Kiedy Rafał Książek, przedsiębiorca z Piaseczna, ogłosił, że w powiecie o bardzo wysokim poziomie bezrobocia chce otworzyć zakład, sądził, że na jedno z 15 nowo tworzonych miejsc pracy będzie przypadać kilku chętnych do podjęcia zatrudnienia. Na spotkanie z nim zorganizowane przez publiczny pośredniak przyszły tylko trzy osoby. Przy czym dwie w ogóle nie były zainteresowane jego ofertą. Pojawiły się, bo w przeciwnym razie zostałyby wykreślone z rejestru bezrobotnych
Rząd triumfalnie ogłosił, że stopa bezrobocia spadła do jednocyfrowego poziomu. W praktyce jest niższa nawet o jedną trzecią. Wystarczy odliczyć osoby, które legalnie pracować nie chcą.
Rząd triumfalnie ogłosił, że stopa bezrobocia spadła do jednocyfrowego poziomu. W praktyce jest niższa nawet o jedną trzecią. Wystarczy odliczyć osoby, które legalnie pracować nie chcą.
Kiedy Rafał Książek, przedsiębiorca z Piaseczna, ogłosił, że w powiecie o bardzo wysokim poziomie bezrobocia chce otworzyć niewielki zakład produkcyjny, sądził, że na jedno z 15 nowo tworzonych miejsc pracy będzie przypadać co najmniej kilku chętnych do podjęcia zatrudnienia. Na spotkanie z nim zorganizowane przez publiczny pośredniak przyszły jednak... trzy osoby. Przy czym dwie w ogóle nie były zainteresowane podjęciem etatu. Pojawiły się, bo w przeciwnym razie zostałyby wykreślone z rejestru bezrobotnych, a więc straciłyby ubezpieczenie zdrowotne. Poprosiły, by przedsiębiorca potwierdził na piśmie, że nie chce ich zatrudnić, i szybko opuściły pomieszczenie, w którym miały się odbywać rozmowy. Trzecia osoba uważnie słuchała, na czym ma polegać praca, zadawała pytania, była wyraźnie zainteresowana etatem.
– Cieszyłem się, że znajdę może choć jednego pracownika. Ale kiedy powiedziałem, że pracę trzeba będzie podjąć już od przyszłego miesiąca, zainteresowany odparł, że on, owszem, może przyjść do firmy, ale najwcześniej jesienią, czyli za jakieś pół roku. A tak w ogóle to chciałby pracować tylko na pół etatu i wykonywać pracę wyłącznie w poniedziałki i we wtorki – opisuje przedsiębiorca.
Problemy ze znalezieniem pracowników to chleb powszedni polskich pracodawców. Nie tylko ze względu na brak kandydatów o odpowiednich kwalifikacjach, doświadczeniu lub wykształceniu. Wiele osób spośród 1,5 mln zarejestrowanych jako bezrobotni na pewno ma problemy ze znalezieniem pracy, ale pewne jest też, że część z nich nie jest w ogóle nią zainteresowana. Powodów może być wiele – długotrwałe pozostawanie bez etatu, co spowodowało wypadnięcie z rynku pracy, korzystanie z różnego rodzaju świadczeń lub wsparcia finansowego ze środków publicznych, dorabianie na czarno. Najczęściej to jednak kwestia kalkulacji. Bezrobotny rozważa: po co mam się narobić za niewielkie pieniądze, skoro na bezrobociu mam ubezpieczenie zdrowotne, wsparcie np. z pomocy społecznej, a w razie potrzeby podejmę dorywcze zatrudnienie w szarej strefie. I odrzuca oferty bez uzasadnienia. W ubiegłym roku pośredniaki odnotowały ponad 50 tys. takich przypadków. Często odrzucane są propozycje zatrudnienia przy pracach prostych, które nie są bardzo dobrze wynagradzane, ale też nie wymagają od kandydatów niezwykłych kwalifikacji. Dochodzi do tego, że firmy borykające się z problemem braku rąk do pracy starają się dotrzeć do potencjalnych kandydatów poprzez internetowe kanały informacyjne i zachęcają do podejmowania etatu w niestandardowy sposób. Dla przykładu Tombea, fabryka mebli tapicerowanych ze Swarzędza (woj. wielkopolskie), sfinansowała produkcję hiphopowego nagrania („Era tapicera”) promującego zatrudnienie na stanowisku tapicera. Z kolei McDonald's od lat finansuje spoty reklamowe zachęcające do podjęcia pracy w restauracjach z logo firmy. W tym roku, w ramach programu „Zarób na wakacje”, proponował osobom w wieku 16–18 lat zatrudnienie na umowie o pracę (licząc, że pracowniczy kontrakt – bardziej korzystny niż ten cywilnoprawny – zachęci młodocianych do stałej współpracy).
