Po wejściu do UE miała nas czekać apokalipsa. Straszono upadającym rolnictwem i zalewem taniego jedzenia z Zachodu. Na szczęście wieś się nie zapadła, a Polacy nie przerzucili się na prosciutto. Polska szybko stała się liderem w produkcji i sprzedaży wielu artykułów rolno-spożywczych w UE. Z licznych polskich specjalności eksportowych wymienić można drób, pieczarki, jabłka, maliny czy wódkę. Lista ciągle się wydłuża.
Aby w pełni docenić sukces sektora rolno-spożywczego, trzeba cofnąć się do 2003 r., ostatniego przed wejściem do Wspólnoty. Wartość sprzedanej za granicę polskiej żywności wynosiła wówczas 4 mld euro. Dla wyjałowionej po transformacyjnym szoku gospodarki to były ogromne pieniądze. 15 lat później ten wynik wzbudza już tylko uśmiech politowania. W ubiegłym roku wyeksportowaliśmy żywność za 29,3 mld euro. I chociaż w wielu unijnych statystykach szorujemy po dnie, to pod tym względem plasujemy się na siódmym miejscu.
– Wartość sprzedaży mięsa nieprzetworzonego zwiększyła się z 0,5 mld euro do 5 mld euro, w przypadku mięsa drobiowego jesteśmy liderem unijnego rynku. Eksport ryb i przetworów rybnych wzrósł z 0,2 mld euro w 2003 r. do 1,6 mld euro w 2018 r. Polska stała się jednym z największych centrów przetwórstwa ryb w UE, w ostatnich latach będąc jednym z trzech krajów Wspólnoty o najszybszej dynamice wzrostu eksportu w tym asortymencie. Nasz kraj jest również jednym z większych eksporterów produktów mleczarskich, owoców i warzyw oraz wyrobów tytoniowych – wymienia Grzegorz Rykaczewski, analityk sektora rolno-spożywczego w Santander Bank Polska.
Okazało się, że obawy, którymi żyli polski przemysł i rolnicy, były nieuzasadnione. Choć nie można powiedzieć, że nie było ku nim żadnych powodów.
Ile bakterii w mleku
– Lęki wynikały z niepełnej informacji na temat tego, jakie korzyści dla polskiego rolnictwa przyniesie wstąpienie do Wspólnoty oraz z obaw o spełnienie standardów sanitarnych produkcji – wymienia Paweł Wyrzykowski, analityk biura analiz sektora rolno-spożywczego w BNP Paribas.
Wytwórców przerażały szczególnie nowe wymogi produkcji i dobrostanu zwierząt. Wprowadzenie ich było efektem dostosowania rodzimego prawa do unijnego. – Nagle okazało się, że moje mleko będzie weryfikowane przez mleczarnię pod kątem zawartości bakterii i komórek somatycznych (pochodzących z tkanek krowy – red.). Na tej podstawie będzie przyporządkowywane do jednej z klas, od czego z kolei miało zależeć, ile za nie dostanę pieniędzy. Dowiedziałem się, że muszę całkowicie zmienić sposób przechowywania mleka. Wydojone musi trafiać do specjalnych zbiorników, a te muszą znaleźć się w osobnym, schłodzonym pomieszczeniu. Dla mnie to była wtedy rewolucja – mówi jeden z hodowców bydła i producentów mleka na Mazowszu.
Krajową branżę rolno-spożywczą czekało też zmierzenie się z regulacjami Wspólnej Polityki Rolnej (WPR). Wprowadzały chociażby systemy limitowania produkcji (m.in. na rynku mleka, cukru, skrobi ziemniaczanej) oraz zmiany w już istniejących programach, jak skup interwencyjny. Akcesja do UE spowodowała wyłączenie ze skupu interwencyjnego wieprzowiny oraz duże zmiany w skupie zbóż. – Wreszcie obawiano się zalewu polskiego rynku przez żywność z Zachodu – tłumaczy Grzegorz Rykaczewski.
Chcecie zdrowo, dajcie pieniądze
Z nowymi wymogami rolnicy i producenci żywności nie zostali sami. W ramach negocjacji akcesyjnych ustalono, że Polska otrzyma środki na modernizację branży, bo inaczej nie miałaby szans konkurować na jednolitym rynku. W latach 2007–2013 w ramach WPR nasz kraj otrzymał 28,6 mld euro, a do roku 2020 r. popłynie kolejnych 32,1 mld euro. Nie można zapominać o tym, że jeszcze przed dołączeniem do Wspólnoty Polska znalazła się w dziesiątce krajów, które zostały objęte Specjalnym Akcesyjnym Programem na rzecz Rolnictwa i Rozwoju Obszarów Wiejskich – dzięki niemu dostaliśmy 4,779 mld zł.
