Czy się stoi, czy się leży, kasa i tak się należy. Ten, wydawałoby się PRL-owski slogan, nadal ma zastosowanie w przypadku ok. 3 mln zatrudnionych. Niezależnie od tego, jak pracują, etatowcy z budżetówki zawsze mogą liczyć na trzynastą pensję. To ma ich motywować do... lepszej pracy. Niestety nikt nie potrafi odpowiedzieć, na czym ma to polegać, skoro pracodawca nie ma wpływu na to dodatkowe wynagrodzenie. Jedynym warunkiem otrzymania go jest bowiem przepracowanie w urzędzie co najmniej 6 miesięcy.

Trzynastka nie jest jedynym bonusem, który jest niedostępny dla zwykłych zjadaczy chleba. Urzędnikom przecież przysługuje dodatek stażowy do pensji. A że budżet państwa świeci pustkami, kogo to interesuje? Bynajmniej nie naszych parlamentarzystów. Od lat nie potrafią zmienić przepisów ustawy o dodatkowym wynagrodzeniu rocznym dla pracowników jednostki sfery budżetowej. Na nic się zdają opinie ekspertów, a nawet dyrektorów generalnych urzędów, którzy zgodnie twierdzą, że nadszedł czas wykarczować trzynastkę z naszego porządku prawnego i zastąpić ją wolnorynkowym systemem motywacyjnym. Dodatkowe pieniądze powinni przecież otrzymywać najlepsi.
Niestety wszystko wskazuje na to, że to się nie zmieni, bo nikt nie chce wszczynać wojny z wielomilionową rzeszą urzędników. A jeżeli ktoś jest z tego powodu niezadowolony, niech sam sobie pluje w brodę – trzeba było w porę zadbać o posadę w budżetówce. Ja sobie pluję. Mieszkam bowiem w kraju, który od lat godzi się na tak chory system motywacyjny finansowany z naszych podatków.