W razie niebezpieczeństwa niedobrze byłoby, aby mieszkańcy stolicy dowiadywali się, że najbliższy czynny schron jest w… Wilnie albo Helsinkach.

Powiedzmy prawdę: w Polsce schronów nie ma w ogóle. Ba, pojęcia schronu polskie prawo nie definiuje, a zatem realnie nawet nie wiemy, czym schron jest. Brak definicji pozwala na swobodne żonglowanie rzekomą liczbą istniejących czy budowanych schronów przez wszelkiej maści „urzędowych optymistów”. Skoro prawo nie definiuje, co jest schronem, to na upartego można wliczyć do statystyk nawet piwniczkę na ziemniaki.

Doświadczenie historyczne w tym względzie też mamy, delikatnie mówiąc, nie najlepsze. Sanacyjni poprzednicy obecnych włodarzy RP zainteresowali się schronami dość późno, a mówiąc wprost – o wiele za późno. W Rozporządzeniu Ministra Spraw Wewnętrznych z 26 sierpnia 1939 r. przewidywano, że na każdej działce zabudowanej budynkami mieszkalnymi o kubaturze przewyższającej 2500 m sześc. powinny zostać urządzone schrony przeciwlotnicze. Dobrze zarządzono, tyle że – jak to w Polsce bywa od stuleci – najlepsze idee i słuszne rozwiązania wprowadza się w życie zbyt późno. Rozporządzenie nakazujące budowę schronów wydano na pięć dni przed wybuchem wojny, a w takim tempie nie buduje się schronów nawet we współczesnych Chinach, a co dopiero w zbiurokratyzowanej Polsce. Bez ryzyka możemy stwierdzić, że na podstawie tego rozporządzenia nie zbudowano choćby jednego. Co było dalej? Dalej była hekatomba dla maltretowanej bombardowaniami ludności i ucieczka władz do bezpieczniejszej Rumunii.

To historia, a co do teraźniejszości, to nie wiemy, ile pozostało nam czasu na przebudzenie. Zgodnie z powszechnie dostępnymi danymi statystycznymi w ostatnich latach zestawienie miejsc w budowlach ochronnych w stosunku do liczby mieszkańców spadło w Polsce poniżej 3 proc., co stanowi jeden z najniższych wskaźników w Europie. Dla porównania w Szwecji jest to ok. 90 proc., a w Finlandii 80 proc.

Nie tylko bogate kraje Europy, takie jak Finlandia, Dania, Szwajcaria czy Norwegia, nie zapomniały o budowie schronów. Dużo lepszą infrastrukturę dla obrony cywilnej niż u nas można spotkać w Czechach, Słowacji czy na Litwie, po prostu wszędzie w Europie. Mała Estonia wprowadziła nakaz budowy schronów we wszystkich nowych budynkach o powierzchni większej niż 1200 mkw. oraz dobudowania ich w obiektach już istniejących. Ponad dwa lata po wybuchu wojny również litewskie miasta i miasteczka są usiane żółtymi znakami z napisem „Priedanga”, czyli „ukrycie”. Schronów bardzo szybko tam przybywa.

Porównania te nie są bynajmniej czynione bez kozery. Estonia i Litwa nie są o wiele bogatsze od RP, a podobnie jak Polska znajdują się w gronie państw realnie najbardziej zaangażowanych po stronie Ukrainy w trwającej wojnie, jednocześnie graniczących z Rosją i narażających się na zwrotną jej reakcję.

Jak u Barei

W „Misiu” Stanisława Barei mężczyzna żegnający matkę przed odlotem na warszawskim Okęciu dowiaduje się, że najbliższy czynny taras widokowy jest we Wrocławiu. W razie niebezpieczeństwa niedobrze byłoby, aby mieszkańcy stolicy dowiadywali się, że najbliższy czynny schron jest w… Wilnie albo Helsinkach. Wyrażenie „czynny schron” nie jest paradoksem. Przecież większość spośród istniejących obiektów, które ewentualnie mogą być rozważane w kategorii schronu, wybudowano kilkadziesiąt lat temu. Były one utrzymywane w różnym stanie technicznym, a mówiąc wprost, obecnie często zagrażają życiu i zdrowiu swoich ewentualnych eksploratorów. Realnie nadają się zazwyczaj tylko do likwidacji.

