Trzeba pamiętać, czyim człowiekiem był przez lata sędzia Szmydt. Nawet jeśli ktoś wcześniej zauważał u niego pewne dziwne zachowania, to mógł zwyczajnie nie wierzyć, że ktokolwiek coś z tym zrobi - zauważa Jarosław Gwizdak – członek zarządu INPRIS, adwokat, były prezes Sądu Rejonowego Katowice-Zachód.

Z Jarosławem Gwizdakiem rozmawia Sławomir Wikariak
Sławomir Wikariak: Zastanawiam się, czemu służą oświadczenia majątkowe sędziów. Dziś wszyscy zadają sobie pytanie, jak to jest możliwe, że sędzia Tomasz Szmydt, zarabiający kilkakrotnie więcej niż średnia krajowa, poza długami nie miał praktycznie nic. Dlaczego nikt na to nie zwrócił uwagi?

Jarosław Gwizdak: A na czym polega sprawdzanie oświadczeń majątkowych sędziego? Na sprawdzaniu literówek, tego, czy napisał „metry kwadratowe”, a nie „metry”, czy doliczył piwnicę do metrażu, czy nie pomylił się w zapisie daty. Merytorycznie nikt na oświadczenia nie spogląda. A moim zdaniem powinien, choć oczywiście pytanie: kto?

No właśnie, kto?

Jeśli zrobi to Ministerstwo Sprawiedliwości, to będzie krzyk o zamachu na niezawisłość i naruszeniu równowagi władz. Robić by to mogła – i chyba nawet powinna – Krajowa Rada Sądownictwa, aczkolwiek w nowym kształcie. Według projektu nowelizacji KRS ma zarządzać wymiarem sprawiedliwości i sprawować nad nim nadzór. Może więc powinna być jakaś komórka, która by sprawdzała oświadczenia. Już samo porównanie stanu majątkowego rok do roku pozwoliłoby wychwycić pewne wątpliwości, które można byłoby przynajmniej próbować rozwiać, choćby w poważnej rozmowie z sędzią. Okazuje się, że o ile w Polsce nikt oświadczeniom majątkowym sędziego Szmydta się nie przyglądał, o tyle za granicą – na co wiele wskazuje – ktoś przyjrzeć się zdążył.

To jest argument przeciwko jawności oświadczeń majątkowych. W Polsce, z tego co pan mówi, sprawdza się literówki, a białoruskie czy rosyjskie służby mogą w internecie wyszukiwać sędziów, którzy ze względu na problemy finansowe potencjalnie są najbardziej podatni na zwerbowanie.
ikona lupy />
Jarosław Gwizdak – członek zarządu INPRIS, adwokat, były prezes Sądu Rejonowego Katowice-Zachód, w 2019 r. odszedł z zawodu sędziowskiego / Materiały prasowe / fot. Justyna Mielnikiewicz/MAPS/Materiały prasowe

To jest oczywisty dylemat. Być może pewnym rozwiązaniem byłoby publikowanie tylko jakiejś części sprawozdania sędziego, a nie całości. Słowacka sędzia Pamela Záleská, która skazała mocodawcę zabójców dziennikarza śledczego Jána Kuciaka, jest pod całodobową ochroną służb i wszędzie towarzyszy jej ochroniarz. Jednocześnie w internecie są dostępne jej oświadczenia majątkowe z całej dekady. Dzięki temu wiem, że zarabia ona ok. 7 tys. euro miesięcznie, ale szczegółowych informacji o wierzytelnościach nie poznam. Chodzi mi o to, że pełne oświadczenia majątkowe mogą być dostępne tylko określonym podmiotom, a w internecie jest publikowany jedynie ich substrat. Są rozwiązania jawnościowe stosowane w innych krajach, więc może z nich skorzystajmy. Nie wyważajmy otwartych drzwi.

W oświadczeniach majątkowych sędziego Szmydta była czerwona flaga, która powinna zostać zauważona wcześniej. Dostrzega pan u niego inne sygnały, które powinny niepokoić?

Dostrzegam. Mam przede wszystkim na myśli jego, nazwijmy to, specyficzną aktywność w social mediach. Choćby zdjęcie w koszulce ekipy chuliganów jednego z klubów sportowych. Dysponujemy narzędziami, żeby prześledzić, kto podał dalej jakiego tweeta, kto sympatyzuje z kim w mediach społecznościowych, kto w ten sposób swoje poglądy manifestuje. Tę aktywność internetową warto monitorować.

