Średnia płaca ostro idzie w górę. To bez wątpienia dobra wiadomość dla gospodarki. Ale niewykluczone, że będziemy musieli zapłacić za to wyższymi odsetkami od kredytów.
W sierpniu 2017 r. nastąpiła największa zwyżka realnego funduszu płac w sektorze przedsiębiorstw od września 2008 r. (wówczas podskoczył on o ponad 10 proc.). Dane opublikowane w poniedziałek przez Główny Urząd Statystyczny nie pozostawiają wątpliwości: nasz rynek pracy jest w najlepszej kondycji od wybuchu kryzysu finansowego, czyli od dziewięciu lat. Średnia płaca była o 4,7 proc. większa niż rok wcześniej (już po uwzględnieniu inflacji), a zatrudnienie podskoczyło o 4,6 proc. W sumie dało to niemal 9,6-proc. realny wzrost funduszu płac. To dobra wiadomość z punktu widzenia perspektyw wzrostu gospodarczego. Konsumenci mają pieniądze, by zwiększać wydatki i pompować popyt. Choć sektor przedsiębiorstw to tylko wycinek gospodarki, to jednak istotny: obejmuje firmy niefinansowe, zatrudniające co najmniej 10 osób.
– Mimo wygasania pozytywnego wpływu programu „Rodzina 500 plus” na roczną dynamikę dochodów gospodarstw domowych stan rynku pracy pozwoli podtrzymać wzrost konsumpcji prywatnej rzędu 5 proc. w skali roku, czyli podobny do odnotowanego w II kw. 2017 r. – ocenia Grzegorz Ogonek, ekonomista Banku Zachodniego WBK.
Zdaniem wielu analityków w sierpniu przyspieszenie w płacach wcale się nie zakończyło. „Dane GUS o liczbie wakatów potwierdzają, że nieobsadzonych etatów było w II kw. rekordowo dużo. Oznacza to, że niezaspokojony popyt na pracę będzie się w coraz większym stopniu przekładał na konkurencję o pracowników poprzez podwyżki płac” – oceniają ekonomiści PKO BP. Według nich w końcu tego roku dynamika płac przekroczy 7 proc. A zdaniem analityków mBanku może to być nawet 8 proc.
Fundusz płac wraca do przedkryzysowej dynamiki / Dziennik Gazeta Prawna
W sierpniu nominalny wzrost średniej płacy w sektorze przedsiębiorstw wyniósł 6,6 proc. Lepszy wynik ostatni raz został zanotowany w lipcu 2008 r. Ekonomiści spodziewali się wzrostu nieprzekraczającego 6 proc. Część z nich zwraca uwagę, że sierpniowy wystrzał może mieć źródło nie tylko w podwyżkach wymuszanych przez napięcia na rynku pracy. W części mogło się do niego przyczynić górnictwo, gdzie w tym roku wypłata premii w poszczególnych miesiącach rozkłada się inaczej niż przed rokiem.
Szczegółowe dane będą dostępne pod koniec września. Te, którymi ekonomiści dysponują w tej chwili, każą się zastanawiać, kiedy dynamika wynagrodzeń będzie na tyle wysoka, że doprowadzi do wyraźniejszego wzrostu cen. Na razie, chociaż wskaźniki z rynku pracy są niemal tak dobre, jak w okresie boomu z drugiej połowy minionej dekady, to ceny zachowują się zupełnie inaczej. W 2008 r. średnia inflacja wyniosła 4,2 proc., zaś w pierwszych ośmiu miesiącach tego roku było to 1,9 proc.
Niska inflacja daje poczucie bezpieczeństwa członkom Rady Polityki Pieniężnej. Od dłuższego czasu powtarzają oni, że nie widzą powodów do zastanawiania się nad podwyżkami stóp procentowych. Niektórzy sugerują wręcz, że mogłyby one pójść w dół. Wczoraj (ale jeszcze przed publikacją danych z rynku pracy) o tym, że mogą pozostać bez zmian nawet przez dwa lata, mówił Jerzy Kropiwnicki z RPP.
Takie deklaracje przekonują ekonomistów i rynek, choć nie rozwiewają wszystkich wątpliwości. „Podtrzymujemy nasz scenariusz bazowy zakładający długotrwałą stabilizację stóp procentowych na obecnym poziomie i rozpoczęcie podwyżek kosztu pieniądza dopiero w IV kw. 2018 r. Pozwoli na to utrzymujący się względnie umiarkowany poziom inflacji. Niemniej podkreślamy rosnące ryzyko ze strony przyspieszającego wzrostu płac, który może się z czasem zacząć przekładać na wzrost cen, i tym samym przekonać radę o potrzebie szybszego podwyższenia kosztu pieniądza” – napisał we wczorajszym komentarzu Piotr Piękoś, ekonomista Banku Pekao.
Wyższe stopy byłyby korzystne dla posiadaczy oszczędności w bankach, bo oprocentowanie lokat zapewne poszłoby nieco w górę. W gorszej sytuacji znaleźliby się kredytobiorcy. Koszt kredytu rośnie niemal automatycznie – duża część pożyczek jest powiązana z rynkowymi stopami procentowymi (które mogą wzrosnąć nawet szybciej, niż podniosłaby je RPP). Tylko w przypadku złotowych kredytów mieszkaniowych jedna podwyżka rzędu 0,25 pkt proc. oznaczałaby w ciągu roku wydatki na obsługę zadłużenia większe o ponad 600 mln zł.
Niska inflacja daje poczucie bezpieczeństwa członkom RPP