Po tym, jak przed krakowskim sądem fotografka znanych osób przegrała sprawę dotyczącą korzystania z jej zdjęć, w mediach rozpętała się burza. Z jednej strony odżyła dyskusja wokół samej fotografki i zarzucanego jej nadużywania prawa autorskiego, czyli tzw. copyright trollingu. Z drugiej jednak słychać głosy oburzenia ze strony twórców, których dziwi tak szerokie rozumienie prawa cytatu oraz dopuszczalność niewskazania autora cytowanej pracy.
O cytacie można mówić, jeżeli we własnym utworze wykorzystuje się drobne utwory lub fragmenty większych utworów (a od 20 listopada 2015 r. także w całości utwory plastyczne i fotografie) i, co najważniejsze, robi się to w zakresie uzasadnionym celami cytatu, takimi jak wyjaśnienie, nauczanie czy polemika (art. 29 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych – t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 666 ze zm.). Warunkiem korzystania z tego prawa jest – w ramach istniejących możliwości – wymienienie imienia i nazwiska twórcy oraz źródła. Wydawałoby się proste, a jednak prawo cytatu nadal budzi wiele kontrowersji.
Przed 20 listopada 2015 r. przepis co prawda nie wskazywał wprost, że można wykorzystywać całe fotografie i utwory plastyczne, ale sądy uznawały, że jest to dozwolone, „przy czym przytaczany utwór musi pozostawać w takiej proporcji do wkładu twórczości własnej, aby nie było wątpliwości co do tego, że powstało własne dzieło” (m.in. wyrok Sądu Najwyższego – Izba Cywilna z 23 listopada 2004 r., sygn. akt I CK 232/2004). Trzeba więc powiedzieć wyraźnie: całe fotografie można było i nadal można cytować w internecie.
Cytat jest tylko jednym z przykładów dozwolonego użytku, a więc wyjątków od zasady, że korzystanie z utworu odbywa się za zgodą autora i odpłatnie. Ustalenie tych wyjątków wynika z potrzeby równowagi pomiędzy ochroną twórców a dostępem do dóbr kultury, rozwojem kultury i swobodą wypowiedzi. Dopuszczalność cytowania nie zmienia jednak faktu, że prawo cytatu jest tylko wyjątkiem od zasady monopolu twórcy; ale wyjątkiem, którego istnienie należy respektować.
Jak można cytować
Powództwo przed krakowskim sądem wytoczyła autorka fotografii znanego reżysera. Zdjęcie to zostało wykorzystane na stronie internetowej fundacji, którą artystka pozwała z tytułu naruszenia jej praw autorskich. Żądała z tego tytułu łącznie ponad 15 tys. złotych odszkodowania i zadośćuczynienia.
Sąd uznał jednak, że w tej sprawie fotografia została zacytowana w utworze, którym jest cała strona internetowa, a nie konkretna podstrona (wyrok Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 10 czerwca 2016 r., sygn. I ACa 275/16). Sąd podzielił argumentację pozwanej fundacji, że witryna o polskich filmach dokumentalnych jest bazą danych spełniającą cechy utworu. W dyskusjach internetowych powstały kontrowersje, czy informacje o filmie można zobrazować portretem reżysera filmu. W tym przypadku nie budziło to jednak wątpliwości sądu, który wprost stwierdził, że umieszczenie portretu reżysera przy informacji o jego filmie „miało zarówno cel wyjaśnienia przez uwidocznienie wizerunku reżysera, jak i nauczanie poprzez rozpowszechnianie tego wizerunku w kraju i za granicą”. Dopuszczalne było więc cytowanie portretu, podobnie jak dopuszczalne byłoby cytowanie stopklatki z filmu, fotosu czy plakatu filmowego. Analogicznie recenzję książki można by opatrzyć cytatem zarówno fragmentu tekstu książki, jak i zdjęcia okładki czy portretem autora.
Najwięcej jednak kontrowersji powstało wokół obowiązku wskazania autora i źródła cytowanego utworu. Sąd Apelacyjny w Krakowie uznał bowiem, że także od tej zasady mogą istnieć wyjątki i niepodanie autorstwa nie wyłącza zastosowania prawa cytatu. „Możliwość podania twórcy i źródła zachodzi wówczas, gdy sam twórca opatrzył swój utwór podpisem lub w inny, nie budzący wątpliwości sposób oznaczył swe autorstwo” – podkreślił jednocześnie sąd. Takie stanowisko nie powinno dziwić, bo rozpowszechnienie fotografii, grafiki czy tekstu anonimowo nie powinno pozbawiać użytkowników wolności cytowania – art. 34 ustawy wspomina wszak, że podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące możliwości.
Ponieważ jednak nigdy nie ma pewności, z jakiego źródła będzie pochodzić cytowana fotografia, twórcom można poradzić, żeby przy rozpowszechnianiu utworów w każdym przypadku dbali o wskazanie swego imienia i nazwiska, jeżeli chcieliby być oznaczeni. Nie ma oczywiście obowiązku tworzenia znaków wodnych na plikach cyfrowych czy dopisywania nazwiska pod fotografią. Jeżeli jednak fotograf rozpowszechnia swoje zdjęcia raz z podpisem, innym razem anonimowo, to trudno mieć pretensje do cytującego, że nie wie, kto jest autorem, jeżeli akurat skorzysta z fotografii nieopisanej personaliami twórcy.
A gdyby to nie był cytat
Sąd niejako na marginesie wskazał jeszcze na dwa aspekty, które musiałby wziąć pod uwagę, gdyby korzystanie z tej konkretnej fotografii jednak nie mieściło się w prawie cytatu.
Po pierwsze sąd ustalił, że jego autorka nigdy nie uzyskała zgody na wykorzystanie wizerunku portretowanego reżysera; i to mimo że w umowach zapewnia, że fotografie są wolne od wad prawnych. Jest to o tyle istotne, że mogłoby mieć przełożenie na ustalenie tzw. stosownego wynagrodzenia w oparciu o stawki stosowane za korzystanie z fotografii nieobarczonych taką wadą prawną. Sąd nie podzielił przy tym argumentacji fotografki, że jest to portret osoby publicznie znanej wykonany w związku z pełnieniem funkcji publicznej. Pozowanie do fotografii powodowało konieczność pozyskania zgody osoby portretowanej, nawet jeżeli jest publicznie znana. W tym przypadku fundacja jednak samodzielnie pozyskała prawo do wykorzystania wizerunku reżysera.
Po drugie zdaniem Sądu Apelacyjnego „wyraźnie podkreślić należy, że umowy licencyjne zawarte z różnymi podmiotami w nieznanych warunkach negocjacji stawek nie są miarodajne dla określenia realnego wynagrodzenia za wykorzystanie przedmiotowego zdjęcia”. Sąd stwierdził zatem, że nie da się wyliczyć stawek rynkowych fotografa, jeżeli dysponuje on wyłącznie ugodami lub umowami zawieranymi w konsekwencji naruszenia. Jest bowiem oczywiste, że licencjobiorca nie ma w takim przypadku swobody zawarcia umowy i negocjowania jej warunków.
Sąd wskazał więc, że w tej sprawie brak byłoby podstaw do zasądzenia kwoty żądanej przez fotografkę, nawet gdyby korzystanie z jej dzieła nie mieściło się w prawie cytatu.