Gdyby służby na podstawie aktywności sędziego w mediach społecznościowych zaczęły mu się bliżej przyglądać, to przecież środowisko sędziowskie wzniosłoby sztandary niezawisłości i wolności słowa.

Znowu nie mam prostej recepty na rozstrzygnięcie tego dylematu. Prawo to sztuka ważenia różnych dóbr i interesów. Myślę jednak, że obecny minister sprawiedliwości, mający przeszłość rzecznika praw obywatelskich i doświadczenie w NGO, nie zrobi niczego nieprzemyślanego. Ale coś zrobić powinien.

Będąc jeszcze prezesem sądu rejonowego, zatrudnił pan psychologa, by pomagał sędziom. Już po odejściu z zawodu opowiadał pan, że prezes sądu okręgowego spytał, po co sędziom psycholog. Ucieczka sędziego Tomasza Szmydta pokazuje chyba, że pomoc psychologa może być nie tyle przydatna, co wręcz niezbędna?

Myślę, że jest konieczna. I nie chodzi o to, żebym ja miał satysfakcję, że ponad dekadę temu próbowaliśmy coś z tym problemem zrobić. Bo już wtedy była taka potrzeba. Potrzeba widoczna chociażby na internetowym forum sędziów, które poza tym, że było narzędziem do kontaktu, w jakimś stopniu stanowiło formę zbiorowej terapii. Sędziowie najłatwiej mogą się wyżalić innym sędziom i rozpoznać u nich pewne problemy. Dostrzegając je, zatrudniliśmy panią psycholog na dyżury. Oczywiście początkowe reakcje były typu: „przecież ja jestem osobą normalną”, ale po jakimś miesiącu zaczęli się u niej pojawiać i urzędnicy sądu, i sędziowie, i asesorzy.

Jak ocenia pan kondycję psychiczną sędziów?

Myślę, że obecnie jest bliska fatalnej. Z wielu powodów. Sędziowie są zmieleni nawałem pracy, w znacznej mierze administracyjnej. Orzekania jest w tym może 60 proc., maksymalnie 70 proc. To frustruje, bo wciąż nie można sobie poradzić z wpływem spraw. Frustruje zwłaszcza w ostatnim czasie, który doprowadził do bardzo ostrych podziałów w środowisku, a także dylematów prawniczo-etycznych. Afera hejterska, rozmowy, że wy jesteście „neony”, my jesteśmy niezłomni, nie budują łatwego środowiska pracy. Ludzie ze sobą nie rozmawiają. Rachunki krzywd nie są wyrównane.

A przy tym wszystkim sędzia to jeden z najbardziej samotnych zawodów świata. Składy ławnicze czy kolegialne są rzadkością. Większość spraw jest rozpoznawanych przez jednego sędziego. Dlatego oczywiste jest, że potrzebuje on kogoś, powiedzmy powiernika, z którym może pewne rzeczy przegadać. Poradzili sobie z tym np. Holendrzy, wprowadzając mechanizm superwizji, który polega na tym, że sędzia sędziemu się zwierza, mówi, co go boli, i na tej podstawie są podejmowane ewentualnie dalsze działania. Oczywiście do tego dochodzi pomoc psychologiczna, która funkcjonuje w wielu krajach. W Polsce, jak widać, nie jest jednak potrzebna.

Powiedział pan, że sędzia może najłatwiej rozpoznać pewne problemy u drugiego sędziego. Czy koledzy sędziego Szmydta powinni dostrzec jakieś sygnały, że dzieje się coś złego?

I tak, i nie. Nawet jeśli coś niepokojącego było dostrzegane przez współpracowników, to trzeba pamiętać o całym kontekście związanym z tym konkretnym sędzią. Skąd się wziął, czyim był przez lata człowiekiem. To, że teraz były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i jego ludzie się go wypierają, to zwykła ściema. Dlatego mógł zadziałać taki mechanizm, że nawet jeśli ktoś zauważał pewne dziwne zachowania, to mógł zwyczajnie nie wierzyć, że ktokolwiek coś z tym zrobi.

