Propozycje reformy służb zatrudnienia nie wskazują, kto ma opłacać składkę zdrowotną za bezrobotnych i jak PESEL ma dać prawo do bezpłatnych świadczeń - mówi dr hab. Joanna Tyrowicz, Wydział Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Kwestia ubezpieczenia osób bezrobotnych jest niestety bardziej skomplikowana. Problemem jest to, kto ma finansować koszty leczenia takich osób. Bezrobotny, który nie szuka pracy, wcale nie musi rejestrować się w pośredniaku. Jeśli tego nie zrobi, składkę zdrowotną opłaci za niego gmina z własnego budżetu. Z tego powodu pomoc społeczna wymaga od swoich klientów, by rejestrowali się w urzędach, tak aby to nie budżet gminy, a Fundusz Pracy był obciążany z tytułu ich składki zdrowotnej. Obecne próby zmian w pośredniakach nasuwają pytanie: z jakiej kasy mają być opłacane świadczenia zdrowotne? Nie wiadomo, komu ten gorący kartofel podrzucić. Nie bardzo też rozumiem, co to znaczy, że bezrobotny będzie leczony na PESEL. Zgodnie z konstytucją każdy ma bowiem prawo do bezpłatnego leczenia. To jedno z nielicznych świadczeń ze strony państwa, do których ustawa zasadnicza zapewnia powszechny dostęp. Wprawdzie mamy system eWUŚ, ale on nie określa uprawnień do świadczeń zdrowotnych, a jedynie pilnuje źródła finansowania leczenia danej osoby. Niestety, w praktyce jest inaczej i jest on traktowany jako podstawa weryfikacji uprawnień.
Jeśli zlikwidujemy hipokryzję polegającą na rejestracji w urzędzie pracy po ubezpieczenie, aby oszczędzić środki własne gmin, to z pośredniaków może zniknąć pewna grupa osób nieaktywnych zawodowo, w tym także tych, które trafiły do rejestru z polecenia ośrodka pomocy społecznej.Ale z drugiej strony również dziś do urzędów nie trafia tak samo liczna grupa tych aktywnych zawodowo, którzy szukają pracy, ale bez pomocy urzędu. W Polsce obie te grupy to jest ok. 500–600 tys. osób. Za brakiem aktywności części osób bezrobotnych stoi jednak wiele czynników. Część z nich to osoby od wielu lat bezrobotne, o których wiadomo, że pracy szybko nie znajdą. Część boryka się z problemem zbyt dużych kosztów zatrudnienia legalnego. Jeszcze inni nie szukają etatu z powodów rodzinnych lub stanu zdrowia.
Trzeba zauważyć, że bezrobocie rejestrowane przez urzędy pracy jest obecnie wyższe, niż to ustalane na podstawie ankiet przeprowadzanych wśród ludności, czyli prowadzonego przez GUS Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności. Jeśli wyrzucimy z rejestrów wszystkich nieaktywnych, to skutek będzie taki, że ewidencjonowane bezrobocie spadnie, ale to prawdziwe się nie zmieni. Nie zwiększy się bowiem liczba ofert pracy ani zatrudniających firm. Będzie to wyłącznie walka o statystyki, a nie polityka rynku pracy.
To prawda, że pośredniaki toną w biurokracji. Powiatowy Urząd Pracy w Kwidzynie policzył, że rocznie przerabia około 7 ton papieru. Ale na sytuację tę wpływają nie tylko obowiązki związane z ubezpieczeniem zdrowotnym osób bezrobotnych. W przeciętnym PUP zarejestrowanych jest ok. 5–6 tys. osób, a co miesiąc rejestruje się niemal 1 tys., z czego 2/3 zjawia się w urzędzie po raz pierwszy. Drugie tyle opuszcza ewidencję. Nieaktywni bezrobotni, którzy do pośredniaków przychodzą tylko po ubezpieczenie zdrowotne, stanowią między 20 a 30 proc. wszystkich zarejestrowanych. Po ich usunięciu z przeciętnego urzędu, czyli około 1–1,5 tys. osób, zostanie tam nadal ok. 4 tys. poszukujących pracy i wciąż kilkaset osób co miesiąc zjawi się w pośredniaku po raz pierwszy. Dlatego moim zdaniem przeciętny PUP nie odczuje dużej zmiany. Pracy biurokratycznej, związanej z rejestrowaniem i wyrejestrowaniem bezrobotnych, nadal będzie bardzo dużo. Wykluczenie nieaktywnych osób nie spowoduje przesunięcia urzędników do pracy z szukającymi zatrudnienia. Ponadto pracownicy zajmujący się dziś rejestracją nie mają kompetencji, by zajmować się pracą aktywizacyjną. Nigdy nie pracowali jako pośrednicy, doradcy zawodowi czy trenerzy.
Planowane zmiany na to nie wpłyną. W polskich urzędach, w tym także w pośrednictwie pracy, mamy kulturę wydawania pieniędzy, a nie osiągania wyników. Z drugiej strony, tych środków mamy bardzo mało. Tylko 5 proc. bezrobotnych, a więc jedna na 20 osób, otrzymuje wsparcie z urzędu, np. w postaci stażu czy szkolenia. Wreszcie – nasze instrumenty rynku pracy są bardzo drogie, właściwie najdroższe w Europie – mam tu na myśli w szczególności dotacje na podjęcie działalności gospodarczej. Zmiany w ubezpieczeniu zdrowotnym nie spowodują więc, że pośredniaki będą świadczyć usługi wysokiej jakości.
Poza bezrobotnymi, którzy nie szukają w istocie pracy, bo są bierne, jest jeszcze niewielka grupa osób – ok. 1–2 proc. siły roboczej – które pracują na czarno i są zarejestrowane jako poszukujące etatu. Ze względu na fakt, że jest to niewielki odsetek, wspomniane obawy są mało realne. Niewiele osób trafia do wspomnianej grupy z wyboru – to brak lepszych ofert zatrudnienia skłania ludzi do podejmowania takich decyzji. Nie sądzę, aby społeczeństwu zależało na tym, aby właśnie te osoby były pozbawione ubezpieczenia zdrowotnego. Często zapomina się też, że dziś dzięki rejestracji w PUP służby zatrudnienia w ogóle je dostrzegają. Służby nie bardzo wiedzą, co zrobić z pracującymi i nieaktywnymi bezrobotnymi, więc resort pracy proponuje kolejne rozwiązania umożliwiające usunięcie z rejestru. Problem w tym, że osoby te wówczas znikają z pola widzenia instytucji publicznych i w razie kłopotów żadna z nich nawet nie wie, że trzeba im jakoś pomóc.
Pozostało
75%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama