Nawet jeśli przeszli sito rekrutacji, koszmarem jest dla nich proces wdrażania się w firmie, która działa w trybie zdalnym. Młodzi nie mają możliwości uczenia się od starszych stażem pracowników, co powoduje, że firmy są z nich niezadowolone.

Poszukiwany młody pracownik z 20-letnim doświadczeniem – ten żart o rynku pracy nigdy nie miał tak gorzkiego posmaku, jak w czasie pandemii. Szczególnie odczuły to osoby, dla których moment pojawienia się koronawirusa był jednocześnie chwilą, w której ubiegały się o staż czy pierwsze zajęcie.
– Od trzech tygodni ostrożnie oddycham z ulgą. Mam pracę, podpisaną pierwszą umowę na czas określony. A jak było? Gdybyśmy rozmawiały kilka miesięcy temu, pewnie skończyłoby się na litanii gorzkich żali – opowiada Natalia. Ma 22 lata. W zeszłym roku kończyła zdalnie studia i broniła licencjatu – również zdalnie. Jako absolwentka iberystyki zaczęła szukać pracy, w której wymagany był hiszpański.
Rozesłała CV. Ile? Kilkadziesiąt, po 30 przestała liczyć. – Dziś mogę powiedzieć, że jestem ekspertką od ich tworzenia – uśmiecha się gorzko.
Najpierw zamieszczała swój PESEL, ale idąc za radami z portali dla osób takich, jak ona, doczytała, że nie ma co nim epatować. Bo na starcie jest się albo za młodym, albo za starym. Wykasowała więc tę pozycję. Podobnie ze zdjęciami. Nie mogła długo znaleźć odpowiedniego. Czytała, że błędem jest załączanie zarówno zbyt formalnych, jak i zbyt swobodnych, bo po co z góry uprzedzać do siebie dział HR. Zrezygnowała więc również z pokazywania twarzy. I tak stała się dla potencjalnego pracodawcy niemal całkowicie anonimowa.
Jak do studni
Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service, firmy zajmującej się rekrutowaniem pracowników, mówi, że w pandemii zmniejszyła się liczba możliwych staży nawet o połowę, podobnie jeśli chodzi o oferty pierwszej pracy, szczególnie zgodnej z wykształceniem. – To efekt zamrożenia etatów, zminimalizowania pracy biurowej, co było skutkiem przejścia na tryb zdalny – wylicza. Ostrzega, że praca online, która tak podoba się części młodych ludzi, stanowi zarazem największą dla nich przeszkodę. – Słyszałem o osobie, która wysłała niemal 300 CV i pytała, dlaczego nie dostała odpowiedzi. Chodzi o to, że na taką formę poszukiwań mogą pozwolić sobie osoby, które mają już co wpisać w zgłoszeniu. Tymczasem pierwszą pracę trzeba wychodzić. Nic nie zastąpi bezpośrednich rozmów twarzą w twarz bez względu na to, czy odbywają się w fabryce czy biurowcu – przekonuje.
Dziś relacja Natalii jest dość lakoniczna, ale kilka miesięcy temu wiedziała, że waży się jej być albo nie być w Warszawie. – Pochodzę z miasteczka kilkaset kilometrów stąd na południowy wschód i choć rodzina mi kibicuje, to powrót do domu byłby porażką – wspomina. Małymi krokami spuszczała z tonu, w końcu była gotowa zgodzić się na jakąkolwiek pracę. We wrześniu trafiła do firmy z branży nieruchomości. Na chwilę, bo po dosłownie paru tygodniach jej podziękowano. Jej zadanie miało polegać na szukaniu klientów na krótki wynajem, ale znalezienie chętnych w pandemii graniczyło z cudem.
Zimą dopadło ją załamanie. – Poddałam się, nie widziałam sensu wysyłania CV, skoro wpadały jak do studni – opowiada. I gdy już wyciągała walizki, jej chłopak przyszedł z wiadomością, że firma PR, w której pracuje, szuka człowieka. „Nic pewnego, ale spróbuj” – radził. Tak zrobiła. – Wysłałam CV, potem dostałam zaproszenie na spotkanie online. Po nim czekałam kilkanaście dni na odpowiedź. To było jak wieczność – mówi. W końcu usłyszała: witamy na pokładzie. Okazało się, że firma działa międzynarodowo, a jej atutem okazała się znajomość wielu języków.
