Termin na zgłoszenie przez parlamenty narodowe opinii do propozycji zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych mija we wtorek o północy. Rzecznik KE ds. Christian Wigand powiedział, że dopiero po upływie terminu Komisja potwierdzi, czy faktycznie dostała "żółtą kartkę" do swego projektu i odniesie się do tych zastrzeżeń. Parlamenty muszą nie tylko podjąć w wyznaczonym terminie odpowiednią uchwałę, ale też oficjalnie poinformować o swej decyzji Komisję.
Według danych udostępnionych we wtorek przez źródła dyplomatyczne zastrzeżenia zgłosiły już parlamenty Polski, Bułgarii, Czech, Danii, Estonii, Chorwacji, Węgier, Łotwy, Litwy i Rumunii. Mają one w sumie 20 głosów, przyznanych przez unijny traktat. Aby uruchomić "procedurę żółtej kartki" w sprawie projektu przepisów UE, wystarczy 19 głosów.
Zgodnie z procedurą parlamenty narodowe w ciągu ośmiu tygodni od przedstawienia projektu przepisów mogą wskazać powody, dla których uważają, że dany projekt aktu ustawodawczego nie jest zgodny z zasadą pomocniczości. Zasada ta stanowi, że UE nie powinna regulować spraw, które mogą być lepiej rozwiązane przez same kraje członkowskie.
"Żółta kartka" od parlamentów narodowych oznacza, że Komisja Europejska podda swój projekt ponownej analizie i może podjąć decyzję o podtrzymaniu, zmianie lub wycofaniu projektu. Komisja musi uzasadnić swoją decyzję.
Propozycja zmiany dyrektywy o pracownikach delegowanych przyjęta przez KE 8 marca zakłada, że pracownik wysłany przez pracodawcę do innego kraju UE na pewien czas, powinien mieć prawo do takiego samego wynagrodzenia, jak pracownik lokalny, a nie tylko do płacy minimalnej. Miałby otrzymywać np. premie czy dodatki przysługujące pracownikom lokalnym. Według propozycji, gdy okres delegowania pracownika przekroczy 2 lata, powinien on być w pełni objęty przez prawo pracy kraju goszczącego.
Z Polski pochodzi najwięcej pracowników delegowanych w UE; w 2014 r. było to prawie 430 tysięcy na 1,9 mln (22,3 proc.). Najwięcej pracowników z Polski pracuje w sektorze budowlanym - 46,7 proc., przemyśle – 16,6 proc., edukacji, ochronie zdrowia i zajęciach socjalnych 13,9 proc. Najczęściej osoby delegowane są do Niemiec (56 proc. wszystkich Polaków), Francji (12 proc.), Holandii i Belgii.
Polskie władze uważają, że zmiany w unijnych przepisach będą niekorzystne dla polskich firm, świadczących usługi w innych krajach unijnych, które konkurują przede wszystkim niższą ceną. Na kwietniowym nieformalnym spotkaniu ministrów pracy w Amsterdamie szefowa polskiego resortu rodziny i pracy Elżbieta Rafalska podtrzymała to stanowisko - zawarte również w uchwale Sejmu - że proponowane zmiany są niezgodne z zasadą pomocniczości. Wskazywała też, że będą miały negatywny wpływ na przedsiębiorców i funkcjonowanie rynku wewnętrznego UE.
Z kolei unijna komisarz ds. zatrudnienia Marianne Thyssen broniła swojej propozycji. Jak podkreśliła na niedawnym spotkaniu z grupą dziennikarzy, projekt ma na celu lepszą ochronę pracowników delegowanych oraz wyrównanie warunków konkurencji na wspólnym rynku.
"Naszym zdaniem propozycja jest zgodna z zasadą pomocniczości, zapisaną w Traktacie UE. Przepisy o delegowaniu pracowników przecież już istnieją, to nie jest coś nowego. Nie widzę zatem jasnych argumentów, by były one niezgodne z zasadą pomocniczości" - powiedziała wówczas Thyssen.