Obecny system rozdzielania pieniędzy prowadzi do absurdów. Miasta chcą więc dostawać wpływy z PIT od osoby pracującej w zakładzie pracy na ich terenie.
Coraz więcej podatników decyduje się na wyprowadzkę z miasta. Przyczyną są często niższe ceny mieszkań i gruntów – koszt lokalu w bloku bywa równy kosztowi domu w ościennej gminie. Po przeprowadzce osoby pracują jednak dalej w mieście i korzystają z jego dróg, przedszkoli, szkół oraz oferty kulturalnej: kina czy teatru. Zgodnie z przepisami podatek trafia wtedy w miejsce zameldowania pracownika, czyli do gminy. Miasta tracą więc podwójnie: muszą utrzymywać całą infrastrukturę, z której korzysta pracownik, i nie dostają od niego nic w zamian. Chcą więc, aby wpływy z PIT były dzielone między samorządy inaczej niż dotychczas.
PIT osób fizycznych i samorządowych / DGP

Winny system

Krzysztof Mączkowski, skarbnik Łodzi, wyjaśnia, że obecny system rozdzielania dochodów z PIT pomiędzy jednostki samorządu terytorialnego wynika z ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego (t.j. Dz.U. z 2010 r. nr 80, poz. 526). Ustawa określa algorytm, który pozwala ustalić, ile środków z PIT trafia do każdej gminy lub miasta.
Ministerstwo Finansów ustala kwotę dochodów z tego tytułu dla każdej jednostki samorządu terytorialnego w zależności od wysokości wpływów z tego podatku, czyli liczby mieszkańców rozliczających się z podatku w danej miejscowości – tłumaczy Krzysztof Mączkowski.
Doktor Lesław Fijał, skarbnik Krakowa, zwraca uwagę, że taki sposób obliczania przez ministra finansów kwot udziałów jednostek w PIT jest niekorzystny dla miast, zwłaszcza dla miast realizujących na rzecz swoich mieszkańców zadania powiatowe (miasta na prawach powiatu). Przesądza o tym przyjęta w obowiązującej ustawie o dochodach jednostek samorządu terytorialnego pewna dowolność w określaniu przez podatnika swoje miejsca zamieszkania, niekoniecznie zgodnego z miejscem zameldowania.
– Powoduje to, że z jednej strony podatek dochodowy w części samorządowej „wypracowany” w danym mieście na prawach powiatu jest „wywożony” przez pracujących w nim podatników do sąsiednich gmin, należących również do innych powiatów – przyznaje Lesław Fijał.
Skarbnik dodaje, że obecny system ma coraz większe znaczenie dla swoistej „redystrybucji” udziałów samorządów w PIT, w sytuacji wzmacniającej się tendencji do opuszczania miast przez bardziej majętnych (a zatem więcej zarabiających) mieszkańców.

Studenci nie płacą

Doktor Marcin Będzieszak z Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Uniwersytetu Szczecińskiego przyznaje, że problemem jest sposób rozliczania się podatników. W rozliczeniach PIT nie wskazują oni miejsca zamieszkania, ale miejsce zameldowania.
Chodzi przykładowo o studentów, którzy wyjeżdżają ze swoich miejscowości do miasta na studia, a także osoby wynajmujące mieszkania bez formalizacji swojego – często długotrwałego – pobytu. Zwykle osoby takie zameldowane są nadal w miejscowości, z której pochodzą. Podczas studiów lub w trakcie najmu mieszkania podejmują pracę w mieście. Rozliczają się jednak w miejscu zameldowania, co oznacza, że do miasta nie trafia ani jedna złotówka z ich PIT.

Udział w PIT musi być większy, gdyż samorządy otrzymują dodatkowe zadania

Krzysztof Mączkowski przyznaje, że problem dotyczy również przedsiębiorców, którzy osiągają wysokie dochody, oraz ich rodzin. Dlatego utrata dochodu z podatku PIT od tej grupy ludności jest dla miast dotkliwa.
– Te przykładowe – choć powszechnie obserwowane – sytuacje wskazują na istotne niedoskonałości obowiązującego sposobu liczenia przez ministra finansów kwot udziałów poszczególnych samorządów w PIT – stwierdza Lesław Fijał.



