GoldenLine powstał jako polska kopia LinkedInu. W obawie przed swoim amerykańskim pierwowzorem zaczyna szukać dla siebie nowych rozwiązań.
O GoldenLinie w Polsce czy LinkedInie w USA media piszą z rzadka. Ich twórcy nie są symbolami rewolucji Web 2.0. Wzrosty liczby użytkowników nie są nawet w części tak elektryzujące, jak te na Naszej Klasie, MySpace czy Facebooku. Nie wywołują społecznych trendów. Nie doprowadzają do skandali obyczajowych. A nawet nie psują krwi międzynarodowym koncernom, które muszą inwestować miliony, by zadbać o swój wizerunek wśród ich użytkowników.
A jednak kiedy LinkedIn w ubiegłym roku zadebiutował na Wall Street, w ciągu pierwszego dnia wartość akcji spółki wzrosła o ponad 100 proc. To był najbardziej udany debiut giełdowy w branży IT od czasów wejścia na parkiet Google’a. GoldenLine zaś niespodziewanie kilka dni temu ogłosił, że za 36 proc. swoich akcji dostał od Agory 11,5 mln zł. – Portale networkingowe może nie są tak medialne i spektakularne jak ogólne serwisy społecznościowe, ale zdobyły swoją niszę – opowiada Piotr Rzebko, konsultant w agencji pośrednictwa pracy Work Express. – Stały się dla branży rekrutacyjnej nieodzownymi narzędziami. Wręcz zrewolucjonizowały proces poszukiwania pracy i zdobywania pracowników – dodaje.

Wirtualne CV

Zaczęło się od prostego pomysłu. Były menedżer PayPala Reid Hoffman, kiedy sam szukał pracy, zauważył, że rozsyłanie CV nie daje spodziewanego rezultatu. Firmy dostają tony ofert i nie zawsze mają czas oraz środki, by się z nimi zapoznać. Warto więc zaoferować im bazę pracowników zawierającą nie tylko opisy kariery poszukujących pracy, lecz także informacje o ich zainteresowaniach oraz kontaktach biznesowych. Pracownicy dostaliby w zamian możliwość pochwalenia się przed potencjalnymi pracodawcami swoimi dokonaniami.
W 2002 r. nie znaliśmy jeszcze Facebooka, wiec pomysł na LinkedIn był rewolucyjny. W ciągu 15 miesięcy nowy serwis zdobył pierwszy milion użytkowników, wynik podwoił w pół roku, a po kolejnych 4 miesiącach miał ich już 3 miliony. Na LinkedInie konta zakładali szeregowi pracownicy, menedżerowie, a nawet prezesi. Bardziej nawet niż możliwość zaprezentowania ścieżki swojej kariery interesowało ich zdobycie nowych kontaktów czy utrzymanie tych z dawnych miejsc pracy. – Odkrywali, że siatka znajomości może być niezwykle pomocna w biznesie – opowiada Jadwiga Naduk, szefowa działu badań w firmie doradztwa personalnego Hays Poland. Już po trzech latach od powstania LinkedIn był oceniany przez amerykańskich head-hunterów jako narzędzie, które pozwoliło im odnajdywać nowych pracowników niemal dwukrotnie szybciej niż tradycyjnymi metodami.
Kiedy Hoffman rozkręcał swój serwis networkingowy, Mariusz Gralewski miał 21 lat i właśnie zaczynał drugi rok studiów na Politechnice Warszawskiej. Początkowo chciał założyć zwyczajny portal z ogłoszeniami o pracę. Wtedy usłyszał o idącym jak burza LinkedInie i wraz z kolegami ze studiów postanowił zbudować jego polską wersję. Serwis nazwany GoldenLine początkowo był mało estetyczny, ale tani – pierwszy rok utrzymania kosztował zaledwie 15 tys. zł. W przeciwieństwie do amerykańskiego odpowiednika nie od razu zaczął odnosić sukcesy. Większość najbardziej zainteresowanych internetem polskich pracowników i firm była już w LinkedInie. Dla reszty nowy serwis był za mało przejrzysty i właściwie nieprzydatny.
Dopiero po dwóch latach od startu GoldenLine zaczął się przebijać na rynku. Profesjonaliści ze wszystkich branż wiedzieli już wtedy, że internet jest potęgą, a dbanie o wizerunek w sieci jest równie ważne jak kampanie reklamowe w mediach tradycyjnych.
– Tyle że wtedy jak burza zaczęła iść Nasza Klasa, pojawił się Facebook. GoldenLine pozostawał małym serwisem na uboczu głównego nurtu – opowiada nam jeden z inwestorów internetowych. – Cały czas jednak powoli, ale skutecznie powiększał swoją bazę – dodaje.



