Za często usprawiedliwia się bierność legislacyjną przekonaniem, że prezydent będzie wetował ustawy. No pewnie będzie, ale nie można siedzieć z założonymi rękami. Rozmowa z Wojciechem Hermelińskim, sędzią Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, prawnikiem, byłym przewodniczącym Państwowej Komisji Wyborczej.

Z Wojciechem Hermelińskim rozmawia Piotr Szymaniak

Wyłączyć radio?

Zostawmy. Może powiedzą, że sędziowie dublerzy z Trybunału Konstytucyjnego wzięli sobie do serca uchwałę Sejmu i złożą urząd? Myśli pan, że to możliwe?

Nie. Jeżeli tych trzech sędziów, którzy zostali wybrani na już zajęte miejsca, do tej pory nie zrezygnowało, to trudno oczekiwać, że zrobią to po uchwale Sejmu. Co do pozostałych sędziów TK, to zostali oni wybrani zgodnie z konstytucją. Są jednak głosy, że powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej za to, że uczestniczą w wydawaniu wyroków z tymi trzema osobami, które sędziami TK nie są, i ja się z tym zgadzam.

Część prawników podważa też status sędziów Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza z powodu przekroczenia przez nich 65 lat w momencie wyboru.

W przeszłości były już przypadki, że do TK wybierano osoby starsze niż granica wieku dla sędziów Sądu Najwyższego, bo ustawa o TK odsyła w tym względzie do przepisów ustawy o SN, i nie było to kwestionowane, więc trudno podnosić ten argument teraz. Są inne problemy. Co do Krystyny Pawłowicz, to uważam, że ona w ogóle nie powinna być sędzią. Ta osoba nie rozumie, na czym polega istota powołania sędziego. Jej aktywność w mediach społecznościowych świadczy o tym, że chyba nie potrafi porzucić roli polityka. Do tego sformułowania, których używa, wyzwiska (np. wobec posła Treli czy dziennikarzy, którzy chcieli przeprowadzić wywiad) są niedopuszczalne z punktu widzenia zasad etyki sędziowskiej. Tymczasem w TK nie podjęto nawet próby wszczęcia postępowania dyscyplinarnego w jej sprawie.

Już następnego dnia po wydaniu przez Sejm uchwały wzywającej dublerów do odejścia do prokuratury wpłynęło zawiadomienie o możliwości popełnienia przez Julię Przyłębską przestępstwa z art. 227 kodeksu karnego, który przewiduje do roku więzienia za podawanie się za funkcjonariusza publicznego. Bo co do tego, czy jest ona prezesem TK, wątpliwości mają też niektórzy członkowie tego sądu. Ten sam zarzut można chyba postawić sędziom dublerom?

Oczywiście, oni też uzurpują sobie tytuł sędziego. Takie zawiadomienie można było składać i bez tej uchwały. I to nie tylko w sprawie sędzi Przyłębskiej, lecz także Małgorzaty Manowskiej, która pełni funkcję I prezesa SN, podczas gdy są poważne wątpliwości co do legalności jej wyboru. Sam protokół głosowania nie jest wystarczającym dokumentem, musi być jeszcze uchwała Zgromadzenia Ogólnego, a tego zabrakło w obu przypadkach.

Czy wejście na ścieżkę karną i np. siłowe wyprowadzenie sędziów jest najlepszym rozwiązaniem?

Oczywiście, że nie. Uchwała miała dać świadectwo prawdzie. Jest jednak trochę za obszerna i przez to pewne rzeczy w niej umykają. Ja uważałem, że oprócz tej uchwały powinna zostać wydana jeszcze jedna, która wyraźnie odwołuje trzech sędziów dublerów. Nie mam złudzeń, że odniosłoby to skutek, ale innego sensownego sposobu na razie nie widać. Chyba że zmiana ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, gdyby zechciał ją podpisać prezydent. Natomiast co do zmiany konstytucji, to wydaje mi się, że nie jesteśmy w tzw. momencie konstytucyjnym.

Niemniej projekt został przedstawiony. Zakłada wygaszenie obecnego TK i wybór 15 nowych członków, lecz nie zwykłą większością, lecz kwalifikowaną (trzech piątych głosów). To chyba krok w dobrym kierunku, bo oznacza, że aby zostać sędzią TK, potrzeba nie tylko poparcia rządzącej większości, lecz także akceptacji dużej części opozycji. Jednakże w projekcie czytamy, że jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie uda się wybrać sędziów TK większością kwalifikowaną, to następuje wybór zwykłą większością, a nigdzie nie jest powiedziane, ile prób wyboru trzeba podjąć...

