Wśród zainteresowanych posadą za granicą, a jest ich ćwierć miliona, są nie tylko bezrobotni, ale i ci, którzy mają płatne zajęcie.
W IV kw. ubiegłego roku wśród 16,3 mln pracujących Polaków (łącznie z szarą strefą gospodarki) 290 tys. poszukiwało innej pracy – wynika z badań aktywności ekonomicznej ludności prowadzonych przez GUS. Większość robiła to dlatego, że chciała znaleźć zajęcie z lepszymi zarobkami albo stały etat lub pracę zgodną z kwalifikacjami. Wśród nich 65 tys. było zainteresowanych pracą w innym kraju europejskim. Natomiast wśród 1,2 mln bezrobotnych 184 tys. (15,7 proc.) rozważało emigrację zarobkową. W sumie więc 249 tys. Polaków w IV kw. ubiegłego roku było skłonnych do podjęcia pracy poza naszym krajem (o 15 tys. więcej niż w analogicznym okresie roku poprzedniego). – Nie jest to duża liczba w porównaniu z kilkunastoma milionami osób aktywnych zawodowo – ocenia prof. Elżbieta Kryńska.
Zgadza się z tym prof. Zenon Wiśniewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, ale zastrzega, że gdyby większość osób zainteresowanych pracą za granicą zrealizowała swoje plany, byłoby to jednak odczuwalne na naszym rynku pracy. – Bo z roku na rok osób w wieku produkcyjnym jest coraz mniej i pracodawcy mają w związku z tym coraz większe problemy z obsadzeniem etatów, którymi dysponują – twierdzi prof. Wiśniewski. W ostatnim pięcioleciu liczba osób w wieku zdolności do pracy skurczyła się o ponad 800 tys. – pisaliśmy o tym we wczorajszym wydaniu DGP.
– Problem w tym, że osoby, które wyjadą za granicę, możemy stracić na stałe tak jak prawdopodobnie większość z ponad 2,2 mln osób, które już przebywają za granicą, bo powrotów jest bardzo mało. Będzie to ograniczać możliwości rozwojowe gospodarki – podkreśla Wiśniewski. Dodaje, że możemy mieć w związku z tym rynek pracownika, na którym przy braku chętnych do pracy pracodawcy będą zmuszeni do większego niż dotychczas podnoszenia wynagrodzeń.
/>
Z badań GUS wynika, że zainteresowanie pracą za granicą występowało w końcu ubiegłego roku częściej wśród mężczyzn niż wśród kobiet. Bo wśród bezrobotnych mężczyzn skłonnych do emigracji zarobkowej było 20 proc. osób bez zajęcia, a wśród pań 10,5 proc.
– To między innymi efekt tego, że bezrobotnych mężczyzn poszukujących pracy jest więcej niż kobiet – ocenia Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Potwierdzają to dane GUS, według których w IV kw. ubiegłego roku było ich o 85 tys. więcej niż kobiet. – Ponadto wśród bezrobotnych mężczyzn stosunkowo mało jest już osób z dużym doświadczeniem zawodowym i wysokimi kwalifikacjami. To sprawia, że mimo dużego popytu na pracę mają oni kłopoty ze znalezieniem zatrudnienia na naszym rynku. W efekcie duża część z nich rozważa wyjazd za granicę – wyjaśnia Grzegorz Maliszewski. Dodaje, że za to wśród kobiet, które są na ogół lepiej wykształcone, znalezienie pracy nad Wisłą jest znacznie łatwiejsze przy rosnącej z miesiąca na miesiąc liczbie ofert zatrudnienia.
Okazuje się również, że nieco bardziej skłonni do emigracji zarobkowej są bezrobotni mieszkańcy wsi niż miast. Zdaniem Maliszewskiego wynika to między innymi z tego, że w miastach jest znacznie łatwiej o pracę niż poza nimi. Najtrudniej jest przy tym o etat na terenach rolniczych we wschodniej i północno-wschodniej części naszego kraju, gdzie inwestycji tworzących nowe miejsca pracy jest mało.
Eksperci są zgodni, że prawdopodobnie liczba osób planujących wyjazd do pracy za granicę zmaleje po decyzji Wielkiej Brytanii o wystąpieniu z Unii Europejskiej. Nie ma bowiem jasności, jaki będzie status emigrantów w tym kraju w przyszłości, czy nie będą musieli szukać zajęcia gdzie indziej – zwłaszcza ci z krótkim stażem pobytu.
Emigranci spowolnili wzrost krajów, z których wyjechali
W ciągu ostatnich 25 lat niemal 20 mln głównie młodych, wykwalifikowanych osób z Europy Wschodniej opuściło swoje kraje w poszukiwaniu lepszych szans za granicą – szacują eksperci z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Zdaniem autorów raportu przyczynili się oni do wzrostu bogactwa w krajach, do których dotarli, i w Unii Europejskiej jako całości. Ale choć samym emigrantom oraz ich rodzinom lepiej się powodzi, osłabili potencjał gospodarczy swoich ojczyzn. Jak wyliczyli analitycy MFW, gdyby nie emigracja z lat 1995–2012, realny wzrost PKB byłby łącznie o 7 pkt proc. wyższy od średniej w regionie Europy Wschodniej. Jednocześnie spowodowany emigracją niedobór osób o niezłych kwalifikacjach obniża tempo wzrostu wydajności. Ponadto emigracja młodych nasila i tak powszechny trend, że osoby starsze stanowią coraz większą część populacji, co prowadzi do zwiększenia wydatków na świadczenia emerytalne w stosunku do PKB. Eksperci funduszu podkreślają też, że emigracja najmłodszych i najzdolniejszych utrudnia proces konwergencji Europy Wschodniej względem bardziej zaawansowanego Zachodu. Według nich w związku z tym, że emigracja ze Wschodu przyniosła korzyści UE jako całości, problemem pozostaje lepsza redystrybucja zysków. Dlatego uważają, że na przykład wielkość i struktura funduszy strukturalnych i spójności mogłyby jednoznacznie uwzględniać negatywny wpływ emigracji na potencjał ekonomiczny krajów. Byłoby to zgodne z celami UE, które zakładają zmniejszenie dysproporcji gospodarczych i społecznych między regionami.