Twórcy GoldenLine’u odkryli, że konkurencja z masowymi serwisami społecznościowymi nie ma szans powodzenia. – Zaczęli więc umiejętnie kopiować ich funkcjonalności, dopasowując je do swojego targetu. Dzięki temu to już nie tylko ogłoszenia z ofertami pracy, lecz także możliwość zakładania profili firmowych i prowadzenia komunikacji z użytkownikami. Od niedawna użytkownicy serwisu mogą wystawiać im nawet oceny jako pracodawcom – opowiada Piotr Rzebko.
Serwis bez fajerwerków, ale skutecznie zbudował swoją pozycję. Na przełomie 2010 i 2011 r. dokonał rewolucji. Działy HR i agencje doradztwa personalnego gotowe były płacić za korzystanie z GoldenLine. Za te opłaty serwis zaoferował kolejne narzędzia, w tym wyszukiwarkę pozwalająca sprawnie przesiać zasoby serwisu w poszukiwaniu kandydatów do pracy. Rynek był zdezorientowany: jak to, płacić za serwis społecznościowy? A jednak już w ciągu trzech tygodni od uruchomienia usługi rekruterzy wykupili tysiąc płatnych kont.

Oddech LinkedInu

Eksperci tłumaczą to prosto: rynek rekrutacji nie dałby dziś sobie rady bez internetu. Osiem na dziesięć firm korzysta z mediów społecznościowych jako wsparcia przy poszukiwaniu pracowników, 42 proc. pracodawców weryfikuje kandydatów w sieci i w efekcie aż 70 proc. rekruterów odrzuca kandydata do pracy z powodu tego, co na jego temat znaleźli w sieci.
– Przyspieszyło to selekcję, ale otworzyło ją także na odmienne sposoby sprawdzania kandydatów – opowiada Naduk. – W kilka minut head-hunterzy dostają dostęp do ogromnych i bardzo szczegółowych baz danych. Mogą nie tylko poznać oficjalne ścieżki pracy poszczególnych osób, lecz także dowiedzieć się, jak komunikują się one z innymi ludźmi, jakie mają hobby, czy potrafią ciekawie wypowiedzieć się w dyskusji i czy mają szerszą wiedzę w swojej specjalizacji – dodaje.
– Podobnie jest w przypadku pracowników. Budowanie CV, udzielanie się w tematycznych grupach dyskusyjnych, zdobywanie pozytywnych referencji od poprzednich pracodawców i współpracowników. Im bardziej rozbudowane profile, tym jaśniejszy sygnał: szukam nowej pracy lub klientów – dodaje Piotr Rzebko.
Polski klon LinkedInu z niemalże 800 tys. zarejestrowanych użytkowników, którzy wysyłają do siebie codziennie 20 – 30 tys. prywatnych wiadomości i działają w kilku tysiącach grup dyskusyjnych, mocno zakorzenił się w środowisku internetowych profesjonalistów. W jego ślady w ostatnich latach próbowały pójść kolejne serwisy networkingowe. Jednak ani Profeo.pl, ani Biznes.net, ani nawet możliwość zakładania kont w serwisie Wirtualne Media nie stały się konkurencyjne wobec GoldenLine’u.
Oczywiście w porównaniu z LinkedInem, który w ubiegłym roku przebił barierę 80 mln użytkowników, polski serwis pozostaje płotką. I tu właśnie pojawia się wytłumaczenie inwestycji Agory w GoldenLine. – Pozycja Naszej Klasy też wydawała się nie do ruszenia, a konkurencja ze strony Facebooka mglista. A jednak niespodziewanie odebrał jej pozycję lidera w polskim internecie. Bardzo podobnie mogło się stać, gdyby LinkedIn zdecydował się wejść z polskojęzyczną wersją – tłumaczy Rzebko.
– Już teraz dla wielu polskich profesjonalistów posiadanie konta w LinkedInie jest koniecznością. Oferuje im to, czego nie ma GoldenLine, czyli wyjście poza kraj – tłumaczy Jadwiga Naduk. Sama także ma konta w obu serwisach. Oddech amerykańskiego giganta polski serwis musi więc czuć coraz wyraźniej. – I stąd właśnie ucieczka do przodu i związanie się z Agorą. Mając jej zaplecze finansowe, GoldenLine może zareagować bardziej elastycznie, gdyby amerykański serwis zainteresował się na poważnie polskim rynkiem – ocenia Rzebko.