– Jednak nawet upowszechnienie oferty zatrudnienia nie gwarantuje znalezienia chętnych do pracy. W Polanicy-Zdroju, a więc w regionie o ponad 20-proc. stopie bezrobocia, zgłosiliśmy zapotrzebowanie na 17 pracowników. Informowały o tym lokalne radio i prasa. I mimo to zgłosiło się do nas tylko pięć osób – mówi Krzysztof Inglot z firmy Work Service, jednej z największych agencji zatrudnienia w Polsce.
Jego zdaniem faktyczne bezrobocie jest znacznie niższe od tego przedstawianego przez resort pracy (9,7 proc. we wrześniu 2015 r.). – Jestem przekonany, że status bezrobotnego można kwestionować nawet w przypadku co trzeciej osoby, która obecnie go posiada. Stawia to obecne oficjalne dane dotyczące rynku pracy pod wielkim znakiem zapytania – dodaje.
Nieufność firmy
Na koniec września 2015 r. w urzędach pracy zarejestrowanych było 1,54 mln osób. Stopa bezrobocia jest najniższa od siedmiu lat, a jednocześnie w całym ubiegłym miesiącu firmy zgłosiły rekordową liczbę ofert zatrudnienia i aktywizacji zawodowej – ponad 126 tys. (o blisko 10 tys. więcej niż przed rokiem i najwięcej od 2001 r., czyli odkąd resort pracy prowadzi takie statystyki). To oczywiście niezwykle pozytywne dane, ale w każdej beczce miodu musi być łyżka dziegciu. Ze statystyk wynika, że w ubiegłym roku urzędy pracy odnotowały aż 54,6 tys. odmów przyjęcia propozycji pracy bez podania uzasadnionej przyczyny. W porównaniu z 2013 r. przybyło 5,8 tys. takich przypadków (wzrost o 11,9 proc.). Wszystko wskazuje, że w tym roku nie będzie lepiej – tylko w sierpniu bezrobotni odrzucili 7,9 tys. ofert zatrudnienia. Rośnie także liczba przypadków, gdy osoby zarejestrowane w pośredniaku nie potwierdzają gotowości do podjęcia pracy (co wiąże się z wykreśleniem z ewidencji bezrobotnych). W ubiegłym roku pośredniaki odnotowały 738, 1 tys. takich przypadków (o 11,9 tys. więcej niż w 2013 r.; wzrost o 1,6 proc.).
Skutki tego zjawiska na rynku pracy są już widoczne. Choć bezrobocie w Polsce wciąż jest relatywnie wysokie, to jednocześnie zwiększa się liczba wolnych ofert pracy, czyli przypadków, gdy pracodawca nie może znaleźć osób chętnych do podjęcia zatrudnienia. Na koniec II kwartału 2015 r. pośredniaki dysponowały 74,8 tys. takimi ofertami, podczas gdy rok wcześniej było ich tylko 56,5 tys. W ciągu zaledwie roku wartość ta wzrosła aż o 32 proc. Podobnie jest z nowo utworzonymi miejscami pracy. W II kwartale 2015 r. nieobsadzonych było 16,7 tys. takich stanowisk (w II kw. 2013 r. – 13,9 tys.). Te dane widocznie obrazują, że pracodawcy mają coraz większy problem ze znalezieniem osób, które chcą podejmować zatrudnienie. W ubiegłym roku już w trzech sektorach działalności gospodarczej napływ ofert pracy przewyższał napływ bezrobotnych, którzy wcześniej byli zatrudnieni właśnie w takich branżach. Chodzi o działalność w zakresie usług administrowania, administrację publiczną oraz dział informacji i komunikacji. Problemem jest jednak także brak wykwalifikowanych pracowników fizycznych. W II kwartale 2015 r. firmy dysponujące wolnymi miejscami pracy najczęściej poszukiwały robotników przemysłowych i rzemieślników (19 proc.), specjalistów (17,9 proc.), a także operatorów i monterów maszyn i urządzeń (16,5 proc.).