Najpierw dostała kilka zleceń jako freelancer, sprawdziła się i została. Na jak długo? – Na razie próbuję sił w PR, choć wcześniej tu siebie nie widziałam. Widzę, że muszę uczyć się dalej, zrobić magistra, kilka kursów. Czy w Polsce? Nie wiem. Na pewno wiedza, którą mam teraz, nie daje pełnego poczucia bezpieczeństwa – dodaje.
Kaja Prystupa-Rządca, doktor nauk o zarządzaniu w Akademii Koźmińskiego, prowadzi zajęcia ze studentami. I widzi, że przyjęli różne strategie wobec rynku pracy. – Ci, którzy zwlekali z podjęciem zatrudnienia do czasu, aż obronią dyplom, mają wielki problem. Puste CV, brak doświadczenia stawia ich z góry na przegranej pozycji, bo żaden pracodawca nie zaryzykuje teraz zatrudnienia osoby, o której nic nie wiadomo. To szczególnie duży problem dla tych, którzy mają aspirację znaleźć pracę zgodną z wykształceniem – opisuje. Jednakże nawet ci, którzy pracowali dorywczo w czasie studiów, też nie są w komfortowej sytuacji. – Opowiadają, że nawet jeśli przeszli sito rekrutacji, koszmarem jest proces wdrażania się w firmie, która ciągle działa w trybie zdalnym. Nie mają możliwości „podglądania”, bazują na dobrej woli starszych stażem pracowników, jeśli ci są gotowi dzielić się swoją wiedzą po godzinach. Bywa, że wpadają w błędne koło. Wiele firm nie wprowadziło programów wdrażania nowych pracowników w czasie pandemii, co powoduje, że nie są zadowolone z pracy świeżej kadry.
Ciekawy zwrot akcji
Jakub Bińkowski, dyrektor departamentu prawa i legislacji Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, proponuje kilka ujęć tematu. Po pierwsze, osoby wchodzące na rynek pracy w czasie kryzysu mają naturalnie słabszą pozycję, co odbija się na czasie poszukiwania zatrudnienia, wynagrodzeniu, awansach. Po drugie, perspektywa polskiego rynku pracy. I tu, przekonuje, skutki pandemii i kryzysu są relatywnie łagodne. Dane Eurostatu pokazują, że mamy jedną z najniższych stóp bezrobocia w UE, także wśród osób młodych. – Oczywiście można dyskutować, na ile jest to efekt naszej sytuacji demograficznej, czyli spadku liczby osób w wieku produkcyjnym. Jednocześnie w naszych badaniach nie widać, by pracodawcy mieli wzmożoną chęć do obniżania wynagrodzeń i cięcia etatów – dodaje.
Trzecie zaproponowane przez eksperta ujęcie nazywa fragmentarycznym – jako że i sama pandemia pokazała segmentację rynku. – Były obszary, gdzie młodzi mogli ubiegać się o pracę i kontynuować ją bez przeszkód, w trybie zdalnym. A konieczność korzystania z narzędzi cyfrowych okazała się ich atutem. Ma to potwierdzenie w kolejnych danych Eurostatu, które pokazują potężny rozdźwięk w kompetencjach cyfrowych między młodszymi a starszymi rocznikami – podkreśla. Dodaje, że na drugim biegunie znalazły się osoby zatrudnione lub ubiegające się o zatrudnienie w branży gastronomicznej. W normalnych warunkach szukałyby dla siebie miejsca w sektorach pokrewnych, jak hotelarstwo, obsługa kin. Ale te branże również były zamknięte.
I tu pandemia wywołała ciekawy zwrot akcji. – Restauracje sygnalizują, że ponad połowa osób, z którymi rozstały się na czas lockdownu, nie chce wrócić do pracy na stanowisko kelnera, pomocy kuchennej, do obsługi recepcji. Okazuje się, że gros z nich znalazło zatrudnienie w sklepach. Zyskały stałe godziny pracy, lepsze pensje i papier w ręku, bo tajemnicą poliszynela jest to, że rozliczanie się w gastronomii często przebiega pod stołem – wtóruje dr Kaja Prystupa-Rządca.
