. Choćby metale ciężkie, takie jak ołów czy kadm. Są też takie, które pojawią się w naszym organizmie na chwilę, a sieją spustoszenie. Są to mykotoksyny, wytwarzane przez niektóre gatunki grzybów. Mogą znajdować się w zakażonej żywności. Wywołują nie tylko zatrucia i alergie, lecz także choroby układu oddechowego, osłabiają układ odpornościowy, pokarmowy, wpływają na pracę wątroby. Hamują syntezę DNA i powodują zmiany w metabolizmie RNA. Innymi słowy: są rakotwórcze.
Jedząc, robimy sobie krzywdę?
Bardzo często. Przede wszystkim jemy za dużo. Najbardziej smakuje nam żywność tłusta i słodka, przetworzona. Pochłaniamy wszystko oczami, wymagamy od producentów, by dostarczali nam towary kolorowe, pulchne, błyszczące. Najlepiej takie, które długo pozostaną niezmienione. A producenci, owszem, stają na wysokości zadania i faszerują towar dodatkami. Byle tylko trafił do naszego koszyka.
Syndrom rumianej bułeczki?
Dziś pieczywo zawsze jest równomiernie wyrośnięte, z chrupiącą skórką. Kilkadziesiąt lat temu wyglądało inaczej. Rosło na drożdżach i zakwasie, było bledsze, mniej symetryczne, skromniejsze.
Słowem: zdrowsze?
Tak.
Niektóre sklepy oferują ekologiczne pieczywo, owoce, warzywa.
Ja bym się zastanowiła, co oznacza słowo „eko” w nazwie.
Zapewne to, że zbiory pochodzą z uprawy ekologicznej.
Problem w tym, że takich w naszym kraju już nie ma. Ich funkcjonowanie sprowadza się do stosowania wyłącznie naturalnych środków owado- i chwastobójczych. Zwierzęta w takich gospodarstwach jedzą tylko tyle, ile chcą i tylko naturalne pasze, bez wkładów przyspieszających ich wzrost czy rozwój tkanki mięśniowej. Ale ekogospodarstwa są jak wyspy otoczone zakładami wytwarzającymi masowo, w konwencjonalny sposób. Związki chemiczne przenikają do wód gruntowych, powietrza i wędrują. Badania, owszem, pokazują, że tzw. produkty ekologiczne mają ich mniej, ale absolutnie nie są od nich wolne.