Znam też historie budujące – gdy sędzia wziął sędziego na bok i powiedział mu: „człowieku, weź się w garść”, i jakoś pomógł. Ale też wszyscy czytamy pojawiające się co jakiś czas informacje o pijanym sędzim, który został zatrzymany przez policję, choć jego problemy z alkoholem pewnie nie były tajemnicą. Oczywiście nie można też wykluczyć, że akurat w tym przypadku nikt niczego niepokojącego nie dostrzegł.

A może to kwestia źle pojmowanej solidarności zawodowej, przepraszam za wyrażenie, „nadzwyczajnej kasty”?

Tak, to bez wątpienia też jest problem. W środowisku sędziowskim pewnych rzeczy zwyczajnie się nie mówi. Dlatego tak ważna jest rola NGO, które przyglądają się mu z pozycji obserwatora. To jest ta robota, którą robią Court Watch Polska czy inne organizacje, działające dla poprawy funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości.

Przy całym szacunku dla roboty NGO one nie rozwiążą problemów środowiskowych.

Na pewno nie, ale pomagają zdefiniować te problemy. Bez wątpienia są też potrzebne zmiany ustawowe. Podam przykład sabbaticalu (długi, często nawet roczny urlop – red.). Chciwe i mądre korporacje nie bez przyczyny wymyśliły coś takiego, bo w pewnym momencie możesz mieć dosyć, ale jak odpoczniesz, to będziesz dużo bardziej efektywny i mocniej zwiążesz się z firmą. Nikt sobie nie zadaje pytania, ile kosztuje sędzia, jego wykształcenie, doprowadzenie do etapu, kiedy jest dobrym orzecznikiem. I tego, czy w sytuacji, gdy potrzebuje złapać oddech, nie byłoby sensownie mu to umożliwić. Gdyby mi ktoś coś takiego umożliwił lata temu, to być może byłbym dalej sędzią.

W prawie o ustroju sądów powszechnych jest jedynie urlop dla poratowania zdrowia, ale dostają go ci, którzy niemalże umierają. A dla przykładu nauczyciele korzystają z rocznych urlopów, które daje im ustawa. Gdyby sędzia też mógł wziąć taki urlop w krytycznym momencie swojego życia – przy założeniu, że nie spędziłby go na Białorusi – to myślę, że byłoby to z korzyścią dla wszystkich.

Mimo wszystkich tych sensownych postulatów naprawy systemu uważa pan, tak przynajmniej napisał pan na platformie X, że nie każdy sędzia sędzią być powinien. Tylko jak to zweryfikować? A nawet jeśli będziemy mieć pewność, że ktoś sędzią dalej być nie powinien, to co z tym zrobić?

Na szczęście konstytucja gwarantuje sędziom nieusuwalność. Co chyba nie oznacza, że nie można ich w żaden sposób oceniać. Były kiedyś oceny okresowe i co pewien czas powracają postulaty przywrócenia ich w jakiejś formie. To być może jest warte rozważenia. Gdybyśmy mieli Krajową Radę Sądownictwa z prawdziwego zdarzenia, to jej rolą powinno być przygotowanie wytycznych, także dotyczących ochrony kontrwywiadowczej. Choćby sprawdzania, co sędziowie wypisują w social mediach, bo jak niektórych czytam, to jeży mi się włos na głowie, choć zawsze byłem zwolennikiem otwarcia się sędziów na media i społeczeństwo. Nawet zwykłe zwrócenie uwagi sędziemu, że być może coś jest nie tak, potrafi być skuteczne.

Czy gdyby wszystkie te bezpieczniki, o których pan wspomniał, były stosowane, to ucieczki sędziego Szmydta można byłoby uniknąć?

Nie sądzę, ale myślę, że można by zminimalizować takie ryzyko, a przynajmniej przewidzieć je dużo wcześniej. Choćby na podstawie aktywności sędziego w internecie, zwłaszcza po ujawnieniu afery hejterskiej. Co publikował, co lajkował, jakie konta śledził. Bo nie chodzi tylko o skandal, lecz także o kompromitację. Aport, z którym wyjechał z Polski tak wysoko postawiony sędzia, jest potężny. To, co zawiózł przywódcy Białorusi, jest na pewno skrzynią złota. ©Ⓟ