Na wypłatę trzeba poczekać
Marcin Waryszak zbiera inne doświadczenie. Ma 23 lata, licencjat z matematyki i ekonomii na UW, jest na I roku zarządzania na studiach magisterskich. W trakcie nauki wciągnął się w działalność społeczną w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów, poznał osoby podobne sobie. I w kwietniu 2020 r., kiedy koronawirus był już w Polsce i wieszczono kryzys, razem ze wspólnikami zarejestrował spółkę.
– Rozkręcamy start-up z zakresu zdrowia psychicznego. Jego filarem jest platforma telemedyczna. Pandemia spowodowała gigantyczny wzrost zapotrzebowania na takie usługi – opowiada. Dziś zatrudnia 15 osób, z czego 10 to ludzie bardzo młodzi, kończący studia, dla których udział w tym projekcie jest jednym z pierwszych doświadczeń zawodowych. – Świadczymy usługi zarówno dla korporacji, jak i klientów indywidualnych. Konstruujemy pakiety, programy, np. związane z pracą zdalną czy przeciwdziałające wypaleniu zawodowemu. A przy okazji, we współpracy z Uniwersytetem Medycznym w Łodzi czy Siecią Badawczą Łukasiewicz – Instytutem Technik Innowacyjnych EMAG, realizujemy programy badawczo-rozwojowe. Choćby system, który będzie automatyzował proces tworzenia dokumentacji medycznej. Dziś lekarze poświęcają nawet do 60 proc. swojego czasu zawodowego na papierologię. My chcemy go zmniejszyć nawet o 90 proc. Pracujemy nad systemem transkrypcji głosu na tekst i przetworzenia go tak, by została wygenerowana propozycja gotowej dokumentacji medycznej – opisuje.
Myśl o start-upie miał w głowie już wcześniej. W roku poprzedzającym wybuch pandemii razem z kolegami wziął udział w programie PARP wspierania rozwoju Polski Wschodniej. Uczył się elastyczności, szukania okazji, otwartości na zmienność rynku. Czyli tego, co powinno być przewagą start-upu nad dojrzałą firmą. – Na początku największy kapitał to zasoby naszej pracy. Z perspektywy studenckiej założenie spółki z o.o. z minimalnym kapitałem 5 tys. zł jest wyzwaniem, ale wykonalnym – przekonuje. Opisuje, że jak się rozłoży kwotę na kilku wspólników, z których każdy udziela korepetycji, pracuje dorywczo, to jest ona do uzbierania. – A potem trzeba się nastawić, że na pierwszą wypłatę trzeba będzie poczekać, poświęcać pracy każdy wolny czas, często kosztem najbliższych, ale z ich niezmiennym wsparciem. No i jest jeszcze żelazna zasada ludzi, którzy zaczynają od zera: rozkręcając własny biznes, nie rezygnuj z rozwoju na innych polach. Ryzyko jest duże, szczególnie w pandemii. Odcięcie od alternatywnych źródeł przychodów, nawet niewielkich, byłoby nieodpowiedzialnością.
Młodzi ludzi z pomysłem na własny biznes? – Super! Niestety, nie każdy znajduje tak twórcze rozwiązanie. Nie wszyscy mają zaplecze finansowe, rodzinne – ocenia dr Kaja Prystupa-Rządca. Jej zdaniem pandemia przyspieszyła procesy, które mają wpływ na szukanie pierwszej pracy. – Na czele z automatyzacją. Zamiast prostych czynności biurowych mamy aplikacje, choćby do księgowania umów. Zamiast młodszych specjalistów mamy urządzenia z rozwiązaniami z zakresu sztucznej inteligencji. Co jest dobre dla pracodawców na tu i teraz, ale na przyszłość rodzi problem: skąd wziąć potem wykwalifikowaną kadrę? – mówi
Ten moment
Z najnowszego badania „Barometr Polskiego Rynku Pracy 2021” Personnel Service wynika, że choć automatyzacja i robotyzacja nie są powszechne, to jednak w porównaniu z poprzednimi badaniami trzykrotnie wzrosła liczba firm, które się na nią decydują. 68 proc. pracodawców jest przekonanych, że wdrożenie tych działań przyczyni się do zmniejszenia poziomu zatrudnienia. 18 proc. Polaków zna kogoś, kto w wyniku automatyzacji stracił pracę. Jak z kolei wieszczy raport World Economic Forum (WEF), automatyzacja i robotyzacja przyczynią się do likwidacji 85 mln etatów w ciągu najbliższych pięciu lat. – Te dane powinny wziąć sobie do serca młode osoby. To jest dla nich ten moment, by przyjrzeć się własnej wiedzy, umiejętnościom, i pomyśleć o szkoleniu, przebranżowieniu – przekonuje Krzysztof Inglot. Podaje przykład. – Dekarz. Układanie dachów na budowie jest ważne, ale jeśli taki człowiek zrobi uprawnienia elektroenergetyczne, będzie mógł również układać instalacje fotowoltaiczne, a wówczas jego zarobki wzrosną.
Podkreśla, że rozumie, co czują dziś młodzi ludzie. – Gdy przed laty wchodziłem na rynek pracy, trafiłem fatalnie. Bezrobocie dobijało w regionach do 20 proc. Nikt nikogo nie potrzebował. Powtarzano mi, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Ja tego mówić nie będę, bo to szkodliwe i niepotrzebne doświadczenie – podkreśla. Szukanie pierwszej pracy przyrównuje do matury. W obu przypadkach jest to „sprawdzam” od życia. Czy dobrze wybrałem, czy nie zmarnowałem ostatnich lat, czy wiem, co ze sobą robić dalej.
Mężczyzna zaczyna i kończy
Adam Zamczała ma 26 lat. Pochodzi z Gdańska. Pierwszą pracę dostał w listopadzie 2019 r., tuż przed pandemią. I niedługo potem ją stracił. – Jestem po studiach historycznych ze specjalizacją nauczycielską. Mógłbym uczyć szkole, ale zdałem sobie sprawę, że ciągnie mnie w kierunku marketingu. Znalazłem ofertę stażu: copywiter w branży informatycznej. Miałem doświadczenie w organizacji studenckiej, gdzie pilotowałem projekty społeczne. To dało pracodawcy przeświadczenie, że jestem odpowiedzialny i gotowy na wyzwania – opisuje. I właśnie rysowała się perspektywa zatrudnienia, gdy zastukał koronawirus. Panika, atmosfera niepewności, kiedy zaczęli wycofywać się klienci, udzieliła się również jego firmie. – Najpierw łudziłem się, że nie będzie redukcji. Ale pod koniec kwietnia zarząd podjął decyzje, że trzeba zrezygnować z niektórych pracowników. Dotyczyło to ok. 15 osób, w tym mnie – mówi.
Z racji pandemii firma przeszła na tryb online. Zdalnie odbywały się też zebrania, podczas których menedżerowie nie kryli informacji o kondycji przedsiębiorstwa. Podczas jednego z takich spotkań CEO poważnym tonem obwieścił redukcje.
– Przekonywał, że odbiera to jako osobistą porażkę, że nie jest w stanie kontynuować z nami współpracy. Potem z każdym z nas rozmawiał indywidualnie – wspomina Adam. Dodaje, że to było miłe pożegnanie w niemiłych czasach. Dostał miesięczny okres wypowiedzenia i zapewnienie, że ma pełne wsparcie od działu HR. Na czym miało polegać? – Na rekomendacjach wystawionych przez szefa i na tym, że dział HR będzie mnie polecał w firmach, do których będę aplikował. Ponadto, kiedy ogłoszono wsparcie finansowe dla osób, które straciły pracę wskutek pandemii, dział HR sam się do mnie odezwał z propozycją, że złożą za mnie ten wniosek.
Dyplomatycznie mówiąc, nie był to najlepszy czas w jego życiu. – Byłem pogubiony – przyznaje. – Wysyłałem kolejne CV, a stara firma, zgodnie z obietnicą, wspierała moje starania. Ale nikt się nie odzywał. Pojawiła się myśl: pal licho lata studiów, muszę znaleźć cokolwiek, by mieć się za co utrzymać. Ale szybko ochłonąłem. Miałem w tyle głowy myśl szefa: mężczyzny nie poznaje się po tym, jak zaczyna, tylko jak kończy ‒ mówi.
Na ile to go zmotywowało – nie potrafi powiedzieć. W końcu dostał propozycję pół etatu w raczkującym start-upie zajmującym się nauką języka angielskiego metodą deep learningu. Jego zadania polegały m.in. na prowadzeniu mediów społecznościowych i bloga. Mijały tygodnie i któregoś letniego dnia odezwał się dział HR starej firmy. – Usłyszałem, że wracają powoli na stare tory, kompletują zespół, chcą mnie z powrotem i czy ja chcę? Pewnie, że chciałem – relacjonuje. Bo, jak tłumaczy, rzeczy związane z IT, nowymi technologiami zdecydowanie bardziej go interesują. Wrócił więc jako copywriter, na portalu firmy publikuje newsy ze świata nowych technologii, materiały eksperckie. A dodatkowo dostał też pod opiekę m.in. media społecznościowe.
