Upadek etosu służby publicznej i zjawisko klientelizmu powodują, że administracja tak niechętnie udostępnia informacje o wynagrodzeniach urzędników - mówi dr hab. Michał Bernaczyk Katedra Prawa Konstytucyjnego, Wydział Prawa Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego.



Dlaczego administracja tak niechętnie udostępnia informacje o wynagrodzeniach osób, które są w niej zatrudnione? Na przykład rzeczników prasowych, szefów gabinetów politycznych ministra, szefów departamentów?
Podejrzewam, że wynika to z upadku etosu służby publicznej i zjawiska klientelizmu. Etat w administracji publicznej powinien wynikać z merytorycznych kwalifikacji. Tymczasem można go dostać za łapówkę lub lojalność polityczną. Problem słusznie dostrzega NSA, np. nepotyzm wymieniony został w sprawie I OSK 531/14. Kolejne rządy opanowały sztukę wynagradzania stanowiskami w administracji publicznej, więc podawanie informacji na temat zatrudnienia okazało się kłopotliwe.
Dlaczego?
Wiarygodny obraz tego, co mogło być podstawą awansu, jest możliwy dopiero przez zestawienie kwoty wynagrodzenia z innymi informacjami, np. wykształcenie, doświadczenie, staż pracy, zakres obowiązków. Mogłoby też pokazać skalę rozwarstwienia w płacach administracji, a nawet dyskryminację. Postawiłbym hipotezę: problem nie tkwi w ujawnieniu wynagrodzenia jednostkowego, lecz w możliwości jego porównania z wynagrodzeniem na stanowisku o niemal identycznym zakresie obowiązków. A to nieuchronnie prowadzi do pytania: czy istniały czynniki pozamerytoryczne wpływające na wysokość wynagrodzenia w danej grupie.
Jak daleko sięga prawo obywateli do informacji o wysokości wynagrodzeń osób pracujących w administracji publicznej?
W istocie jest to pytanie o wydatkowanie środków publicznych. Co do zasady mamy prawo do informacji o wynagrodzeniach wszystkich osób pełniących funkcje publiczne z wyjątkiem osób pełniących funkcje czysto usługowe i techniczne. Odpowiedzi na pytanie, jak daleko sięga prawo do informacji i kiedy jest ważniejsze niż prawo do prywatności, należy szukać częściowo w orzeczeniu TK, sygn. akt K 17/05. W największym uproszczeniu głosi ono: obywatel ma prawo do informacji o osobie, która ma bezpośredni lub pośredni wpływ na jego sytuację faktyczną i prawną. Zwykle chodzi o osoby mające monopol na kształtowanie mojej sytuacji osobistej, wsparte przymusową egzekucją decyzji czy wyroków. One też mają prawo do prywatności, ale w węższym zakresie. Na takim stanowisku stoi też Naczelny Sąd Administracyjny.