Do naszej redakcji zgłosiła się czytelniczka, której spółka Alphabet (Google) już od roku przetrzymuje
pieniądze na koncie Google Play, odmawiając ich wypłaty na konto bankowe. Gigant technologiczny z Doliny Krzemowej nie widzi w tym nic złego. Jednak przepytywani przez nas eksperci uważają, że jeśli firma stosuje podobne praktyki względem większej liczby konsumentów, to powinien się im przyjrzeć Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) albo nawet Komisja Europejska.
Sprawa czytelniczki jest dość skomplikowana. W najprostszych słowach: kupowała ona w tradycyjnych sklepach stacjonarnych zdrapki zawierające kody doładowujące do usługi Google Play (internetowa witryna zawierająca gry, aplikacje i filmy) o wartościach w przedziale 20–150 zł. Kobieta wykorzystywała kupione karty, wpisując ich kody bezpośrednio do bardzo popularnej gry mobilnej Toon Blast (należącej do spółki Zynga). To produkcja dostępna za darmo w Google Play, którą pobrano dotychczas ponad 50 mln razy.
Czytelniczka kupowała dodatki do tej gry i wydała w ten sposób łącznie ponad 805 zł. Po pewnym czasie Zynga zablokowała jej możliwość dalszego korzystania z aplikacji. Po wniesieniu
reklamacji producent zgodził się na zwrócenie użytkowniczce wszystkich poniesionych w grze kosztów.
Rzecz w tym, że środki te trafiły z powrotem na saldo Google Play
kobiety. Gdy próbowała je wypłacić (np. na konto bankowe lub PayPal), otrzymała informację od Google’a, że taka opcja nie jest dostępna w Polsce (lecz tylko w Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych). I że środki można wydać wyłącznie w wirtualnym sklepie amerykańskiej firmy. Czyli pieniądze przekształcono niejako w wirtualną kartę podarunkową.
Zrzucając z siebie odpowiedzialność, pracownicy Google’a stwierdzili, że to twórca gry jest odpowiedzialny za dokonanie zwrotu pieniędzy w preferowany przez użytkowniczkę sposób. Przedstawiciele Zyngi nie zgodzili się jednak z takim zarzutem. Podkreślono, że producent aplikacji wystawionych w sklepie Google Play nie ma dostępu do
informacji o płatnościach dokonywanych przez użytkowniczkę, a sam proces zwrotu jest zarządzany na zasadach amerykańskiego giganta technologicznego. I producent aplikacji nie ma nad nim żadnej kontroli.
Efekt tego odsyłania użytkowniczki z jednego wirtualnego okienka do drugiego jest taki, że od 15 lutego 2021 r. nie może ona rozporządzać własnymi pieniędzmi w preferowany przez siebie sposób. Czytelniczka mówi nam, że czuje się wprowadzona w błąd i nie rozumie, dlaczego polscy użytkownicy są traktowani gorzej niż ci w innych krajach.
– Skoro amerykańska korporacja nie ma problemu z wyciągnięciem ręki po
pieniądze Polaków, to tak samo powinna im móc je zwrócić w razie uzasadnionego żądania – uważa kobieta.
Staraliśmy się wyjaśnić tę sprawę z biurem prasowym rodzimego oddziału Google’a, jednak bez skutku. Zostaliśmy zarzuceni publicznie dostępnymi, acz niezbyt pomocnymi materiałami dotyczącymi polityki zwrotów. W celu sprecyzowanej pomocy przedstawiciele firmy domagali się ujawnienia tożsamości użytkowniczki, czego oczywiście zrobić nie mogliśmy.
Trudno ustalić, jak wielu internautów boryka się z podobnym problemem. W marcu 2020 r. na stronie www.support.google.com zadano pytanie o możliwość wypłaty środków z salda Google Play na konto bankowe. Do pytania przyłączyło się 270 użytkowników. Pracownicy firmy nie byli im jednak w stanie udzielić żadnej pomocnej odpowiedzi.
Poprosiliśmy więc o komentarz prawników. Przyznają oni, że sytuacja czytelniczki oraz innych użytkowników jest trudna, a działania gigantów technologicznych niezrozumiałe.
– Bazując na lekturze korespondencji czytelniczki oraz warunków korzystania z usług Google’a, wyłania się mało transparentny model reklamacji, gdzie klient odsyłany jest do kilku różnych opracowań – ocenia dr Jacek Markowski, adwokat specjalizujący się w branży gier komputerowych. W wątpliwość podaje on wynikające z wiadomości twórcy aplikacji oraz właściciela sklepu elektronicznego wzajemne odsyłanie do drugiej strony w obszarze odpowiedzialności, niedające satysfakcjonującej drogi do rozstrzygnięcia konsumenckiego problemu.
Wtóruje mu dr Michał Mostowik, adwokat i starszy prawnik w kancelarii DLK Legal.
– Czytelniczka wpadła w gąszcz procedur korporacyjnych, gdzie obaj dostawcy usług twierdzą, że mają związane ręce i formalnie nic nie mogą zrobić – mówi adwokat. Przy czym zastrzega, że nie znając wszystkich okoliczności zwrotu i dokładnych przyczyn reklamacji, nie ma możliwości kategorycznego stwierdzenia, kto tak naprawdę zawinił, np. czy producent faktycznie nie mógł ustalić z użytkowniczką preferowanej formy zwrotu środków.
Zdaniem dr. Jacka Markowskiego użytkownicy borykający się z podobnym kłopotem powinni rozważyć złożenie do UOKiK zawiadomienia o naruszeniu zbiorowych interesów konsumentów.
– Gdyby organ otrzymał takie zgłoszenie, mógłby poruszyć temat na forum prac w Komisji Europejskiej. Impuls do wdrożenia bardziej przejrzystych mechanizmów powinien wyjść z KE, ze względu na potencjalnie dużą skalę tego konsumenckiego zagadnienia – uważa dr Jacek Markowski.
Warto przywołać opracowanie Europejskiego Centrum Konsumenckiego w przedmiocie kart podarunkowych (2019 r.). Wynika z niego, że jeżeli konsument chce odstąpić od zakupu, którego dokonał w internecie, to zwrot pieniędzy powinien nastąpić w tej samej formie, w jakiej dokonał płatności.
– Przepisy nie wymagają jednak od przedsiębiorcy zwrotu środków z wykorzystaniem tej samej metody płatności, jeżeli mamy do czynienia ze zwykłą reklamacją wadliwej usługi. Taką regulację zawierają przepisy dotyczące konsumenckiego odstąpienia od umowy zawartej na odległość – zaznacza dr Michał Mostowik.
Konieczne jest zatem ustalenie, z jakim przypadkiem mamy do czynienia w opisywanej sprawie.
– Niewątpliwie korzystnym dla konsumentów będzie zainteresowanie się zasygnalizowanym problemem przez organy ochrony konsumentów, dla zapewnienia transparentności – wskazuje dr Jacek Markowski.©℗