Biznes na kolejnych wersjach „Kodeksu pracy po nowelizacji z komentarzem” robią tylko drukarnie, bo dla nich to stały, pewny zysk. Może to i dobrze, bo garstka ludzi ma niezagrożone miejsca pracy - mówi w wywiadzie dla DGP Piotr Duda, przewodniczący NSZZ „Solidarność”.
W III RP obowiązuje kodeks pracy uchwalony 40 lat temu, jeszcze w PRL-u. Śmieszne czy żałosne?
Konwencja Międzynarodowej Organizacji Pracy nr 102 w sprawie minimalnych norm zabezpieczenia społecznego mówi wyraźnie, że bez podania konkretnej przyczyny w państwach, które ten dokument podpisały, nie można podwyższać wieku emerytalnego powyżej 65. roku życia. Ta konwencja jest jeszcze starsza niż nasz kodeks pracy. Uchwalono ją 28 czerwca 1952 r. Prezydent Aleksander Kwaśniewski ratyfikował ten akt prawny w roku 2003. I co? Ano tyle tylko, że rząd Tuska – ot, tak sobie – podniósł ten wiek o dwa lata. A nasz Trybunał Konstytucyjny uznał, że wprowadzone zmiany są konstytucyjne. Przy okazji prezes tegoż trybunału, pan profesor Andrzej Rzepliński, raczył był oznajmić, że konwencja MOP-u została przyjęta dla kolonii brytyjskich i francuskich! Krótko mówiąc, prezydent, podpisując ją, nie wiedział, co czyni, bo tak to odczytuję. Śmieszne czy żałosne?
Sprytnie chce się pan wyślizgać od odpowiedzi.
Sprytu faktycznie mi nie brakuje, ale chce pani odpowiedzi wprost, to proszę bardzo: jeśli jakiś akt prawny jest dobrym dokumentem i faktycznie chroni pracowników, to niech on sobie ma nawet sto lat. Zupełnie mi to nie przeszkadza.
Kiedy ten akt prawny, o którym rozmawiamy, wchodził w życie, wielu dziś pracujących nie było na świecie. W jednym zakładzie można było przepracować całe życie – od stażysty do dyrektora. Ale to se ne vrati, a gierkowski kodeks pracy trwa. Od wielu lat jest nowelizowany.
Wie pan, ile już tych nowelizacji było?
Nie zaśmiecam sobie głowy taką wiedzą. Na pewno tyle, że dzisiaj wszyscy się w nich gubią – i pracodawcy, i pracownicy. Biznes na kolejnych wersjach „Kodeksu pracy po nowelizacji z komentarzem” robią tylko drukarnie, bo dla nich to stały, pewny zysk. Może to zresztą i dobrze, bo przynajmniej garstka ludzi ma niezagrożone miejsca pracy. Dzisiaj ze świecą takich miejsc w Polsce szukać. A już całkiem poważnie: główny problem nie polega ani na tym, ile lat ma kodeks, ani na tym, ile razy go nowelizowano. Rzecz w tym, czy jego postanowienia są przestrzegane, czy nie.
I jeszcze w tym, że to 25-letnie dłubanie w nim, poprawianie, naprawianie, cerowanie niczym dziurawą skarpetę, ciągle nie nadąża za zmianami na rynku pracy.
Oj tam, oj tam, droga pani! On przede wszystkim nie nadąża za tym, co politycy i niektórzy pracodawcy chcą zrobić z pracownikami. A przecież wyraźnie widać, że to wszystko zmierza w stronę niewolnictwa pracowniczego. Przypomnę łaskawie, jak to było z zapowiedziami wprowadzenia u nas modelu duńskiego, czyli Fleg Social Security. W końcu tak go zaczęto wprowadzać, że rząd ściągnął od Duńczyków ledwie jedno rozwiązanie – to, które dotyczy elastycznego czasu pracy. O bezpieczeństwie pracownika ani mru-mru. A Jarosław Gowin, który był wtedy ministrem, żądał jeszcze więcej elastyczności, bo to, co się proponuje, to za mało, za mało, za mało. Ciekawe, w jakich obszarach znalazłby to „jeszcze więcej, jeszcze więcej”? Przecież nasz kodeks pracy uwzględnia wszelkie możliwe formy elastycznego zatrudnienia – umowę o dzieło, zlecenie, telepracę, okres próbny, na czas określony i nieokreślony. Aż za dużo tego jest. To co w takim razie pan Gowin miał na myśli? Czy taką formę zatrudnienia, która dopuszcza, żeby dzisiaj przyjąć pracownika, a po kilku dniach, jak już zrobi swoje, wyrzucić go na zbity pysk i jeszcze mu nie zapłacić? O to chodzi? Jeśli tak, to informuję, że taką elastyczność też już ćwiczymy od lat.
Janusz Palikot twierdzi z kolei, że umowy-zlecenia i o dzieło trzeba w ogóle zlikwidować, bo to śmieciówy urągające godności pracownika.