– Chodzi zatem zarówno o osoby ze szczególnymi kwalifikacjami, jak i takie, które mogłyby wykonywać prace proste. Na przykład w Krakowie zatrudnienie łatwo znajdują studenci II i III roku informatyki, bo rozwijającym się tam firmom z branży informatycznej brakuje rąk do pracy. Z drugiej strony – gdyby nie cudzoziemcy, którzy przyjeżdżają do Polski w celach zarobkowych, brakowałoby chętnych do pracy przy zbieraniu plonów rolnych lub podjęcia usług opiekuńczych. Polacy coraz częściej odmawiają zatrudnienia przy takich pracach – tłumaczy Grzegorz Baczewski, dyrektor departamentu dialogu społecznego i stosunków pracy Konfederacji Lewiatan.
Konsekwencje, jakie wywołuje to zjawisko na rynku, są jednocześnie znaczenie głębsze. – W dość powszechnej opinii pracodawcy w Polsce nie najlepiej traktują zatrudnionych – przedłużają w nieskończoność okresy próbne, stosują umowy cywilnoprawne itp. Nie dostrzega się tego, że firmy postępują tak nie tylko ze względu na chęć uzyskania oszczędności, lecz także z powodu ograniczonego zaufania do nowych pracowników i ich kompetencji. Często podkreślają, że z miejsca zatrudniliby osobę, której rzeczywiście zależy na zatrudnieniu w ich firmie, która jest sumienna, chce się uczyć i nie porzuci etatu przy pierwszej lepszej okazji – wyjaśnia Anna Karaszewska, dyrektor generalna Ingeus, firmy zajmującej się aktywizacją osób bezrobotnych.
Szara strefa wciąga
Po przestudiowaniu danych statystycznych łatwo wyrobić sobie zdanie, że odmawianie pracy to w Polsce norma, z którą muszą się zmierzyć wszyscy pracodawcy. Byłaby to jednak uproszczona opinia. Na występowanie takiego zjawiska wpływa bowiem wiele różnorodnych czynników. Jednym z nich jest miejsce zamieszkania bezrobotnego. Nie da się nie zauważyć, że tego typu przypadki częściej zdarzają się w małych miejscowościach oraz na obszarach wiejskich. – Paradoksalnie, choć w dużych miastach bezrobocie jest znacznie niższe, to łatwiej w nich znaleźć osoby chętne do pracy niż w mniejszych miejscowościach, w których stopa bezrobocia jest znacznie wyższa – zauważa Grzegorz Baczewski. – Wynika to z faktu, że duże miasta przyciągają osoby aktywne, które chcą polepszyć standard życia. Najpierw emigrują do większego ośrodka w celu zdobycia lepszego wykształcenia, a następnie podejmują w nim pracę. W praktyce w większym mieście każdy, kto chce znaleźć zatrudnienie, otrzyma je – dodaje Monika Zaręba, ekspert Pracodawców RP.
Małe miasta i obszary wiejskie to zupełnie inne środowisko. Koszt życia w takim miejscu jest znacznie niższy, bo niższe są m.in. ceny usług oraz wynajmu lub zakupu nieruchomości. Oprócz tego niektórych wydatków w ogóle nie trzeba ponosić (np. opłat za korzystanie z komunikacji miejskiej). Konieczność ponoszenia takich kosztów motywuje mieszkańców dużych miast do zarobkowania, czyli podejmowania zatrudnienia.
– W małych miejscowościach możliwość funkcjonowania bez pracy i utrzymywania się z różnego rodzaju zapomóg jest znacznie prostsza. Zwłaszcza jeśli np. dana osoba może mieszkać kątem u rodziców, babci lub innego członka rodziny. Gdyby wyjechała do większego miasta, nie mogłaby sobie pozwolić na niezarobkowanie – podkreśla Krzysztof Inglot.
Wspomniane zapomogi to kolejna, być może najistotniejsza, przyczyna braku zainteresowania pracą. Podstawowym świadczeniem, na jakie mogą liczyć osoby bez zatrudnienia, jest zasiłek dla bezrobotnych. Generalnie przysługuje on przez 180 dni, ale okres ten może być wydłużony do 365 dni, jeżeli pobierający go np. mieszka w powiecie o wysokiej stopie bezrobocia (czyli w praktyce w małej miejscowości albo na wsi) lub skończył 50 lat i ma 20-letni staż pracy. Świadczenie to przez pierwsze 90 dni wynosi 831,10 zł, a przez pozostały okres – 652,60 zł. Co istotne, po reformie systemu aktywizacji zawodowej z 2014 r. każdemu bezrobotnemu jest przypisywany odpowiedni profil pomocy, od którego zależy następnie forma proponowanej aktywizacji. Powiatowe urzędy pracy odnotowują już przypadki, gdy bezrobotni przygotowują się do profilowania po to, aby trafić do trzeciego, de facto najgorszego profilu gromadzącego osoby długotrwale bezrobotne, którym nie proponuje się staży czy szkoleń, a jedynie udział w robotach publicznych czy pracach interwencyjnych. To kolejny przykład na to, że nie wszystkie osoby bez zatrudnienia naprawdę go szukają.
