Jest Pan zwolennikiem innowacyjności w rolnictwie, czyli...
Jan Krzysztof Ardanowski: Chcę, by w rolnictwie wykorzystywano jak najwięcej nowoczesnych, innowacyjnych metod i szukać nowych pomysłów. To co jeszcze parę lat temu w ogóle nie było brane pod uwagę, to dziś należy wdrażać. Technika bowiem stwarza całkiem nowe możliwości. Jeszce dwa-trzy lata temu nie można było wykorzystać satelity do kontroli działek rolnych, mam na myśli te, które są zgłaszane do ARiMR do dopłat. Teraz to możliwe. Unijne satelity fotografują nasz kraj trzy razy w tygodniu, a dokładność zdjęć jest duża.
Zdjęcia satelitarne można wykorzystać także do oceny suszy. Teraz robią to komisje szacujące starty. To mało precyzyjne i często wzbudza niezadowolenie rolników. A można poprzez wykorzystanie określonych systemów satelitarnych uzyskiwać informacje, co do stanu upraw czy uwilgotnienia gleby.
Od przyszłego roku chcemy skorzystać z bezpłatnie udostępnionych przez UE satelitów. Poprosiłam komisarza ds. rolnictwa UE Phila Hogana, żeby włączył Polskę do programu pilotażowego, w którym już uczestniczy sześć krajów. Chcemy być w czołówce krajów innowacyjnych.
Czy widzi Pan jakiś sposób, by bronić się przed suszą?
J.K.A.: Będzie realizowany duży program retencji wód i deszczowania przy udziale resortu środowiska i spółki Wody Polskie. Przyczyną suszy nie jest tylko brak opadów, ale brak parowania zbiorników, brak wody w jeziorach, stawach, rzekach i systemach melioracyjnych. Retencja jest potrzebna nie tylko dla rolnictwa, ale także dla celów komunalnych, rekreacyjnych i przemysłowych.
Na przykład na Kujawach trzeba zbudować duże systemy nawodnień, nie może być tak, że każdy na polu rolnik wykopuje sobie studzienkę i z niej podlewa uprawy. Takie korzystanie z wody sprawi, że wkrótce jej nie będzie w wodociągach gminnych. Polewanie upraw armatkami wodnymi jest sposobem tracenia wody, bo ok. 80 procent paruje. Trzeba stosować inne sposoby, np. nawadniania kropelkowe czy używać specjalnych preparatów zatrzymujących wodę. To zostało już wymyślone, tylko trzeba wykorzystywać te sposoby.
Ogłosił Pan Plan dla wsi, proponuje nowe podejście do wielu zagadnień w rolnictwie, m.in. proponuje Pan postawić na polskie pasze i na produkcję żywności wysokiej jakości.
J.K.A. Trzeba rozpoczęć budowę programu pozyskiwania krajowego białka w praktyce. Do tej pory miliony złotych zostały wydane na program badawczy, który zresztą odpowiedział na wszystkie pytania w tej sprawie. Wiemy, gdzie uprawiać, jakie gatunki, jakie odmiany, na jakich glebach, jaką agrotechnikę stosować, jak wytworzyć z tych roślin odpowiednią paszę i w jaki sposób karmić nią zwierzęta. Teraz trzeba budować rynek.
Rolnicy są chętni do uprawy roślin białkowych, bo z tego będą mieli pieniądze. Nie mają jednak, gdzie sprzedać tych roślin białkowych. Odbiorcy wykręcają się, tłumaczą, że rolnik oferuje za małe partie, a więc w skupie ktoś musi pomóc. Dla takiego skupu podjął się Elewarr, który udostępni swoje magazyny dla roślin białkowych, tak by dostarczyć do mieszalni większe partie nasion. Jednak część zakładów produkujących pasze to firmy zagraniczne, które nie są zainteresowane jakąkolwiek produkcją białka w Polsce, bo są tylko nastawione na używanie importowanej soi amerykańskiej.
Nie widzę żadnego powodu, żeby wydawać 4 mld zł rocznie na zakup białka, które można wyprodukować w Polsce i mogą na tym zarobić polscy rolnicy. Tym bardziej, że to element zwiększania bezpieczeństwa żywnościowego kraju, a także poprawiania żyzności gleb.
Ograniczanie importu soi, powszechnie wykorzystywanej w paszach będzie następowało stopniowo, pozwoli na zastępowanie jej przez krajowe białko pochodzące z roślin bobowatych. Na pasze będzie wykorzystywana śruta rzepakowa, która przy zastosowaniu nowoczesnych metod przetwarzania nasion jest dobrze przyswajalna przez zwierzęta.
Jak do takich propozycji podchodzą producenci np. drobiu?
J.K.A.: Nie do końca interes polskiego rolnictwa rozumie branża drobiarska i producenci trzody chlewnej. Te branże są dużymi odbiorcami pasz wytworzonych na bazie soi. Producenci drobiu chcą mieć pasze, ale nie interesuje ich skąd one będą pochodziły. Tu widać różne interesy, a rolnictwo jest systemem naczyń podłączonych. Drobiarstwo musi korzystać z tego co wyprodukują rolnicy na polach, rolnicy zaś mają prawo oczekiwać, że producenci zwierząt przede wszystkim od nich będą kupowali surowce. Dla tych, którzy są przekonani, że nie da się wyeliminować soi z pasz, będzie możliwość zakupu soi krajowej. Soja może być uprawiana w południowej części Polski.
To duże zmiany, czy uzyska Pan dla nich poparcie rolników?
J.K.A.: O tym, jakie zmiany chcę wprowadzać będę rozmawiać przede wszystkim z rolnikami, bo ja się czuję przede wszystkim rolnikiem, który poszedł do władzy, by wspierać i pomagać rolnikom w rozwiązywaniu ich problemów, a jak trzeba - pokazywać, też jakie sprawy muszą realizować. To są ludzie, który także muszą zrozumieć sytuację, w jakiej funkcjonuje gospodarka, czego się od nich oczekuje, na czym polega nowoczesne rolnictwo. Trzeba rozmawiać szczerze. Nie jestem urzędnikiem oddelegowanym do rolnictwa. To, w stosunku do poprzedników, całkowicie zmienia sposób mojego funkcjonowania jako ministra rolnictwa.
Dlaczego tak ważna jest dla Pana produkcja żywności wysokiej jakości?
J.K.A.: Żywność wysokiej jakości, czyli ta tradycyjna, lokalna, ekologiczna powinna być polskim hitem. My nie możemy się ścigać z krajami, które mogą produkować dużo taniej żywność, np. z Brazylią, Argentyną, Rosją czy Ukrainą. Musimy produkować i sprzedawać coś innego, co będzie miało większą wartość. Za taką żywność, żywność ekskluzywną ludzie są skłonni zapłacić więcej. To jeden z powodów, dla którego powinniśmy mocno wesprzeć rolnictwo ekologiczne. Zmieniona zostanie ustawa.
W Polsce jest dużo małych gospodarstw i klimat jest sprzyjający dla produkcji rolnej, dlatego powinnyśmy być wręcz liderem europejskim w dostarczaniu produktów bez chemii. Rolnikom, którzy podejmą się takiej produkcji należy pomóc, bo jest ona trudniejsza i wymaga większych nakładów pracy. Ale jednocześnie nie można wspierać patologii, np. w postaci dopłat do trwałych użytków zielonych, gdzie w praktyce rośnie perz, który udaje trawę czy też do słynnych sadów orzechowych, które nie wydały żadnego orzecha. To jest wyciąganie pieniędzy publicznych i na to nie będzie zgody.
Ale co robić z nadmiarem płodów rolnych?
