PiS chce ukrócić zjawisko zatrudniania na czarno, ale tylko od strony podatkowej. Jak twierdzą eksperci, bez postawienia tamy praktykom firm, które domagają się na drodze cywilnej składek ZUS od pracowników, reforma będzie niepełna.

Z informacji, które DGP podał w ubiegłym tygodniu jako pierwszy, wynika, że rząd chce wprowadzić przepisy, które ograniczą zjawisko zatrudniania pracowników na czarno. Uważa bowiem, że obowiązujące regulacje podatkowe nie sprzyjają zwalczaniu tego zjawiska. Zmiany mają być elementem Polskiego Ładu (pisaliśmy o tym w DGP z 7 lipca 2021 r. nr 129).
Rząd chce to zmienić i dać ochronę pracownikowi sygnaliście, który poinformuje o jego nielegalnym zatrudnieniu odpowiednie służby. W takiej sytuacji nie będzie odpowiadał karnie i nie będzie musiał płacić podatku od dochodu otrzymanego pod stołem.
Konsekwencje ma za to ponieść nieuczciwa firma. Jakie? Nieodprowadzony PIT będzie musiała uregulować wraz z odsetkami za zwłokę. Zapłaci również dodatkową sankcję w postaci podatku od minimalnego wynagrodzenia za każdy miesiąc, w którym zatrudniała pracownika na czarno. Dopłacony podatek i sankcja nie będą stanowić kosztów uzyskania przychodu ani w PIT, ani w CIT.
Dobre rozwiązanie
– Z podatkowego punktu widzenia to jest rewolucja – mówi dr Tomasz Lasocki z Wydziału Prawa i Administracji UW.
Wskazuje, że podatnikiem PIT jest osoba, która zarabia. Zatrudniający odpowiada natomiast za pobieranie zaliczek podatkowych, a nie za główną wierzytelność. Z kolei propozycja rządowa odwraca te role.
– W tym przypadku „rewolucja” jest jednak niezbędna. Zapewnienie możliwości uczciwego konkurowania przedsiębiorcom jest obowiązkiem państwa – zaznacza dr Lasocki.
Jak wskazuje, obecnie zatrudnieni na czarno muszą się liczyć z dolegliwościami, gdy odpowiednie organy to wykryją. Chodzi m.in. o konieczność odprowadzenia podatku od pobranego wynagrodzenia.
– Zatrudniony, który chciałby ujawnić nieprawidłowości, musi się liczyć z koniecznością zapłaty podatku, więc nie ma ku temu motywacji. System prawny sprzyja istnieniu swoistej podatkowej „zmowy milczenia” między pracującymi na czarno a ich pracodawcami – wskazuje dr Lasocki.
W ocenie eksperta rządowa propozycja może rozwiązać ten problem, sprawiając, że niezgodne z prawem praktyki nie będą się opłacać.
– Rozproszona odpowiedzialność prowadzi do jej zaniku, a zatem potrzebujemy jasnego przekazu: „Przedsiębiorco, ryzyko zatrudniania na czarno jest bardzo duże i leży wyłącznie po twojej stronie” – wskazuje ekspert.
Jego zdaniem jest to dobre podejście, bowiem nigdy nie słyszał, żeby firma chciała opłacać składki i podatki, ale uniemożliwił jej to zatrudniony.
Doktor Lasocki ma tylko wątpliwości, czy dodatkowe sankcje, oprócz konieczności zapłaty podatku, są potrzebne.
– Nie jestem zwolennikiem karania, ale wyciągania konsekwencji. W mojej opinii wystarczająco dolegliwe będzie przejście zobowiązania podatkowego na zatrudniającego – komentuje.
Grzegorz Sikora z Forum Związków Zawodowych wskazuje z kolei, że każde działania mające na celu wyeliminowanie szarej strefy w zatrudnieniu są potrzebne, tym bardziej że, jak zauważa, w ostatnim czasie zaczęła się ona powiększać. Z oceną poszczególnych rozwiązań wstrzymuje się jednak do czasu pojawienia się projektu ustawy. Podobnie NSZZ „Solidarność”.
Pracodawcy sceptyczni
Nie brakuje jednak głosów krytyki, które płyną głównie ze środowiska pracodawców.
– Założenie, że za pracą na czarno zawsze stoi przymus ze strony pracodawcy, jest błędne. Stąd też niewłaściwe jest bezrefleksyjne karanie tylko jednej ze stron – wskazuje Marcin Frąckowiak, ekspert BCC, radca prawny w Kancelarii Sadkowski i Wspólnicy.
W jego ocenie praca na czarno przestanie być problemem, gdy nie będzie opłacalna.
– Dopóki nie obniżymy kosztów pracy, dopóty ten problem pozostanie, bez względu na sankcje – zauważa. Tym bardziej że – jak wskazuje – obecnie podstaw do ukarania już nie brakuje.