Jednocześnie nie można zapominać, że zarejestrowani w pośredniaku mogą korzystać z pomocy społecznej – np. z zasiłku okresowego, który wynosi różnicę między kryterium dochodowym a dochodem osoby, a także np. ze świadczeń na dzieci. Lista form takiego wsparcia wkrótce jeszcze się rozszerzy. Od przyszłego roku każda bezrobotna będzie otrzymywać specjalne świadczenie w razie urodzenia dziecka. Przez rok państwo (czyli podatnicy) będzie jej płacić 1 tys. zł miesięcznie. Nie trzeba niezwykłej wyobraźni, aby przewidywać, że dla wielu osób może być to nowy sposób na utrzymywanie się bez pracy.
Koronnym przywilejem związanym z posiadaniem statusu osoby bezrobotnej jest jednak ubezpieczenie zdrowotne. Pomimo wielu zapowiedzi zmian jest ono wciąż powiązane z rejestracją w pośredniaku.
– Rzeczywiste bezrobocie wynosi około 7 proc., a nie 9,9 proc. Różnica w wysokości wynika z tego, że niektóre osoby są zarejestrowane w pośredniakach nie po to, aby znaleźć pracę, lecz aby uzyskać jakąś formę finansowego wsparcia, a przede wszystkim mieć zapewnione wspomniane świadczenia zdrowotne. Znaczna część z nich dorabia jeszcze na czarno, po to aby dostać do ręki więcej pieniędzy niż na legalnym etacie. I w ten sposób może się utrzymać bez zwykłej pracy – wyjaśnia Monika Zaręba.
W szarej strefie zatrudnionych jest obecnie ok. 1 mln Polaków. Część z nich stanowią pracownicy, którzy dorabiają na czarno do legalnej pensji, oraz osoby, które formalnie ani nie pracują, ani nie są bezrobotne. Nie ulega jednak wątpliwości, że znaczny odsetek stanowią także formalnie zarejestrowani w pośredniaku.
– Trafiają do nas osoby oficjalnie bezrobotne, które w rzeczywistości pracują na czarno nawet przez kilkanaście lat. Dociera do nich, że nie mają żadnego świadectwa pracy, a więc nie będą w stanie udokumentować swojego zatrudnienia. Czasem zdarza się, że kiedy szukamy dla nich zatrudnienia zgodnego z prawem, na podpisanie umowy z nimi decydują się firmy zatrudniające ich dotychczas nielegalnie. Bo nie chcą tracić dobrego pracownika – wskazuje Anna Karaszewska.
Nie można też zapominać, że do osób odmawiających zatrudnienia zaliczają się także te, które z bardziej obiektywnych przyczyn nie są zainteresowane podjęciem konkretnego etatu. W grę może wchodzić np. stan zdrowia. Niektóre osoby z uwagi na ryzyko związane ze świadczeniem pracy (zwłaszcza fizycznej) odrzucają oferty pracodawców. – W przypadku osób długotrwale bezrobotnych trzeba też pamiętać o tym, że zdążyły się już one zaadaptować w warunkach życia bez zatrudnienia. Niełatwo jest przezwyciężyć taką postawę – mówi Anna Karaszewska.
Podkreśla, że nie zawsze skuteczne w tym zakresie są urzędy pracy. Jeśli dana osoba zrezygnowała z pracy np. w gastronomii, bo nie lubi tego zajęcia i przypadkowo trafiła wcześniej do firmy prowadzącej taką działalność, i tak będzie otrzymywać z pośredniaków oferty zbieżne ze swoim doświadczeniem – czyli do pracy w kuchni, restauracji, na stołówkach. Eksperci nie mają w tym zakresie wątpliwości – niewłaściwy model aktywizacji zawodowej to także czynnik wpływający na brak zainteresowania podejmowaniem pracy przez osoby zarejestrowane w publicznym pośredniaku.
– W obecnym systemie liczy się nie to, aby bezrobotny znalazł zatrudnienie, ale aby wykorzystać środki na konkretne działania aktywizacyjne, których jest bardzo dużo. Od bezrobotnego nie wymaga się, aby szukał etatu, tylko był gotowy do jego podjęcia – zauważa Grzegorz Baczewski.
