Czy po pandemii praca z domu stanie się normalnością? Mam nadzieję, że nie! Jednak wielu ekonomistów przewiduje, że tak się właśnie stanie.
Dziennik Gazeta Prawna
Do tej pory na stałe z domu pracowało 7,9 proc. światowej siły roboczej, czyli 260 mln osób (dane Międzynarodowej Organizacji Pracy z 2019 r.). Najwięcej w krajach biednych: na Filipinach, w Indonezji czy w państwach Afryki Środkowej. Tam dom był zakładem pracy nawet dla 15 proc. (i więcej) pracującej populacji. Zaraz po nich (co ciekawe) były kraje najbogatsze: USA, Szwecja czy Francja. Ze współczynnikiem telepracy zbliżonym do 10 proc. państwa, w których z domu pracuje do 5 proc. ludzi, to egzotyczna wspólnota bogatych z Europy Zachodniej (Niemcy), wschodnich Europejczyków, Rosji, Turcji, Brazylii i Egiptu. Oczywiście praca zdalna pracy zdalnej nierówna. Bo znajdziemy w tej grupie zarówno przedstawicieli wolnych zawodów czy artystów, jak i skręcaczy papierosów, długopisów albo składaczy pudełek od pizzy.
To już dane historyczne, bo nadeszła pandemia. Na przykład przeprowadzony w marcu sondaż wśród 250 największych argentyńskich firm wykazał, że aż 93 proc. ich pracowników przeszło na telepracę. A w Japonii telepracowało ok. 70 proc. kadry zarządzającej. Ale co dalej? Gospodarki zaczynają się odmrażać. Z presją na zachowanie społecznego dystansu oraz strachem przed drugą falą pandemii przyjdzie nam jednak jeszcze trochę pożyć. Wydaje się nieuniknione, że wiele firm postanowi telepracę rozciągnąć w czasie. Również dlatego, że wiąże się ona dla nich z oszczędnościami. Tak bezpośrednimi: potencjalnie można sobie nawet wyobrazić zmniejszanie powierzchni biurowych. Jak i mniej oczywistymi: pracownicy, którzy się fizycznie nie spotykają, nie będą się mogli tak łatwo organizować i kolektywnie domagać swoich praw.
Powstało już nawet kilka symulacji ekonomicznych próbujących określić, jakie będą pokryzysowe wskaźniki telepracy. I tak np. ekonomiści Cristian Bonavida Foschiatti i Leonardo Gasparini szacują, że dla Argentyny i Urugwaju odsetek prac, które da się stale wykonywać z domu, wynosi ok. 25‒30 proc. Z kolei Tito Boeri twierdzi, iż dla krajów zachodnich wyniesie on od 24 proc. (Włochy) do 31 proc. (Wielka Brytania, Skandynawia). To samo (tyle że z podziałem na klasy społeczne) próbują zrobić Janine Berg, Florence Bonnet i Sergei Soares (związani z Międzynarodową Organizacją Pracy), pokazując, że najbardziej podatne na wypchnięcie do domu są zajęcia klasy wyższej (ok. 30 proc. z nich dałoby się tak wykonywać). Jednak nawet w szeregach klasy robotniczej potencjał jest duży – i sięga według badaczy nawet 12 proc.
Wszystko to można pewnie przedstawić w charakterze szansy: mniej czasu traconego na dojazdy, możliwość jedzenia w domu. Trzeba jednak pamiętać, że praca z domu to także wiele poważnych zagrożeń. O odcięciu od kontaktu ze współpracownikami i związanym z tym osamotnieniu już wspominałem. A jest jeszcze ryzyko, że praca w domu rozleje się na czas wolny. Może też dojść do spadku produktywności, bo trzeba będzie łączyć pracę z obowiązkami domowo-opiekuńczymi. Zwłaszcza gdy mieszkanie jest ciasną przestrzenią o powierzchni kilkunastu metrów kwadratowych. ©℗
Wydaje się nieuniknione, że wiele firm postanowi telepracę rozciągnąć w czasie. Również dlatego, że wiąże się ona dla nich z oszczędnościami. Na dodatek pracownicy, którzy się fizycznie nie spotykają, nie będą się mogli tak łatwo organizować i kolektywnie domagać swoich praw