Choć kadencja obecnej wygasła w marcu, wciąż nie powołano Rady Służby Publicznej na kolejne cztery lata. Eksperci przekonują, że to wyraz lekceważenia rządowych urzędników przez kolejnego już premiera.
W styczniu 2016 r. zlikwidowane zostały konkursy na stanowiska dyrektorskie w urzędach wojewódzkich, ministerstwach i innych instytucjach rządowych. Przy tej okazji zdecydowano też o likwidacji Rady Służby Cywilnej – jej miejsce zajęła Rada Służby Publicznej, w składzie od siedmiu do dziewięciu osób. Wśród ekspertów zasiadają profesorowie, ale też przedstawiciele poszczególnych partii. Do zakresu obowiązków rady (podobnie jak jej poprzedniczki) należy opiniowanie i doradzanie premierowi.
– Od marca br. proszę pana premiera, aby wyznaczył nowy skład rady, bo dotychczasowa kadencja się skończyła. Niestety, nie mam żadnej odpowiedzi w tej sprawie – mówi Tadeusz Woźniak, przewodniczący Rady Służby Publicznej.
Zgodnie z art. 20 ustawy z 21 listopada 2008 r. o służbie cywilnej (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 265) członkowie rady pełnią swoje funkcje do czasu powołania ich następców. – Nie jest dla nas jednak zbyt komfortowa sytuacja, bo funkcjonujemy w takim oczekiwaniu – dodaje Tadeusz Woźniak.
Potwierdza to Jakub Szmit, ekspert ds. administracji publicznej z Uniwersytetu Gdańskiego. Jego zdaniem nieprzerwana kadencja jest gwarancją niezawisłości przy wydawaniu opinii. – Jeśli rada wyda negatywne stanowisko, które nie spodoba się premierowi, to wtedy dopiero może dojść do wymiany jej składu – mówi.
Pewnym usprawiedliwieniem dla premiera może być pandemia. – W przepisach covidowskich nie ma jednak regulacji, które przesądziłby, że nie ma konieczności wyboru nowej rady. Trzeba przy tym pamiętać, że zasiadają w niej eksperci i osoby oddelegowanie przez partie. Nie prowadzi się z nimi rozmów kwalifikacyjnych, a jedynie dzwoni do nich urzędnik i w imieniu premiera proponuje taką funkcję – mówi prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem opieszałość w tej sprawie naraża premiera na zarzut z art. 231 kodeksu karnego, czyli niewykonanie obowiązków przez funkcjonariusza publicznego.
W opinii ekspertów takie zachowanie szefa rządu to przejaw lekceważenia całej administracji. – Rada Służby Cywilnej tym się różniła od obecnej rady, że wydawała też negatywne opinie do decyzji rządowych. Kilkumiesięczne opóźnienie świadczy o tym, że ten organ, który jest obecne atrapą, nie jest do niczego potrzeby szefowi rządu – mówi prof. Jolanta Itrich-Drabarek z Uniwersytetu Warszawskiego, były członek Rady Służby Cywilnej.
Choć nasi rozmówcy przyznają, że przejawy lekceważenia wobec służby cywilnej wykazywały też poprzednie ekipy rządowe. – Wiele lat bezskutecznie apelowałem do premierów Donalda Tuska i Ewy Kopacz, aby powołano przewodniczącego Rady Służby Cywilnej, bo był tylko zastępca, który nie mógł nikogo upoważnić w sytuacji swojej nieobecności, np. z powodu choroby – mówi prof. Krzysztof Kiciński, były wiceprzewodniczący Rady Służby Cywilnej. – Niestety zauważam, że szefowie rządów z różnych opcji politycznych nie traktują poważnie urzędników, a przecież dzięki ich fachowości są sprawie realizowane rządowe programy – dodaje.
Obecny stan rzeczy nie podoba się też związkowcom. – Jest to poważne zaniedbanie i niezbyt poważne traktowanie spraw dotyczących administracji publicznej. Obecnie rada nie ma pełniej legitymacji, aby w kluczowych sprawach dla nas zabierać głos – mówi Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w łódzkim urzędzie wojewódzkim. Tymczasem, jak podkreśla, organ ten powinien być bardzo aktywny i niezależny w przededniu zapowiadanych zwolnień i obniżek pensji w administracji.
Przypomnijmy, że w podobnej sytuacji jest Rada Narodowego Funduszu Zdrowia, która jest organem doradczym prezesa, a do jej zadań należy m.in. opiniowanie planu finansowego. Jej kadencja również wygasła w marcu i nie powołano nowej. Tyle że w przepisach covidowych jej rolę ograniczono.