– Pytanie jedynie, czy te czyny są skutecznie ścigane – zastanawia się ekspert. Wtóruje mu Łukasz Kozłowski z Federacji Przedsiębiorców Polskich. – Uważamy, że propozycja przedstawiona przez rząd jest działaniem pozorowanym w walce z szarą strefą na rynku pracy – mówi.
Jak wskazuje, wiele osób obecnie pracujących na czarno w Polsce to cudzoziemcy.
– Zjawisko ich nielegalnego zatrudnienia wynika z anachroniczności przepisów dotyczących legalizacji pobytu i pracy na terenie naszego kraju, jak również niewydolności organów administracji odpowiedzialnych za obsługę wniosków w tej sprawie – wylicza Łukasz Kozłowski. Najskuteczniejszym sposobem walki z szarą strefą i innymi niepożądanymi zjawiskami na rynku pracy, jego zdaniem, byłoby eliminowanie ich przyczyn, a nie skutków.
– Mam na myśli uproszczenie i liberalizację przepisów dotyczących zatrudniania cudzoziemców oraz uporządkowanie systemu ubezpieczeń społecznych – wskazuje.
Apel bez odzewu
Zwraca przy tym uwagę, że jego organizacja od czterech lat apelowała do rządu o zlikwidowanie problemów związanych ze stosowaniem umów śmieciowych poprzez zrównanie zasad podlegania ubezpieczeniom z tytułu umów zlecenia z umowami o pracę.
– Przez ostatnie lata nie podjęto jednak żadnych działań w tym zakresie – mówi ekspert.
Profesor Paweł Wojciechowski, wiceprezydent i główny ekonomista Pracodawców RP, przyznaje, że zatrudnienie na czarno wiąże się często z migracją zarobkową. W Polsce ma ona charakter głównie czasowy.
– Najwięcej migrantów zarobkowych pracuje w rolnictwie i budownictwie, a więc sezonowo. Często są oni jednak nieświadomi swoich praw, więc istnieje obawa, że nie będą też sygnalizowali, że pracowali na czarno – mówi prof. Wojciechowski.
Definitywnie nie przekreśla jednak propozycji rządu.
– Rozwiązania dotyczące sygnalistów występują w innych krajach i w pewnym stopniu okazują się pomocne w zwalczaniu zatrudnienia na czarno, choć nie są w stanie całkowicie go wyeliminować – podkreśla. I dodaje, że pracownik może być zainteresowany zgłoszeniem faktu łamania prawa, ale dopiero po ustaniu stosunku pracy, głównie jako rodzaj zemsty na pracodawcy, który go zwolnił.
Wskazuje także, że omawiane zjawisko ma swoje odcienie szarości. Oprócz zatrudnienia bez umowy wpisuje się w nie także praca na tańszych – z punktu widzenia opłacania składek ZUS – kontraktach, w miejsce standardowej umowy o pracę. Obejmuje też pracę na umowie z minimalnym wynagrodzeniem przy płaceniu pozostałej części pod stołem. – Niestety tego typu sytuacje najtrudniej udowodnić, a więc także ich ujawnienie może okazać się nieskuteczne – dodaje prof. Wojciechowski.
Co ze składkami
Eksperci zgodnie wskazują, że wprowadzenie swoistej abolicji dla zatrudnionych na czarno tylko w ujęciu podatkowym, przy jednoczesnym ignorowaniu części ubezpieczeniowej, jest błędem. – Za zapłatę składek ZUS, inaczej niż w przypadku podatków, odpowiada płatnik, czyli podmiot zatrudniający. Jeżeli zostanie ujawnione, że pracodawca zatrudniał kogoś nielegalnie, to ZUS nie będzie żądał składki od ubezpieczonego. Płatnik zapłaci wówczas należności finansowe zarówno za niego, jak i za siebie – wyjaśnia Lasocki.
Jak wskazuje, może się zdarzyć, że ZUS wykaże, iż ubezpieczony specjalnie umówił się z pracodawcą na pracę na czarno, wówczas organ rentowy odpisze z konta ubezpieczonego nieopłacone składki. – Będzie to miało jednak znaczenie tylko w liczeniu kapitału emerytalnego. ZUS rzadko jednak się na to decyduje – wyjaśnia dr Lasocki.
W kontekście ubezpieczeniowym wskazuje na jeszcze inny problem.
– Zdarzały się przypadki, że w momencie gdy ZUS ściągał wszystkie składki od pracodawcy, ten wytaczał powództwo cywilne przeciwko pracownikowi o bezpodstawne wzbogacenie – mówi. Powód? Pracownik miał skorzystać na tym, że należności do ZUS, które sam powinien odprowadzić, uregulował płatnik.
– Uważam, że takie roszczenie cywilne jest bezpodstawne. Ze względu jednak na to, że takie praktyki firm się zdarzały, ustawodawca może rozważyć, czy nie potwierdzić tego w przepisach – podkreśla. W jaki sposób? – Należałoby uregulować, że za zobowiązania ciążące na płatniku nie może odpowiadać ubezpieczony – wyjaśnia.
Pracujący nielegalnie w Polsce