Czy jest szczęściarzem? – Tak – nie kryje zadowolenia. Bo wrócił na nowe-stare śmieci, a wie, że nie wszyscy jego znajomi mieli szansę trafić na taką firmę. Taką, która zwolniła, ale dotrzymała obietnicy i wróciła do niego, gdy tylko fala pandemii nieco opadła.
Właściwie porozkładać akcenty
Krzysztof Kutwa, analityk Polskiego Instytutu Ekonomicznego, cytuje badania, które pokazują, że w 2020 r. ogólny wzrost bezrobocia na świecie wyniósł 3,7 proc., a wśród młodych – 8,7 proc. – Skutki pandemii będą dla nich odczuwalne przez 15 kolejnych lat – podkreśla. Skąd taka perspektywa? To, jego zdaniem, efekt obserwacji skutków innych kryzysów ostatniego wieku. Począwszy od hiszpanki przez zawirowania ekonomiczne po SARS. Te skutki to m.in. zmniejszone dochody. – Szacuje się, że średnie pensje młodych ludzi na świecie w kolejnych latach będą o 6,2 proc. niższe w porównaniu z możliwościami, jakie mieli przed pandemią. Dla Polski to 5,4 proc., czyli nieco lepiej. Pamiętajmy jednak, że to wartość uśredniona i są w tej grupie zwycięzcy i przegrani. Niewątpliwie zarówno w Polsce, jak i na świecie czynnikiem łagodzącym skutki pandemii dla rynku pracy jest wykształcenie: im wyższe, tym niższy spadek dochodów. Ten trend był również zauważalny podczas poprzednich kryzysów ekonomicznych w innych krajach, jak Grecja, Wenezuela, Łotwa. Młodzi ludzie, którzy się szkolili, przebranżawiali, znajdowali pracę mimo niekorzystnej sytuacji w kraju – dodaje Krzysztof Kutwa.
Marcin Mystkowski, właściciel agencji kreatywnej Berry Project, nie ukrywa, że angażowanie młodych osób do pracy było szansą na zwiększenie mocy przerobowych firmy. – Nie bez znaczenia w obliczu rosnących kosztów pracy było preferencyjne opodatkowanie umów zlecenia z osobami do 26. roku życia. Posiłkowanie się elastycznym wsparciem młodych osób w okresach realizacji większych zleceń zapewniło większą zwrotność firmie – ocenia. Ale wiele zależało też od stanowiska. – Podam dwa skrajne przykłady: graficy i programiści. W ostatnim roku na stanowisko młodego grafika (ok. dwóch lat doświadczenia) otrzymałem ponad 200 zgłoszeń. Duża część należała do osób, które wcześniej działały na zasadzie freelancingu. W pandemii część firm miała mniejsze potrzeby, najłatwiej ciąć koszty w outsourcingu, więc dotknęło to właśnie młodych. Liczba zgłoszeń była podyktowana także szukaniem stabilizacji. A teraz programiści – w pandemii popyt na ich pracę dynamicznie się zwiększył. Jest to związane z cyfryzacją, której dodatkowym katalizatorem był lockdown oraz wciąż zbyt mała liczba tych fachowców.
Pewne jest to, że rynek pracy zmienia się na naszych oczach. Czy ze szkodą dla młodych – to kwestia indywidualna. Ale są też rozwiązania, w których nie ma przegranych. – Praca zdalna pozwoliła mi sięgnąć po pracowników z innych miast. Obecnie zatrudniam kilka osób mieszkających setki kilometrów od biura. To także szansa dla młodych na inne rozłożenie akcentów w swoim życiu. Nie muszą już wyprowadzać się z rodzinnego miasta, praca i nauka przychodzą do nich tam, gdzie są – ucina Marcin Mystkowski.
Szacuje się, że średnie pensje młodych ludzi na świecie w kolejnych latach będą o 6,2 proc. niższe w porównaniu z tymi sprzed pandemii. Dla Polski to 5,4 proc., czyli nieco lepiej