Propozycje zmian

Zdaniem Krzysztofa Mączkowskiego niezbędne jest wypracowanie systemu, w którym dochodem miasta byłyby nie tylko dochody osób zamieszkujących, ale i pracujących na terenie miasta.
Lesław Fijał proponuje, aby kwoty udziałów samorządów (zwłaszcza gmin i powiatów) w PIT były ustalane zgodnie z zasadą, że udział w PIT pozostaje w gminie (jak i w powiecie), w której powstaje dochód do opodatkowania.
– Mam świadomość, że propozycją tą narażam się ościennym gminom i powiatom wokół miast na prawach powiatu. Stąd też można by zaproponować wersję nieco łagodniejszą – stwierdza.
Precyzuje, że część samorządowa PIT wypracowywana w miastach mogłaby być dzielona po połowie między samorząd, w którym powstaje dochód opodatkowany, a zadeklarowany przez podatnika samorząd, będący jego miejscem zamieszkania. W ten sposób pieniądze trafiałyby w części do miasta, w którym osoba pracuje, a w części do miejscowości, w której mieszka.
Pozwoliłoby to też skończyć z działaniami, które mają przyciągać do określania miejsca zamieszkania w danej gminie. Samorządy, szukając dodatkowych środków, które mogłyby zasilić ich budżety, zachęcają do deklarowania miejsca zamieszkania na ich terenie. Jest to już niejako walka o wpływy z podatków. Akcje propagujące rozliczanie się z PIT w miejscu zamieszkania mają na celu wskazanie, że dzięki temu mieszkańcy otrzymają szansę na nowe inwestycje, lepszą ofertę edukacyjną i kulturalną.
Podobny pomysł podziału zysków z PIT zgłasza Marcin Urban, skarbnik Wrocławia. Uważa on jednak, że rozmowa jedynie o podziale dochodów jest niewystarczająca.
– Problemem jest to, w jaki sposób w danym systemie podziału PIT i innych danin samorządy dzielą między siebie obciążenia wydatkowe – stwierdza. Potwierdza, że w obecnym systemie metropolie często przejmują wiele zadań od ościennych gmin (np. tworzenie miejsc w przedszkolach).
– Związanie udziału w podatku dochodowym samorządu z miejscem pracy lub edukacji dzieci jest moim zdaniem dobrym kierunkiem – mówi nasz rozmówca.
– Czas najwyższy – dodaje – wrócić do ustawy metropolitalnej, w której można takie kwestie uregulować.
Krzysztof Mączkowski, podobnie jak skarbnik Wrocławia, uważa, że problem jest głębszy niż podział PIT. W jego ocenie konieczne jest zwiększenie udziałów samorządów w tym podatku, ponieważ wprowadzenie ulgi na dzieci oraz zmiana skali podatkowej doprowadziły do znacznego uszczuplenia dochodów samorządów.
– Wielkość udziału powinna się również zwiększyć z uwagi na dodatkowe zadania przekazywane samorządom bez zabezpieczenia środków na ich realizację, np. ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej – przyznaje skarbnik Łodzi.
Zwraca on uwagę, że samorządy do tej pory nie mają żadnego wpływu na udzielanie przez rządowe organy podatkowe ulg i zwolnień w zakresie podatku dochodowego. Należy więc wypracować taki system, w którym każda ze stron korzystających z tego źródła dochodowego będzie odpowiadała za podejmowane decyzje w zakresie zastosowanych ulg i zwolnień.

Głębszy problem

Doktor Marcin Będzieszak zwraca uwagę na źródło problemów miast związanych z udziałem w PIT. Chodzi o to, że jest różnica w liczbach osób zamieszkałych i zameldowanych w mieście. W efekcie do miasta trafiają pieniądze tylko z podatków osób zameldowanych, a nie tych, które w nim mieszkają.
Okazuje się, że problem nie dotyczy jedynie PIT, ale również janosikowego. Ponieważ liczba osób w miastach jest zaniżona, to ich dochód na jednego mieszkańca jest automatycznie wyższy. W rezultacie na janosikowe, a więc pomoc biedniejszym miastom, muszą wpłacać więcej pieniędzy. Najlepszym przykładem samorządu, w którym ten niekorzystny mechanizm działa, jest Warszawa. Traci ona więc podwójnie: ma niższe dochody z PIT oraz więcej przekazuje na janosikowe. Dlatego w obywatelskim projekcie zmian w janosikowym, którym zajmuje się obecnie Sejm, jest propozycja, aby podnieść liczbę mieszkańców Warszawy i innych miast, stosując odpowiednie mnożniki.