J.K.A.: Nadwyżki żywności muszą być eksportowane. Dlatego zamierzam zmienić podejście do promocji. Jeżeli będzie trzeba, zostaną wprowadzone zmiany w Funduszach Promocji. Przewiduję także wsparcie naszych placówek zagranicznych. W ramach etatów zaoszczędzonych w ministerstwie rolnictwa będą utworzone etaty radców rolnych w krajach, gdzie mamy interesy rolnicze. Tam trzeba mieć ludzi, którzy mają pełną wiedzę o polskich możliwościach w zakresie eksportu żywności. Pomoc będzie nakierowana na małe firmy, które same nie są w stanie dotrzeć do obiorów z zagranicy.
Kolejnym rozwiązaniem jest lokowanie jak największych ilości żywności na rynku wewnętrznym. Muszą być jednak podjęte działania promocyjne na rynku wewnętrznym, aby konsument świadomie wybierał polską żywność, bo teraz poprzez supermarkety jesteśmy zalewani produktami z całego świata.
W znacznie większym stopniu będzie też kontrolowany import. Sejm właśnie przyjął ustawę o znakowaniu żywności. Muszą być znane parametry żywności, identyfikowalne każde ogniwo produkcji i kraj pochodzenia.
Jest Pan zwolennikiem wykorzystania żywności na cele niekonsumpcyjne.
J.K.A.: Znaczna część produkcji rolniczej powinna iść w kierunku wykorzystania poza żywnościowego. Pewnie za kilkadziesiąt lat żywność będzie najważniejsza, bo ludzi będzie przybywało i trzeba będzie każdy kawałek ziemi wykorzystać do produkcji żywności, ale do tego czasu dużą ilość np. biomasy możemy przeznaczyć do produkcji biogazu. Czyli trzeba budować biogazownie. W procesie spalania powstaje też produkt uboczny, który może być wykorzystany jako dobry nawóz pofermentacyjny. Może być on źródłem składników odżywczych i poprawiać strukturę gleby.
Poprawa żyzności gleb w naszym kraju wiąże się z dużym programem, który będziemy realizować. Będzie on polegał, m.in. na zmniejszaniu zakwaszenia gleb, zwiększeniu kompleksu absorpcyjnego, stosowaniu różnego rodzaju nawozów, np. tych, które będą powstawały w biogazowniach, by gleba była bardziej odporna na zmiany klimatyczne, żeby zatrzymać wodę, żeby ziemia była bardziej odporna na suszę.
Nieżywnościowy kierunek produkcji rolnej - to ogromna nisza. Megatrendy mówią, że ludzie bardzo mocno w najbliższych dekadach będą dbali o zdrowie, o siłę i urodę. Rolnictwo w tym jest jak najbardziej pomocne. Z surowców rolnych mogą być wytwarzane parafarmaceutyki, suplementy diety, żywność specjalna, kosmetyki. Pamiętajmy też o możliwościach wykorzystania ziół czy włókien naturalnych, takich jak konopie i len, które do niedawna były polską specjalnością. Na taką produkcję mogą być przeznaczone tysiące hektarów ziemi.
Po co rząd chce realizować program górski?
J.K.A. Rolnictwo w górach musi istnieć, chociażby ze względu na ochronę środowiska. Tam też jest tradycja produkowania różnych specjałów regionalnych, np. serów, soków czy alkoholi. Prowadzenie rolnictwa w górach jest jednak dużo trudniejsze niż na nizinach, dlatego taki program jest potrzebny. Będziemy pomagać podobnie jak czynią to inne kraje np. Austria. N świecie góry to tereny intensywnie wykorzystywane rolniczo.
Polityka górska jest obowiązkiem państwa wobec obszarów górskich. W naszym kraju w te rejony trzeba sprowadzić zwierzęta, które wcześniej tam żyły - krowy rasy czerwonej, owce, kozy. W niektórych regionach aż się prosi np. o zakładanie winnic.
Program górski będzie składać się z programów regionalnych. Pieniądze będą pochodzić z różnych źródeł. Muszą się na niego złożyć samorządy z tych województw. Wsparcie będzie pochodzić też z budżetu, a także z Funduszu Spójności i innych unijnych programów.