Dzisiaj wiemy, że te pieniądze nie zostały zmarnowane. Pierwsze lata po akcesji upłynęły pod hasłem budowy nowych obór, chlewów, kurników i zakładów produkcyjnych, montażu bardziej wydajnych linii produkcyjnych czy zakupów ciągników i innych maszyn rolniczych. Rozwój produkcji rolnej stał się z kolei impulsem dla przetwórstwa żywności: branża uzyskała dostęp do surowca odpowiedniej jakości i ilości. Jednocześnie sektor modernizował się. Warto przy tym zaznaczyć, że sukces odniosły także te branże, w których wsparcie środkami unijnymi było relatywnie niewielkie, np. drobiarstwo czy produkcja piwa. BNP Paribas wylicza, że w latach 2005–2018 wartość nakładów inwestycyjnych w przemyśle rolno-spożywczym przekroczyła 110 mld zł.
– Dzięki funduszom unijnym mogliśmy zwiększyć wydajność rolnictwa. Unowocześnianie i wysokie standardy to cele, do których i tak trzeba dążyć. Wiele z nich przynosi oszczędności i otwiera drogę do rozwoju. Pieniądze z UE znacząco ułatwiły ten proces. Fundusze unijne uważam za najważniejszy czynnik, który pomógł naszemu sektorowi rolno-spożywczemu osiągnąć tak duże sukcesy w eksporcie – podkreśla Radosław Jarema, dyrektor polskiego oddziału instytucji płatniczej Akcenta.
Zdaniem Pawła Wyrzykowskiego procesy modernizacyjne i inwestycyjne w firmach sprawiły, że park maszynowy w polskiej spożywce jest jednym z najnowocześniejszych w UE. To oczywiście podnosi produktywność i konkurencyjność.
Dostosuj się lub zgiń
Chociaż Unia odegrała znaczącą rolę w budowie pozycji polskiej branży rolno-spożywczej, to sektor ten nie znajdowałby się dziś w tak dobrej kondycji, gdyby nie pewne warunki początkowe. Wchodząc do Unii, Polska miała trzeci największy obszar ziemi rolnej po Francji i Hiszpanii. To ważne, bo sukces w sprzedaży na rynki zagraniczne wymaga odpowiedniej skali – importerzy poszukują źródeł, które dostarczą im jednolitej jakości produkty w dużej ilości. Nie bez znaczenia była także konkurencyjność cenowa. – Unowocześniony park maszynowy pozwolił na oferowanie dużych dostaw produktów wysokiej jakości. A niższe koszty pozwalały być konkurencyjnym na rynkach zagranicznych. W rezultacie dobrze wykorzystano szansę, jaką dało wejście do UE – uzupełnia Grzegorz Rykaczewski.
Mówiąc o impulsie modernizacyjnym, warto też pamiętać, że zawierał on pewne ultimatum: polscy producenci nie mieli innego wyjścia, jak dostosować się do wymogów jednolitego rynku. Wraz ze zniknięciem barier celnych stanął przed nimi wybór – albo się unowocześnić, albo zniknąć z rynku. Jak się okazało, wielu dzięki temu nabrało wiatru w żagle. – Nie można też zapominać o przedsiębiorcach, którzy swoją pracowitością i pomysłowością często prześcigali swoich konkurentów ze Wspólnoty – uważa Paweł Wyrzykowski.
Obawiający się o wynik referendum akcesyjnego (zwłaszcza na sceptycznie nastawionej wobec Brukseli wsi) polscy politycy raczej unikali retoryki „dostosuj się lub zgiń”, nawet jeśli trafnie opisywała ona rynkową rzeczywistość po 1 maja 2004 r. Co ciekawe, nie w każdym kraju europejskim tak to wyglądało. Na przełomie lat 60. i 70., kiedy w Wielkiej Brytanii ważono zalety i wady członkostwa w Unii, argument z impulsu modernizacyjnego i wystawienia na konkurencję z kontynentu był jednym z najważniejszych (o ile nie najważniejszym) za mariażem z Brukselą.
Jak się jednak okazało, modernizacja stała się też sposobem na poprawę rentowności. – Dzięki nowoczesnemu parkowi w uboju można zaoszczędzić przynajmniej 10–15 zł na jednej sztuce. To zachęca do wymiany urządzeń. Linie mogące przerobić 250–300 świń dziennie coraz częściej są zastępowane takimi o mocy 20 tys. sztuk na dobę – wylicza jeden z producentów trzody.
Prosciutto nie wyparła indyka
Rolnicy i biznes ochoczo ustawili się więc w kolejce po unijne pieniądze. A co z prorokowanym zalewem rynku unijną żywnością? Wraz z otwarciem granic okazało się, że zagraniczni producenci nie dokonali inwazji na nasze sklepy. Import z UE owszem, rośnie, ale regularnie przewyższa go eksport – a przecież za granicę trafia w większości nadwyżka powstała po zaspokojeniu lokalnych potrzeb. Tymczasem saldo w obrocie żywnością ustawicznie się powiększa. W 2018 r. bilans wyniósł 9,6 mld euro i był 12 razy wyższy niż na koniec 2004 r., gdy sięgał zaledwie 0,8 mld euro.