Jeszcze jeden mędrzec od gospodarki. Pan Palikot bzdury plecie. Tam, gdzie takie formy zatrudnienia mają rację bytu, takie umowy powinny obowiązywać. Były, są i będą. Jest to forma dopuszczalna w polskim prawie i akceptowana przez związki zawodowe. Nieszczęście polega na tym, że przedsiębiorcy uciekają się do niej po to, żeby ominąć płacenie składki emerytalno-rentowej, żeby nie przyznać pracownikowi świadczeń socjalnych czy nie dać mu urlopu. Jeszcze raz powtórzę: główny problem polega na tym, że kodeks pracy nie jest przestrzegany. Pracodawcy albo go bezczelnie łamią, o czym świadczą skargi płynące i do związków zawodowych, i do Państwowej Inspekcji Pracy, albo omijają obowiązujące przepisy. W tym drugim przypadku zdarza się wtedy tak, że w zakładzie X na hali pracuje na przykład 100 tokarzy, każdy ma swoją tokarkę i każdy jest na samozatrudnieniu. Przecież to paranoja! Tam prawo pracy w ogóle nie obowiązuje. A opowieści o takich przypadkach mógłbym pani przytoczyć tysiące.
A ja mogłabym panu podać tysiące dowodów na to, że przedsiębiorcy mają rację, twierdząc, że to przez was, związkowców, ta ustawa wpycha się na chama w każdą sferę stosunków między pracodawcą a pracownikiem. Wtrąca się – i to w detalach – w czas pracy, okresy wypowiedzenia, urlopy wypoczynkowe, pracę młodocianych, ciężarnych, niepełnosprawnych, chorych na zwolnieniu lekarskim, a nawet w to, w jakim budynku można zatrudnić pracownika, a w jakim nie. I stąd tych ponad 300 artykułów kodeksu, w których, jak sam pan przyznał, wszyscy się gubią.
A czy mogłaby mi pani przypomnieć jakąkolwiek moją oficjalną wypowiedź, w której padło stwierdzenie, że jestem za faszerowaniem kodeksu dodatkowymi artykułami, paragrafami i przypisami do nich? Ja sobie takiej nie przypominam. Uważam, że ten dokument nie tylko by mógł, ale wręcz powinien być odchudzony, i to radykalnie. Jest to taki akt prawny, w którym należy opisać wyłącznie ogólne ramy, czyli precyzyjnie określić czas pracy, warunki szkodliwe, ochronę kobiet w ciąży, młodocianych i niepełnosprawnych oraz kilka podstawowych kwestii. Cała reszta to sprawy, które można zapisać w ponadzakładowych, branżowych układach zbiorowych pracy. Wtedy wszystko będzie hulało jak trzeba.
Nie będzie hulało jak trzeba, dopóki nie przekonacie przedsiębiorców, którzy jak niepodległości bronią branżowych układów zbiorowych, ale tylko na poziomie zakładów pracy.
Bo chcą, żeby użyć pani określenia, sprytnie nas wyślizgać. Chcą mieć jak najwięcej wolno-amerykanki, aby mogli robić, co chcą. A układy zbiorowe są bardzo korzystne dla pracodawców. Wiem, co mówię, bo sam jestem pracodawcą. Prowadzę firmę, w której zatrudniam 140 osób i w której działa związek zawodowy. Podpisałem z nimi układ zbiorowy pracy i on się świetnie sprawdza. Prawie nie zaglądam do kodeksu pracy, bo nie jest mi to do niczego potrzebne. Z własnej woli poddałem się kontroli PIP, która potwierdziła, że w mojej firmie nie stosuje się umów śmieciowych ani żadnych innych kantów. O co więc chodzi? W czym układ, który podpisałem z moimi pracownikami, jest gorszy od tego, co proponują przedsiębiorcy z Konfederacji Lewiatan czy BCC?
Za kilka, kilkanaście lat da się uchwalić taki kodeks pracy, o jakim pan marzy?
Nie ma na to szans. Transformacja ustrojowa zaczęła się 25 lat temu. W artykule 20 konstytucji zapisaliśmy, że wprowadzamy gospodarkę społeczno-rynkową, czyli taką, która jest oparta na swobodzie działalności gospodarczej, ale także na solidarności i dialogu trójstronnym, czyli dialogu między rządem, przedsiębiorcami i związkami zawodowymi. Z tego dialogu kamień na kamieniu jednak nie został.
Bo kiedy wreszcie po latach Solidarność zaczęła się dogadywać z OPZZ i odwrotnie, to wyszedł z tego kabaret, czyli i wy, i oni wyszliście z komisji trójstronnej.
Żaden kabaret z tego nie wyszedł. Udowodniliśmy, że – w przeciwieństwie do polityków – w ważnych sprawach potrafimy działać ponad podziałami. W ubiegłym roku zorganizowaliśmy wspólny komitet protestacyjno-strajkowy i wspólną akcję strajkową, a w końcu – po raz pierwszy od 25 lat! – przyjęliśmy wspólne stanowisko dotyczące płacy minimalnej, waloryzacji rent i emerytur, podwyżek w sferze budżetowej i konieczności oskładkowania umów cywilnoprawnych – zlecenia i o dzieło. Z pewną taką nieśmiałością zaczynamy znajdować wspólny język także z pracodawcami, czego dowodem jest porozumienie z 16 czerwca w sprawie umów śmieciowych. Niestety to jeszcze za mało, żeby dogadać się z rządem Tuska, który wciąż nie potrafi właściwie odczytać artykułu 20 konstytucji. Dla nich to, co jest tam zapisane, nadal oznacza, że nasza gospodarka oparta jest na modelu XIX-wiecznego kapitalizmu.