Minister sprawiedliwości Francji ma podwójnie trudne zadanie: przekonać do wymiaru sprawiedliwości obywateli, ale też silnego kolegę z rządu.

Z obywatelami jest zawsze tak samo – kiedy dojdzie do szczególnie bulwersującego przestępstwa, domagają się, po pierwsze, zaostrzenia kar, a po drugie, zdyscyplinowania odpowiedzialnych za przestrzeganie prawa. A ponieważ nad Sekwaną doszło niedawno do dwóch takich wstrząsających spraw, na wynik nie trzeba było długo czekać. Nawet 70 proc. wypowiadających się w sondażach Francuzów nie ufa wymiarowi sprawiedliwości. Dla polityków to sygnał do ataku.

Nie trzeba było długo czekać. Ledwie zostały ogłoszone ministerialne nominacje, wewnątrz nowego rządu zaznaczyła się oś sporu. Zaczął minister spraw wewnętrznych. Bruno Retailleau – członek Partii Republikańskiej – postanowił przejąć inicjatywę i od pierwszego wystąpienia rozpoczął szarżę. W tonie: obywatele chcą bezpieczeństwa na granicach i na ulicach. Prawo jest niedostatecznie surowe, ale to można zmienić, a w ogóle to „państwo prawa nie jest jakąś świętością”, bo nie może być tak, że przepisy ograniczają reakcję państwa na zło, które się dzieje. Jedno ze wspomnianych przestępstw, które zbulwersowały opinię publiczną (zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, w dodatku na zlecenie), popełnił 14-latek. Pomysł szefa resortu spraw wewnętrznych: pora skończyć ze specjalnym traktowaniem nieletnich i sądzić ich jak dorosłych. Jeszcze gorsi niż prawo samo w sobie są zaś „niedbali” i „opieszali” sędziowie. Klasycznie: my łapiemy przestępców, a sędziowie ich wypuszczają.

Didier Migaud, nowy minister sprawiedliwości – Strażnik Pieczęci, stara się oponować, choć jest postrzegany jako polityk (i człowiek) o zdecydowanie mniejszej sile przebicia niż Retailleau. Wydaje się, że dystyngowany 72-latek, ekssocjalista, który wystąpił z partii, kiedy został powołany na stanowisko pierwszego przewodniczącego Trybunału Obrachunkowego (był nim przez 14 lat), pochodzi z innego świata. Ale także on ruszył na tournée po mediach i próbuje zdobywać punkty. Tylko jak wiele da się ugrać, prostując oczywiste przekłamania i tłumacząc oczywiste dla praktyków subtelności prawa, kiedy publiczność jest właśnie na etapie rozedrgania zbliżającym się do poziomu „rozjuszony tłum”?

Strażnik Pieczęci przypomina więc, że nie trzeba nowego prawa, by w szczególnych przypadkach sądzić nieletnich jak dorosłych („Trzeba sprawić, żeby wiek nie był nadużywaną wymówką, ale nie wolno podważać istnienia sądownictwa dla nieletnich, szczególnie że regulują je zasady konstytucyjne, konwencje międzynarodowe” – mówi). Owszem, prawo można zmieniać, jeśli uda się przekonać większość w parlamencie, a nowe regulacje nie są niezgodne z konstytucją. Dyskutować nie tylko można, lecz nawet należy, ale nie wolno nie próbować działać poza obowiązującymi przepisami. Prawda? Jasne, tyle że niezbyt chwytliwa.

Pytany, czy jego zdaniem „państwo prawa to świętość”, Migaud cierpliwie odpowiada, że należy rozróżniać „państwo prawa” od „praw w państwie”, czyli podstawowe zasady działania państwa od konkretnych ustaw, które oczywiście nie powstają raz na zawsze. Co do sprawności wymiaru sprawiedliwości przypomina, że już jego poprzednik zaprojektował w budżecie resortu nowe etaty dla sędziów, urzędników sądowych, a także personelu więziennego (we Francji podlega on MS).

Tyle że tu pojawia się poważny problem – poprzedni gabinet źle wyliczył przewidywaną wielkość budżetu na 2025 r., więc aby utrzymać w ryzach deficyt, trzeba teraz obciąć dużą część wydatków. Pieniędzy ma być mniej także w budżecie resortu sprawiedliwości – zaalarmowały w zeszłym tygodniu media. W rzeczywistości będzie ich nie tyle mniej, ile mniej, niż zakładano. Według założeń przesłanych do parlamentu budżet wymiaru sprawiedliwości ma wynieść 10,24 mld euro, czyli o 500 mln euro mniej, niż przewidywano.

Minister natychmiast udał się do mediów, którym powiedział, że rozważa rezygnację w przypadku, gdy budżet resortu nie zostanie zwiększony. – Są państwa, które panują nad wydatkami, ale jednocześnie mają priorytety. U nas stawia się przed wymiarem sprawiedliwości wyzwania, a nie zapewnia się mu środków, żeby mógł im sprostać – mówi Didier Migaud w radiu RMC.

Czy naprawdę chodzi mu o pieniądze? Może bardziej o zaznaczenie, że nie zamierza być „malowanym ministrem” i nie zgadza się na to, by wymiar sprawiedliwości był chłopcem do bicia? Oby to drugie, bo w czasie ewidentnego kryzysu państwa (brak większości parlamentarnej plus niemożność ponownego rozwiązania parlamentu przez rok) Francja bardzo potrzebuje kogoś, kto przeciwstawi się pokusom politycznego traktowania prawa. ©℗