Wieś się nie zapadła, a Polacy nie przerzucili się na prosciutto. Nie spełniła się również kolejna obawa eurosceptyków: że polski rolnik, nawet jeśli uniknie unijnego pogromu, to i tak nigdy nie rozwinie we Wspólnocie skrzydeł. W niedługim czasie Polska stała się liderem w produkcji i sprzedaży wielu artykułów rolno-spożywczych w UE. Z licznych polskich specjalności eksportowych wymienić można drób, pieczarki, jabłka, maliny czy wódkę. Lista ciągle się wydłuża. Jak wyjaśnia Radosław Jarema, według danych Komisji Europejskiej w 2017 r. udział polskiego przemysłu rolnego w całkowitej produkcji rolnej UE sięgał ok. 6 proc, co daje siódmą pozycję wśród państw członkowskich. Wciąż daleko nam do liderów, jakimi są Francja, Włochy, Niemcy i Hiszpania, których udział przekracza 12 proc. – Jednak gdy popatrzymy na wyniki tego zestawienia rok do roku, to widać, że znaczenie tych krajów, z wyjątkiem Niemiec, spada, a Polski rośnie. Różnica nadal jednak pozostaje znacząca – zauważa Jarema.
Sektor produkcji artykułów rolnych i żywności staje się więc coraz bardziej nowoczesny i to nie tylko pod kątem technologii, ale i podejścia do usług finansowych. Eksporterzy zdają sobie sprawę, że konkurencyjność cenowa jest jednym z ich największych atutów i wyróżników, więc szukają rozwiązań, które pomagają ją utrzymać. Pod tym względem widać dużą zmianę od akcesji. – Takich możliwości optymalizacji finansowej eksporterzy żywności coraz częściej szukają wspólnie. To dobry krok, bo rozdrobnienie rolnictwa i produkcji było przed akcesją piętą achillesową polskiego rolnictwa – mówi Radosław Jarema.
Co więcej, na zmianę modernizacyjną nałożyła się również zmiana pokoleniowa. – Dzięki programom dla młodych rolników to właśnie oni przejmowali gospodarstwa i byli bardziej otwarci na zmiany. W porównaniu z krajami Europy Zachodniej u nas była większa skłonność następców do pozostania w gospodarstwie – mówi Paweł Wyrzykowski.
Polska żywność jak polska wódka
Trzeba sobie jednak powiedzieć, że na sukces nie zapracowały wyłącznie rodzime firmy. Wiele polskich marek w sektorze spożywczym należy do zagranicznych firm, które dzięki zmianom w strukturze handlu (upowszechnienie się marketów, potem dyskontów) i know-how zajęły wygodną pozycję na polskim rynku. W każdym sklepie znajdziemy np. sery NaTurek (francuska Savencia Fromage & Dairy) czy zupy instant Winiary (Nestle). W gronie największych graczy tych z polskim kapitałem można policzyć na palcach – to Mlekpol, Mlekovita, Maspex czy Krajowa Spółka Cukrowa.
I chociaż z żywnością nie jest tak źle jak z wódką, gdzie w naszych rękach nie ostała się praktycznie żadna marka z tradycjami, to jednak spora część tych, z którymi mamy na co dzień do czynienia, należy do zagranicznych podmiotów. Co więcej, polska żywność, nawet jeśli codziennie ląduje na stołach zachodniej Europy, jest tam raczej nieznana. Podczas wizyty w Niemczech czy innym państwie warto zajść do dyskontu i przejrzeć pod tym kątem etykiety produktów. Na niektórych znajdziemy informacje o producencie z Polski, ale ponieważ wyrób jest sprzedawany pod marką własną, mało kto to zauważa. Brak silnych producentów, którzy zakorzeniliby się w świadomości klientów z innych krajów, jest największym wyzwaniem stojącym przez naszym sektorem rolno-spożywczym.
Do tego dochodzą kolejne, jak choćby wysoka konkurencyjność na unijnym rynku, rosnące bariery w handlu wewnątrzwspólnotowym, konieczność dywersyfikacji eksportu lub wyczerpywanie się prostych przewag, takich jak niższe koszty pracy. Kuleje także współpraca zarówno w przypadku promocji produktów z Polski, jak i lobbing na poziomie UE. Aktualne i coraz bardziej istotne będą też aspekty związane z produkcją i eksportem produktów o wyższej wartości dodanej, konsolidacją branży oraz zmniejszaniem się przewag związanych z niższymi kosztami pracy i dostępnością pracowników. Z tymi tematami wiąże się również oczekiwanie największych odbiorców żywności z krajów trzecich, dotyczące odpowiednio dużej ilości powtarzalnego produktu.
Wciąż dużym problemem dla eksporterów jest też ryzyko kursowe oraz koszty wymiany walut. Polska pozostała przy własnym pieniądzu, co generuje obciążenia finansowe związane z przewalutowaniami. Co więcej, niepewność co do kursu waluty, w której eksporter zawarł kontrakt, utrudnia dokładne oszacowanie przyszłej marży i tym samym przygotowanie oferty. Wiele firm zakłada w nich zapas na wypadek niekorzystnych zmian notowań, a to obniża konkurencyjność ich propozycji cenowej. Podejście do sfery obsługi walutowej będzie zatem w najbliższych latach ważnym czynnikiem rozwoju polskiego eksportu rolno-spożywczego, w miarę jak maleje przewaga kosztowa naszej produkcji.