W Polsce lata temu zaprzestano nie tylko realizacji budownictwa ochronnego, lecz także konserwacji istniejących obiektów. Ani państwo, ani samorządy nie chciały się nimi zajmować. Zamiast znaleźć w nich systemy filtrowentylacji i agregaty prądotwórcze, narazimy się w nich raczej na zagrożenie dla życia i zdrowia przy pierwszej próbie wejścia do pomieszczeń pozostawionych samym sobie i działaniu sił przyrody przez kilkadziesiąt lat. Niszczono je także w związku z inwestycjami budowlanymi.

Sytuacja się zmieniła

Potrzeba budowy schronów w ostatnich dekadach nie była odczuwana przez wszystkie kraje UE – ryzyko wybuchu wojny wydawało się niemalże zerowe. A trzeba pamiętać, że budowa schronu czy bunkru do tanich nie należy. Najprawdopodobniej to wysokie koszty przełożyły się na ewidentne zlekceważenie zabudowy w ramach obrony cywilnej przez chyba wszystkie dotychczasowe polskie rządy po 1989 r. Do początku lat 90. XX w. niektóre krajowe zakłady produkowały jeszcze niezbędne elementy wyposażenia schronów, począwszy od specjalistycznych drzwi, po urządzenia do wentylacji. Potem i to się skończyło.

Dopiero teraz – w związku z napaścią Rosji na Ukrainę – można zaobserwować pewien wzrost świadomości znaczenia budownictwa ochronnego zarówno wśród obywateli, jak i wśród przedstawicieli szeroko rozumianej władzy. Widać też rosnące zainteresowanie mediów tą problematyką. Zauważono i zrozumiano wreszcie i u nas, że „koniec historii” jak w pismach Francisa Fukuyamy nie nastąpił, a „koniec wojen” to tylko doskonała ilustracja myślenia życzeniowego.

Na razie jednak wszystko, jak zwykle w RP, sprowadza się do zapowiedzi. Konkretów natomiast nadal brak. Minione dwa lata wojny nie przyniosły żadnych realnych, namacalnych, obowiązujących rozwiązań prawnych, w sposób rzeczywisty umożliwiających realizację obowiązków państwa z zakresu zbiorowego bezpieczeństwa i ochrony ludności. Jak już się w Polsce niestety przyzwyczailiśmy, wszystko przykrywa się pustym wielosłowiem.

Co zrobić?

Ciągle napływają informacje o zagrożeniu wojennym w bardzo krótkim okresie, a działania państwa w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom są dotknięte kompletną atrofią. Oczywiście to zapewnienie bezpieczeństwa obejmuje o wiele szerszy zakres działań niż budowa miejsc schronienia, ale te niewątpliwie są jednym z bardzo istotnych elementów. Niestety polskie prawo nie reguluje również kwestii zarządzania i utrzymywania schronów. Jest w tym zresztą pewna konsekwencja. Skoro ustawodawca nie definiuje schronów, to konsekwentnie ignoruje również problem ich utrzymania. Gminy nawet nie mają obowiązku ich ewidencji. Co oczywiste, budowie schronów nie podołają wspólnoty mieszkaniowe. Deweloperzy – za odpowiednie pieniądze – pewnie mogliby się tym zająć, jeśli tylko będzie to dla nich opłacalne. Z całą pewnością jednak nie zapewnią ich utrzymania i konserwacji. Nie mam wątpliwości, że najlepszym podmiotem do realizacji zadań z omawianego zakresu byłyby spółdzielnie mieszkaniowe. Byłoby to niewątpliwie duże wyzwanie, które obok rozwiązania najbardziej palącego problemu budowy schronów i miejsc docelowego schronienia mogłoby niejako przy okazji rozwiązać również istotny problem braku miejsc parkingowych. Czy polski ustawodawca będzie jednak skłonny zainwestować w spółdzielczą przyszłość?

Inicjatywy państwa nie zastąpią prawne ułatwienia ukierunkowywane na budowę schronów prywatnych, zawarte w projektowanej nowelizacji ustawy – Prawo budowlane (m.in. budowa na zgłoszenie, bez potrzeby uzyskiwania pozwolenia budowlanego). Z takich możliwości będą mogli skorzystać tylko najbogatsi obywatele. Potrzeba nam rozwiązań systemowych zdatnych do możliwie najszybszego wdrożenia. ©℗