Tam, gdzie sędziów sądów konstytucyjnych wybiera się większością kwalifikowaną, to się udaje. Obawiam się, że u nas byłby z tym problem, bo niezbędna jest dobra wola wszystkich ugrupowań. Natomiast może dzięki temu, że po pięciu sędziów miałoby być wybieranych na trzy, pięć i dziewięć lat, udałoby się uniknąć sytuacji, że jedna władza wybiera swoich sędziów, a później następna swoich. Choć jeśli chcemy wprowadzić różnej długości kadencje, to należałoby zmienić również art. 194 konstytucji, który mówi, że kadencja sędziów TK trwa dziewięć lat.

Wchodząc w buty rządu, nie szukałbym wcale kandydatów, których opozycja byłaby skłonna zaakceptować, mając w perspektywie to, że po dwóch miesiącach będzie można wybrać cały skład TK bez konieczności zabiegania o głosy przedstawicieli innych opcji.

Jeśli miałoby to mieć sens, to trzeba by dążyć do tego, żeby ta schodkowość, wynikająca z różnej długości kadencji, została utrzymana przez cały czas oraz by nie można było tak łatwo obejść wymogu wyboru większością kwalifikowaną.

Projekt przewiduje też karencję dla polityków. Chodzi o to, by byłego posła czy członka rządu można było wybrać do TK najwcześniej po czterech latach.

To bardzo dobry pomysł. Swego czasu karencję proponowano w projekcie ustawy o TK, który powstał w samym trybunale – i był z tego powodu bardzo krytykowany. Za moich czasów był w TK sędzia Marek Kotlinowski, były wicemarszałek Sejmu z ramienia Ligi Polskich Rodzin, który przyszedł do TK wprost z parlamentu. Tyle że nie dostrzegłem, by jego poglądy miały wpływ na sposób, w jaki orzekał, a tym bardziej nie widziałem prób odgadywania oczekiwań partii, która go desygnowała. Inna sprawa, że ta szybko przestała istnieć. Sędzia Jerzy Stępień bezpośrednio przed wyborem do TK był wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka. Kiedy ja przychodziłem do TK w 2006 r., to odchodził z niego sędzia Jerzy Ciemniewski, który w przeszłości był posłem Unii Wolności. Na starcie powiedział do mnie: „Panie kolego, kiedy ja przychodziłem do trybunału, to powiedziałem wszystkim moim koleżankom i kolegom: «Nie znamy się, nie spotykamy, nie dzwonimy, nie kontaktujemy przez dziewięć lat»”. Może takie podejście było aż przesadne, ale znając go, myślę, że on się tej zasady przez ten czas trzymał.

Standardy rzeczywiście niedzisiejsze.

Niestety tak. Obecni sędziowie, którzy wcześniej byli związani z władzą, nie tylko nie kryją sympatii politycznych, lecz czasami orzekają wręcz contra legem, jak choćby Krystyna Pawłowicz, wydając postanowienie tymczasowe w sprawie ze skargi prokuratora Barskiego, która nawet nie powinna być rozpoznawana, bo warunkiem wniesienia skargi jest wyczerpanie drogi sądowej.

W propozycji zmiany ustawy zasadniczej zapisano rozproszoną kontrolę konstytucyjności. Nie jako możliwość, lecz jako obowiązek. Sąd ma najpierw sam dokonywać oceny zgodności przepisu z konstytucją, a dopiero gdy jest to niewystarczające, zadać pytanie TK. Jak to się ma do zasady równości wobec prawa, skoro różne sądy mogą dochodzić do różnych wniosków?

To wada rozproszonej kontroli konstytucyjnej. Nie wiem, czy to dobre rozwiązanie. Uważam, że gdyby trybunał zaczął działać tak, jak powinien, nie byłoby potrzeby stawiania na pierwszym miejscu samodzielnego badania konstytucyjności przez sądy. To byłby dobry przepis na czas, w którym nie ma Trybunału Konstytucyjnego, o którym mowa w ustawie zasadniczej. W normalnych czasach to TK powinien mieć pierwszeństwo w decydowaniu o zgodności bądź niezgodności danej normy prawnej z konstytucją.

Jak pan ocenia te wszystkie próby „przywracania praworządności”? Widzi pan szanse, by zamknąć wreszcie ten temat i iść do przodu?

Może to naiwność, ale jestem pełen nadziei, że uda się to zrobić, choć wpychanie kija w szprychy przez obecną opozycję niewątpliwie to utrudnia. Jest otwartych kilka frontów, bo oprócz sądownictwa i TK mamy spór o prokuratora krajowego, kwestię ambasadorów. Niestety, dopóki prezydent nie zakończy swojej kadencji, ta szarpanina będzie trwać. Choć np. w sprawie Krajowej Rady Sądownictwa głowa państwa dawała jakieś sygnały o gotowości do dyskusji, byleby nie podważać dokonywanych przez nią powołań sędziów.

Czy z punktu widzenia prawa kompromis jest do przyjęcia? Mam na myśli wygaszenie obecnej KRS, powołanie nowej, do której sędziowskich członków wybraliby sędziowie, a za to uznano by wadliwie powołanych sędziów? W końcu to już jedna trzecia orzekających.

Jestem za tym, by wszystkich neosędziów usunąć. Powinni wrócić na wcześniej zajmowane stanowiska lub do poprzednio wykonywanych zawodów, a jednocześnie mieć szasnę na udział w konkursach przed nową KRS. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Natomiast realizacja takich pomysłów jak np. ten Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, by każdego oceniać indywidualnie, trwałaby z pięć kadencji. Poza tym co tu oceniać? Przecież każdy, kto stawał do konkursu przed neo-KRS, wiedział, co robi, jakie są wątpliwości co do konstytucyjności rady. Z drugiej strony mamy asesorów po Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury, którzy nie mogli czekać na uzdrowienie KRS, bo mieli określony termin na powołanie. Poza tym do konkursu stawali nawet członkowie lokalnych władz stowarzyszenia Iustitia i tłumaczono to tym, że i tak zasłużyli na awans. Nie podoba mi się takie tłumaczenie, bo znam wielu znakomitych sędziów, którzy powinni być nawet sędziami SN, a jednak powstrzymywali się od udziału w konkursach przed niekonstytucyjnym organem. Do weryfikacji neosędziów trzeba by powołać specjalny sąd i przesunąć całą grupę sędziów, która by się zajmowała tylko tym. Nie wiem, czy to jest możliwe w sytuacji braków kadrowych.

Przez cały czas skupiamy się na sędziach, ale koniec końców to wszystko odbija się na obywatelach – ich sprawy ulegają przedawnieniu, bo nie ma kto orzekać. To oni czekają bardzo długo np. na wydanie nakazu zapłaty, wyznaczenie pierwszego terminu rozprawy o podział majątku czy wyroki w sprawach frankowych. Co więcej, nie ma pewności prawa, bo np. warszawski wydział frankowy jest złożony prawie wyłącznie z neosędziów, a sąd apelacyjny, który rozpoznaje odwołania, w mniej więcej połowie. Czy nie za dużo zajmujemy się imponderabiliami, a za mało konkretnymi sprawami zwykłych ludzi?

Oczywiście, że ten spór uderza w obywateli. Zawsze był problem ze sprawnością sądów, choć może nie aż taki duży jak teraz. Jest to związane również ze zbyt szerokim zakresem spraw, które podlegają kontroli sądowej, brakiem asystentów i niedostateczną cyfryzacją. Niedoborów kadrowych wynikających z obecnego braku powołań nie da się załatać delegacjami, bo mało który sędzia z sądu rejonowego będzie chciał zostać oddelegowany do okręgu, gdzie będzie miał dwa albo trzy razy więcej spraw. Jest to problem, ale mam wrażenie, że obywatele na razie jeszcze rozumieją, że sytuacja tak wygląda, bo następuje zmiana. Ale kiedy ona tak naprawdę nastąpi i czy zakończy się sukcesem? Nie wiem. Nie ośmieliłbym się powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Wierzę, że będzie dobrze, ale za jakiś czas. Teraz chyba jeszcze nie.

Teraz sądy mogą być jeszcze powolniejsze, bo nawet jeśli status neosędziów nie będzie z automatu oznaczał uznania ich orzeczeń za nieważne, to nie można ludziom zabronić ich indywidualnego podważania.

Nie obawiałbym się jakiegoś wielkiego nawału wniosków o wznowienie postępowań. Choć oczywiście będą tacy, którzy zechcą z tej możliwości skorzystać, bo dlaczego nie?

A wiele sądów już działa na granicy wydolności.

To prawda. Jeśli jednak uznamy, że neosędziów należy usunąć, to trudno będzie odmówić stronom prawa do wznowienia postępowania. Nie wiem, może trzeba pomyśleć o jakichś szczególnych rygorach, tak by nie kwestionowano każdego wyroku wydanego z udziałem neosędziego?

Czy otwieranie nowego frontu sporu – w prokuraturze – było potrzebne?

Im później podjęto by działania, tym byłoby gorzej. Jeśli rząd chce żelazną miotłą robić porządki w prokuraturze, to nie powinien z tym czekać. Czy ta walka zastępców prokuratora generalnego, którzy kwestionują legalność najpierw p.o. PK Jacka Bilewicza, a teraz nowo wybranego PK Dariusza Korneluka, jest potrzebna? Mam nadzieję, że to się jakoś ułoży. Gdyby chodziło tylko o stołki, to pół biedy, jednak zakwestionowanie statusu Barskiego otworzyło możliwość kwestionowania statusu nominowanych przez niego asesorów, a powołał ich ponad 300. Ponadto jest podważana legalność prokuratorów awansowanych przez Bilewicza. Pamiętajmy jednak, że Barski działał z upoważnienia prokuratora generalnego.

Niby tak, ale PG mógł upoważnić czynnego prokuratora, a takim według interpretacji ministra sprawiedliwości Barski już nie był. Jakbyśmy mieli za mało kłopotów z neosędziami, zaczyna się jeszcze problem neoprokuratorów.

No jest to problem. Miejmy nadzieję, że szybko rozstrzygnie to Sąd Najwyższy. Trudno było oczekiwać, że prezydent zgodzi się na odwołanie prokuratora krajowego powołanego przez poprzedni rząd. Pewnie poniechano tego pomysłu, wiedząc, że próby negocjacji w tej sprawie byłyby tylko stratą czasu. Ja uważam, że dobrze, że nowy prokurator generalny wykazał się taką stanowczością. Wydaje się, że minister Bodnar ma rację, powołując się na opinie prawne, z których wynika, że Barski nie wrócił skutecznie ze stanu spoczynku, choć są też opinie przeciwstawne. Jest to może działanie na krawędzi, ale czy lepiej niczego nie robić? I tak za często usprawiedliwia się bierność legislacyjną przekonaniem, że prezydent będzie wetował ustawy. No pewnie będzie, ale nie można siedzieć z założonymi rękami. Zawetuje jedną ustawę, to trzeba będzie przygotować nową, w nieco innej wersji, która może będzie łatwiejsza do zaakceptowania przez głowę państwa. Chyba że prezydent będzie wetował wszystko, jak leci, z uwagi na to, że w głosowaniu nie brali udziału posłowie Kamiński i Wąsik...

Na razie jak nie wetuje, to wysyła z tego powodu ustawy do TK.

Dla mnie to jest kompromitacja. Kwestia utraty przez nich mandatów jest oczywista i wynika wprost i z konstytucji, i z kodeksu wyborczego. Jeżeli trybunał uzna, że procedura uchwalenia ustaw była wadliwa, ponieważ zabrakło dwóch posłów, to może w ogóle zdestabilizować działanie państwa. Przecież w obradach Sejmu niejednokrotnie nie uczestniczyli jacyś posłowie, bo np. zostali wybrani do Parlamentu Europejskiego. I nie było problemu. Przyjmowano ustawy, zanim zwolnione miejsca zostały zapełnione.

Czy prezydent jest głównym hamulcowym?

Chyba tak. Wszedł w buty PiS, co było widać najpierw przy sprawie ułaskawienia Kamińskiego i Wąsika, a później przy kwestionowaniu ustaw uchwalanych bez ich udziału czy teraz przy sporze o obsadę placówek dyplomatycznych. To wszystko źle wróży.

Czy siekiera to dobre narzędzie przywracania praworządności? Mam tu na myśli sposób przejmowania mediów publicznych czy np. próby hurtowego odwołania 150 prokuratorów z delegacji.

To nie był zbyt fortunny ruch. Co prawda delegację można odwołać w każdym momencie, ale trzeba mieć również na uwadze kwestie merytoryczne i to, czy nie zaszkodzi to postępowaniom będącym w toku. Nie chcę w to wnikać, PG miał swoje powody, kierował się chęcią wzmocnienia jednostek najniższego szczebla, które są co do zasady najbardziej obciążone. Niemniej takie odwoływanie wszystkich, niezależnie od tego, czy ktoś jest specjalistą, czy nie, nie robi dobrego wrażenia.

Koniec końców tego polecenia nie wykonano.

Barski się sprzeciwił i może dobrze, że tak się stało.

A przejmowanie mediów publicznych?

Myślę, że postawienie tych spółek w stan likwidacji jest skrajnym rozwiązaniem, ale – po wielu różnych próbach powołania nowych władz – przynajmniej budzi najmniej wątpliwości. Ale nie jestem specjalistą od prawa spółek handlowych, nie wiem, czy można było to zrobić lepiej. Może nie było innego sposobu, choć to prawda, że ten, którym się posłużono, był taki na krawędzi prawa. Ale awantura o media publiczne ucichła.

A nie przypomina to panu pierwszych rządów Zjednoczonej Prawicy? Wówczas PiS jechał bo bandzie, przejmując TK, obezwładniając KRRiT, by przejąć media publiczne, czy rozwalając służbę cywilną. Na początku kadencji, tak by ludzie zdążyli o tym zapomnieć do wyborów.

Z tym że PiS to już naprawdę robił to, za przeproszeniem, na rympał, choćby wybierając sędziów dublerów i odmawiając zaprzysiężenia tych prawidłowo wybranych (choć oczywiście poprzedni parlament nie miał prawa wybrać dwóch sędziów na zapas). To, co zrobił Sejm, stwierdzając nieważność uchwał z poprzedniej kadencji, było niedopuszczalne. A PiS sobie zagwarantował, że TK nie będzie podważał przyjmowanych ustaw.

Gdy umarli Lech Morawski i Henryk Cioch, wchodzący na ich miejsca Justyn Piskorski i Jarosław Wyrembak niejako odziedziczyli po nich status dublera. Niektórzy mówili, że są oni dublerami dublerów. W grudniu upływa kadencja Mariusza Muszyńskiego. Czy jeśli na jego miejsce wejdzie ktoś inny niż Andrzej Jakubecki – prawidłowo wybrany, ale niezaprzysiężony – to nadal będzie to dubler dublera?

Myślę, że trzeba by to zaproponować prof. Jakubeckiemu, bo on został prawidłowo wybrany. W przeciwieństwie do sędziów dublerów i ich następców.

Jednak następcy Muszyńskiego, Wyrembaka i Piskorskiego będą wybierani tak samo.

Trzeba by to przeciąć i uznać, że są wybierani w sposób prawidłowy.

Dlaczego teraz to ma być prawidłowe? Bo wybiera PO?

Oni zostali wybrani nieprawidłowo nie dlatego, że zrobiła to taka czy inna partia, lecz dlatego, że weszli na miejsca już zajęte, co potwierdzały orzeczenia TK, i to akceptowali.

Więc jeśli nie rozstrzygniemy jakoś sprawy sędziów niezaprzysiężonych, to nie pozbędziemy się również problemu dublerów.

To jest ciekawy problem. Myślę, że gdyby uważać następców – wybranych już przez obecny Sejm – za kontynuatorów dublerów, to poszłoby to za daleko. Oczywiście wpadamy trochę w błędne koło. Może trzeba będzie wszystkich wybranych sędziów, których kadencja się nie rozpoczęła, przenieść w stan spoczynku?

Nie byłoby tego problemu, gdyby nie prezydent. Ale deliktów konstytucyjnych w jego wykonaniu można by się doszukać więcej. Czy powinien stanąć przed Trybunałem Stanu?

Nie chcę nikogo osądzać, ale fakty są, jakie są. Trybunał Stanu jest powołany do osądzania deliktów konstytucyjnych popełnionych przez takie osoby jak prezydent i odpowiedzialność powinna być realizowana. Myślę, że nawet po zakończeniu kadencji nie należy mówić: „No popełnił (jak to wyliczył prof. Strzembosz) 13 deliktów, ale było, minęło”. Obawiam się jednak, że nie dojdzie do rozliczenia. A to niedobrze, bo to będzie negatywnie rzutowało na przyszłość.

Do odpowiedzialności to można pociągnąć zwykłych obywateli, a rządzący pozostają bezkarni…

No cóż… Może się mylę? Może tym razem, w przeciwieństwie do głosowania nad postawieniem przed TS Zbigniewa Ziobry, wszyscy posłowie się jednak pofatygują?

Jest jakaś jasna strona doświadczeń ostatnich lat?

To wszystko, co się działo, było oczywiście fatalne, ale plusem jest, że zwykli ludzie dowiedzieli się, czym jest np. akt łaski, jaką rolę odgrywają sądy, do czego jest potrzebny Trybunał Konstytucyjny, że sędziowie to zwykli ludzie… Znajomość prawa w społeczeństwie jest ciągle niewielka, ale ludzie zaczęli lepiej rozumieć, co robi Sąd Najwyższy, a co RPO czy KRS. ©Ⓟ