Również zdaniem Krzysztofa Inglota system jest zbyt wyrozumiały dla poszukujących zatrudnienia. – Nie wierzę, że osoba, której naprawdę zależy na wykonywaniu pracy, może kilkakrotnie odrzucać oferty jej przedstawiane, nawet jeśli nie do końca odpowiadają jej wymaganiom – podkreśla ekspert WorkService.
Dziedziczone lenistwo
To właśnie modyfikacja modelu aktywizacji zawodowej może być najprostszym sposobem na przezwyciężenie bierności zawodowej znacznej części osób bezrobotnych. Jedynie poprzez takie działanie można bowiem zmienić postawy osób, które formalnie pracy szukają, a w praktyce jej nie chcą.
– Przede wszystkim pomoc taka powinna być ukierunkowana na efekt, czyli na zatrudnienie konkretnej osoby bezrobotnej i utrzymanie przez nią zatrudnienia. Z tego powinny być rozliczane służby zajmujące się aktywizacją lub jednostki, którym się ją zleca. To wymaga jednak całkowitej zmiany podejścia do osoby długotrwale bezrobotnej – twierdzi Anna Karaszewska.
Podkreśla, że nie wystarczy przedstawić bezrobotnemu dwóch ofert – np. z firmy ochroniarskiej albo sprzątającej – i oczekiwać, że z entuzjazmem podejmie zatrudnienie. Doradca zawodowy powinien dobrze poznać sytuację osoby poszukującej etatu, w tym bariery w zatrudnieniu, jakie jej dotyczą (np. zdrowotne, rodzinne), oraz zmotywować ją do podjęcia pracy. A jednocześnie penetrować rynek w poszukiwaniu kontaktu z potencjalnymi pracodawcami. Oczywiście takie działanie wymaga wysiłku oraz indywidualnego podejścia ze strony instytucji zajmujących się aktywizacją zawodową.
– Jest to jednak możliwe. Nasza firma na zlecenie PUP-ów aktywizuje osoby długotrwale bezrobotne, a więc zazwyczaj mające znaczące bariery w zakresie powrotu na rynek pracy. 72 proc. z nich utrzymuje zatrudnienie przez ponad pół roku, a ponad 60 proc. ma umowę o pracę, a nie jedynie cywilnoprawną. Skoro nas rozlicza się z efektów, to zależy nam na tym, aby obie strony, tj. pracodawca i pracownik, byli zadowoleni z zatrudnienia. W przeciwnym razie dotychczasowy bezrobotny nie utrzyma pracy – wyjaśnia Anna Karaszewska.
Znawcy tematu przestrzegają jednocześnie przed zbytnim subsydiowaniem zatrudnienia, bo ono demoralizuje obie strony stosunków pracy. Firmy podpisują umowy z poszukującymi etatu nie po to, aby ich zatrudniać, ale dla obiecanego wsparcia finansowego. A bezrobotni uznają, że sami nie muszą się starać, skoro i tak ich pracodawca dostaje za nich kasę z publicznych środków. Na dodatek subsydiowane zatrudnienie wypycha z rynku to zwyczajne, niedofinansowane. Przedsiębiorca, który ewidentnie potrzebuje pracownika o danych umiejętnościach, sprawdzi bowiem najpierw, czy może dostać jakieś subsydium na przyjęcie takiej osoby, choć przecież zatrudniłby ją i bez żadnego wsparcia.
Zmianę postaw u osób bezrobotnych mogłaby wywołać także realizacja postulatu rozdzielenia statusu bezrobotnego i prawa do ubezpieczenia zdrowotnego. Takie rozwiązanie spowodowałoby, że znacznie mniej opłacalne byłoby formalne figurowanie w rejestrze bezrobotnych i jednoczesne zarobkowanie w szarej strefie.
– Choć to truizm, to jednak powinniśmy także pamiętać o edukacji, zwłaszcza osób młodych, wychowywanych przez długotrwale bezrobotnych. Bo bierność w kwestii zatrudnienia jest dziedziczona równie często jak bieda – zauważa Monika Poręba.
Takie postulaty to nie pieśń przyszłości, lecz wymóg obecnych czasów. W ciągu kilku najbliższych lat aktywność zawodową zakończą roczniki powojennego wyżu demograficznego. Ich odpływu – ze względu na obecny niż – nie zrównoważą młode osoby, które dopiero wkraczają na rynek pracy. Rozwijająca się polska gospodarka mogłaby sięgnąć po rezerwy, czyli długotrwale bezrobotnych. Warunek jest jednak jeden: ten kapitał ludzki musi chcieć pracować. A jak na razie najwyraźniej się waha.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama