Rada Ministrów może zarządzić wprowadzenie obowiązkowych ćwiczeń wojskowych dla żołnierzy rezerwy w przypadkach zagrożenia bezpieczeństwa państwa lub wystąpienia potrzeb Sił Zbrojnych. Z takiej możliwości chce właśnie skorzystać armia. Resort obrony narodowej przesłał już do konsultacji projekt rozporządzenia w sprawie wprowadzenia obowiązkowych ćwiczeń.
Zgodnie z nim wszystkie osoby, które miały jakikolwiek kontakt z wojskiem, będą musiały się liczyć z obowiązkiem odbycia 10-dniowego szkolenia. Dotyczy to zarówno byłych żołnierzy zawodowych, jak i tych, którzy odbywali obowiązkowo zasadniczą służbę wojskową. Już w przyszłym roku pierwszych wezwań może się spodziewać około 3,6 tys. rezerwistów. W kolejnych latach liczba ta ma się systematycznie zwiększać. Docelowo co roku do jednostek ma trafiać około 30 tys. osób.
– Mamy nowy sprzęt i musimy szkolić rezerwę, bo nie mamy obowiązkowej zasadniczej służby wojskowej. Potrzeby w tym zakresie są bardzo duże i wojsko powinno wysyłać jeszcze więcej wezwań niż planuje – wyjaśnia gen. dyw. dr hab. Bogusław Pacek, doradca ministra obrony i rektor Akademii Obrony Narodowej.
Podkreśla, że obecnie takich ćwiczeń praktycznie nie ma. Zaznacza, że jeśli rząd podejmuje decyzje o dodatkowym szkoleniu rezerwistów, to resort jest odpowiedzialny za wykonanie tego polecenia. Działania takie – zgodnie z art. 101 ust. 10 ustawy z 21 listopada 1967 r. o powszechnym obowiązku obrony (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 461 z późn. zm.) muszą wynikać z zagrożenia bezpieczeństwa państwa lub potrzeb Sił Zbrojnych.
– Nie przygotowujemy się do wojny. Jeśli takie zagrożenie wystąpiłoby, przywrócony zostałby obowiązek zasadniczej służby wojskowej – wskazuje Czesław Mroczek, wiceminister obrony narodowej.
Prowadzone ćwiczenia mają jednak przygotować rezerwę na taką ewentualność.
– Szkolenie jest niezbędne z punktu widzenia potencjalnego konfliktu. W takim przypadku każdy wyszkolony człowiek będzie na wagę złota – przyznaje ppłk Jacek Sońta, rzecznik MON.
Cywile mogą jednak inaczej oceniać decyzję w tej sprawie. Obecny rząd szczycił się utworzeniem zawodowej armii i zniesieniem obowiązkowej służby. Od 2010 roku do wojska mieli trafiać tylko ci, którzy chcą. MON wielokrotnie podkreślał, że obywatele nie będą już wzywani na przymusowe ćwiczenia.
– Powszechny obowiązek obrony nie został jednak zlikwidowany. Zawieszone są tylko pobór i zasadnicza służba. Dlatego od części obywateli będziemy nadal wymagać minimalnego zaangażowania w postaci obowiązkowych ćwiczeń w jednostkach wojskowych – przekonuje Czesław Mroczek.
Profesjonalnie przeszkoloną rezerwą miały być Narodowe Siły Rezerwowe. Armii wciąż jednak nie udaje się pozyskać 20 tys. ochotników do tej formacji.
– NSR okazały się wielkim niewypałem. Dlatego resort decyduje się na powrót do rozwiązań, które były stosowane w ludowym wojsku – wyjaśnia generał Roman Polko, były dowódca GROM.
Jego zdaniem armia nie ma pieniędzy i sprzętu do szkolenia żołnierzy zawodowych, a co dopiero rezerwistów.
– Nie ma sensu wzywać byłych wojskowych do jednostek tylko po to, aby się tam nudzili – dodaje.
Również pracownicy wojskowych komend uzupełnień (WKU) uważają, że pomysł jest kontrowersyjny.
– Wezwani stawią się, by zobaczyć nowe mundury i sprzęt wojskowy, który jest w muzeum – żali się anonimowo jeden z pracowników WKU z woj. mazowieckiego.
Z ustaleń DGP wynika, że szef resortu obrony narodowej zdaje sobie sprawę ze społecznej dezaprobaty, jaką może wywołać decyzja o przymusowych ćwiczeniach. Dlatego opóźniał decyzję o przesłaniu projektu do konsultacji. W praktyce – ze względu na społeczny opór – bardzo trudno będzie wezwać rezerwistów i wymóc na nich stawiennictwo. Nie będzie też brakowało argumentów z ich strony: po co nam wojsko zawodowe, jeśli dodatkowo wzywa się rezerwę – twierdzą pracownicy WKU.
Problem dostrzegają też pracodawcy.
– Zabieranie pracownika na 10 dni, zwłaszcza kluczowego dla zakładu, będzie dla firmy bardzo uciążliwe – przyznaje Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan.
Etap legislacyjny
Projekt